„Weronika postanawia umrzeć”, Emily Young
RAFAŁ BŁASZCZAK • dawno temuPorcja zgrabnie skrojonej metafizyki z supermarketu, która z pewnością zadowoli fanów Coelho, ale przeciwników co najwyżej rozbawi. Największą zaletą filmu są intrygujące zdjęcia. Granatowe, chłodne filtry, gruboziarnista faktura obrazu, częste zbliżenia: to wszystko sugestywnie buduje atmosferę. Kolejnym plusem jest aktorstwo. Minusem - obrzydliwie patetyczna, kiczowata muzyka. Historia jest sprawnie opowiedziana, ma swoje charakterystyczne tempo i nie nudzi.
Zabawne, że autora tak bardzo komercyjnego jak Coelho można (a nawet trzeba) nazwać twórcą kontrowersyjnym. Bo też i absurdalnie popularny nad Wisłą Brazylijczyk konsekwentnie budzi skrajne reakcje. Dla jednych guru i znawca duszy współczesnego człowieka, dla innych tandeciarz, ikona banału i flagowe nazwisko ostatniej (a więc nastawionej już jedynie na zysk) fali ruchu New Age. Wchodzący właśnie na nasze ekrany film nic nowego do narosłego wokół Coelho sporu nie wniesie. To porcja zgrabnie skrojonej metafizyki z supermarketu, która z pewnością zadowoli fanów, ale przeciwników co najwyżej (po raz kolejny) rozbawi.
Tytułowa Weronika to młoda kobieta, która z pozoru wiedzie idealne życie. Atrakcyjna, zamożna, wspina się po kolejnych szczeblach korporacyjnej kariery. Prześladuje ją jednak poczucie miałkości, braku celu. W wyniku narastającej depresji Weronika postanawia odebrać sobie życie. Kiedy odzyskuje przytomność w szpitalu psychiatrycznym, lekarze oznajmiają, że zostało jej zaledwie kilka tygodni życia (przedawkowując środki nasenne, nieodwracalnie uszkodziła serce). Ta wiadomość budzi w niej głód poznania, emocje oraz wolę życia, jakich nigdy wcześniej nie zaznała.
Dziennikarska rzetelność nakazuje mi się przyznać: nie cierpię prozy Paulo Coelho. Ale obowiązkiem recenzenta jest dążenie do obiektywizmu. I dlatego oddaję Weronice, co jej się należy. Absolwentka łódzkiej filmówki Brytyjka Emily Young zrealizowała swój film co najmniej sprawnie. Największą zaletą są tutaj naprawdę intrygujące zdjęcia. Granatowe, chłodne filtry, gruboziarnista faktura obrazu, częste zbliżenia: to wszystko sugestywnie buduje atmosferę. Co prawda burzy ją co chwilę obrzydliwie patetyczna, kiczowata muzyka, ale kolejnym plusem jest aktorstwo. Absurdalną (lub podyktowaną czysto komercyjnymi względami) decyzją wydawało się obsadzenie w roli Weroniki znanej przede wszystkim z serialu Buffy — postrach wampirów Sarah Michelle Gellar. Tymczasem Gellar może nie olśniewa, ale daje radę. Jeżeli wziąć pod uwagę to, że konsekwentnie gra wbrew swoim naturalnym warunkom (jej komicznie wysoki głosik i z natury "cielęce" spojrzenie naprawdę słabo rezonują z kreacją pogrążonej w skrajnej depresji dziewczyny), trzeba przyznać: Gellar udźwignęła rolę. Jeszcze lepiej poradzili sobie pozostali aktorzy (przede wszystkim David Thewlis jako oderwany od życia psychiatra i Melissa Leo jako jego wieloletnia pacjentka). W dodatku cała historia jest sprawnie opowiedziana, ma swoje charakterystyczne tempo i w zasadzie nie nudzi.
Tylko dlaczego to wszystko jest tak bardzo kiczowate, powierzchowne? Dlaczego Coelho tak mocno razi wszechobecnym uproszczeniem? I tu zaczyna się problem. Bo Brazylijczyk konsekwentnie ignoruje oczytane, intelektualne gremia. Swój przekaz kieruje w stronę czytelnika, który fundamentalne pytania zadaje sobie po raz pierwszy (często pod wpływem jego lektury). Czyli w zasadzie można przyjąć, że w tak lubianym przez siebie metafizycznym sensie Coelho robi dobrą robotę. Otwiera oczy i niesie pocieszenie zagubionym we współczesności pracownikom wielkich korporacji. I dobrze. A jednak: ja mu zwyczajnie nie wierzę. Zbyt mocno przebija się tu cyniczna pazerność. W końcu jeśli chce się (jak autor Alchemika) sprzedać ponad sto milionów książek, wypada odpuścić sobie (niegdyś fundamentalne w filozofii i metafizyce, także tej newage'owej) poszukiwanie prawdy. Musi być ładnie, słodko i przystępnie. I broń Boże! — pesymistycznie. U Coelho każda, najbardziej nawet przegrana sprawa musi prowadzić do happy endu. Tym samym słynny Brazylijczyk swoich czytelników i owszem, podnosi na duchu. Ale jednocześnie najzwyczajniej ich oszukuje. I oszustwem jest także omawiany tutaj film. Weronika udaje egzystencjalny traktat o współczesności. A w istocie z każdą minutą projekcji coraz mocniej skręca w stronę z gruntu telewizyjnego melodramatu.
Mimo wszystko trzeba przyznać, że film Emily Young jest warsztatowo sprawny i bezbłędnie wyczuwa potrzeby określonej grupy widzów. Ale prawdziwym kinomanom stanowczo odradzam. Zbyt wiele powstało filmów mądrze ukazujących piękno życia poprzez tematykę umierania (choćby Motyl i skafander), żeby tracić czas na bajdurzenie a la Coelho.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze