Ćwiczenia z optymizmu
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuOptymizmu można się nauczyć. Gdy nam się nie wiedzie, lubimy mówić „bo jestem do niczego” i utwierdzamy się w przekonaniu, że skoro tak jest, to nic się już nie da zrobić. Kiedy jednak coś nam się udaje przypisujemy to szczęściu a nie naszym umiejętnościom. A gdyby tak powiedzieć, zrobiłam pyszną zupę, bo umiem gotować, zdałam dobrze egzamin, bo się nauczyłam, zasłużyłam na podwyżkę, bo przygotowałam ciekawy projekt...
Bardzo wczesny poranek. Deszcz bębni w okna. Synek właśnie się obudził, tym razem już na dobre. Kot stoi nad pustą miską i rozdzierającym resztki ciszy miauknięciem daje znak, że ktoś w tym domu ociąga się z wypełnieniem obowiązków. Pies ustawia się w pozycji startowej przy drzwiach wyjściowych. Mąż, jak zwykle perfekcyjnie zorganizowany zdążył już pognać po bułki do jedynego sklepu we wsi. Czy w tym domu jestem jedyną osobą, która ma ochotę poleżeć w łóżku?
Burcząc pod nosem ubolewam nad swoim żywotem wyłażę z ciepłego legowiska. Znowu to samo – mruczę, znowu będę sprzątać błoto, przyniesione na psich łapach, znowu będę ganiać za dwulatkiem, który śniadanie postanawia jeść pod stołem, znowu wstrzymując oddech nad kocią kuwetą zastanawiać się będę, co mam rodzinie ugotować na obiad. Aha i jeszcze znowu zesztywnieję przy komputerze produkując bardzo pilną i bardzo ważną tabelkę dla szefa. A teraz, żeby jeszcze bardziej się zdołować spojrzę w lustro i zamiast księżniczki, którą jeszcze niedawno byłam we śnie, ujrzę rozczochrane monstrum. Ech życie, życie czemu takie trudne jesteś – marudzę, już prawie płacząc nad sobą. Jeszcze jedna smętna wizja i zawyję rzewną pieśń Kłapouchego. No właśnie — włączam rezerwę zdrowego rozsądku, dlaczego niby mam się zachowywać jak osioł pesymista?
A z czego masz się cieszyć? – dopytuje mnie część mej świadomości sympatyzująca z Kłapouchym. No pomyśl, przed tobą dzień pełen obowiązków, za oknem szaroburo, dziecię właśnie demoluje dom, kot ostrzy pazury o nową sofę, ekspres do kawy zarósł kamieniem. Gorączkowo szukam powodów do radości, żeby Kłapouchy się odczepił. Gdzieś przecież do czorta muszą być! No wyłazić mi tu z kątów! Nie będzie jakiś szary pluszak z ogonem przy ziemi triumfował nade mną! Nie po to naczytałam się mądrych książek, nie po to firma wysyłała mnie na szkolenia, żebym się nie nauczyła, że wszystko zależy od mojego nastawienia. No może nie wszystko, ale wiele. No wiec kobieto — mówię do ciebie, wciągaj portki, przypudruj zmarszczki i ruszaj na poszukiwanie radości w codzienności.
Już, już miałam radośnie wybiec na spotkanie nowego dnia, kiedy Kłapouchy zapytał: Nie sądzisz, że się wygłupiasz? Spójrz wokół. Widzisz uśmiechniętych ludzi? Nie sądzisz, że większość ma rację? Ile znasz osób zadowolonych z życia? Ilu twoich rodaków się cieszy? No? Dobre pytanie! Tak naprawdę spośród szerokiego grona znajomych mogę wymienić dwie wciąż uśmiechnięte, wierzące w siebie osoby. Zawsze to coś! — szepczę z nieśmiałością, nie dając się do końca stłamsić Kłapouchemu.
No dobrze, powiedzmy, że nie mam pozytywnych wzorców. To może mogłabym się optymizmu nauczyć? Kiedy po trzech kwadransach udaje mi się odgruzować dom z kolekcji plastikowych pojazdów i kiedy przekazuję, uprzednio podstępem schwytane dziecię, poczciwej niani, zasiadam przed komputerem w poszukiwaniach wskazówek: jak wejść na słoneczną stronę życia.
Mój ty świecie! Tyle dobrego mnie czeka, gdy tylko przestanę marudzić. Już od przeczytania samych tytułów wracają mi siły witalne. „Optymizm pomaga!”, „Optymizm chroni przed stresem!”, „Optymiści żyją dłużej!”, „Przez pozytywne myślenie można osiągnąć więcej!”, „Poczucie szczęścia ma wpływ na wybór trafnych decyzji!”. Zaczytałam się. Robota co prawda leży, ale jak się do niej już za chwilę wezmę, pełna pozytywnej wiary w siebie i w słuszność swojej pracy, to zadziwię szefa.
Amerykański psycholog Martin Seligman dowodzi, że zachodzi ścisła zależność między poczuciem szczęścia a sukcesem materialnym. Osoby szczęśliwe mają znacznie większą szansę na sukces w życiu. I co najważniejsze, optymizmu można się nauczyć — twierdzi. Chodzi przede wszystkim o styl tłumaczenia sobie swoich sukcesów i porażek. Gdy nam się nie wiedzie, lubimy mówić „bo jestem do niczego” i utwierdzamy się w przekonaniu, że skoro tak jest, to nic się już nie da zrobić. Kiedy jednak coś nam się udaje przypisujemy to szczęściu a nie naszym umiejętnościom. A gdyby tak powiedzieć, zrobiłam pyszną zupę, bo umiem gotować, zdałam dobrze egzamin, bo się nauczyłam, zasłużyłam na podwyżkę, bo przygotowałam ciekawy projekt? O ile łatwiej myśleć o sukcesie, kiedy „nie mogę” zastąpi się „chcę i spróbuje”. Trudne? Ja jednak spróbuję.
I choć optymizm nie stanie się cudownym medykamentem na depresję, złe samopoczucie i tragedie; choć nie może nam zastąpić rozsądnej oceny sytuacji, to jednak warto się z nim zaprzyjaźnić. Niech będzie bonusem do naszej życiowej mądrości. Można też zapamiętać naukę Pana Ibrahima, arabskiego sklepikarza z książki Erica-Emmanuela Schmitta „Pan Ibrahim i kwiaty Koranu”, który nieufnemu i tłamszonemu przez ojca chłopcu Momo, przekonanemu, że uśmiech jest dla bogaczy, czyli dla ludzi szczęśliwych, odpowiada: I tu się mylisz. Bo właśnie uśmiech daje szczęście.
Siedzę nad filiżanką kawy i wyglądam przez okno. Szaro jeszcze. Błoto. Ale co tam bieleje między stosem kamieni? Przebiśniegi! Jaki miły widok. Zaczynam się mimowolnie uśmiechać. Chyba zgłodniałam. Przypominam sobie myśl Kubusia Puchatka (jak się na co dzień obcuje z dwulatkiem to nietrudno o takie inspiracje) - Dzień można witać słowami: Co też dziś będzie na śniadanie? lub Co się dzisiaj wydarzy ciekawego?, bo to na jedno wychodzi. No dobra Kubusiu, to najpierw kanapka z miodkiem, a potem ruszamy do ciekawych zadań, które nas dzisiaj czekają.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze