Rozstanie po latach
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuIstnieje nieskończona ilość czynników wpływających na przebieg rozstania, czy raczej temperaturę rozstaniową. Czasem wrze, czasem znów mróz szczypie policzki. Najważniejsza wydaje się, jakże błędnie, bezpośrednia przyczyna. On pije, ona zdradziła, albo i na odwrót. Rozstanie zawsze jest wynikiem wielu spiętrzonych okoliczności, innymi słowy, tego, jakimi ludźmi jesteśmy.
Co naprawdę się liczy? Ano, staż, miesiące, lata i dziesięciolecia trwania we wzajemnej zażyłości. Patrząc z tego punktu, rozstanie krótkodystansowców jest zabawne przez moment i nudne przez całą resztę.
Jak to mówi Indiana Jones, nie liczy się wiek, liczy się przebieg.
Rozstanie po latach rodzi specyficzne trudności właśnie ze względu na swą długoletniość. Niekiedy odzywa się sumienie, zaprzysięgły wróg porządnych mężczyzn. Przyzwoita, ciepła chłopina gniecie się w koszmarze domowego gniazdka, dręcząc nie tylko partnerkę, ale i siebie samego. Co ona zrobi po latach, myśli taki dobry osiołek, jak sobie poradzi, skoro w najlepszej wierze zabrałem jej lata, też najlepsze? Godne pochwały intencje nie przeszkadzają w kumulowaniu kłótni i wzajemnych pretensji, więcej nawet – ta wewnętrzna troska nie raz i nie dwa rozgrzesza zewnętrzne okrucieństwo. Człowiek ze swej natury myśli wyłącznie o sobie, o siebie zabiega, zmuszony do troszczenia się o innych czuje się przedziwnie, jak dzikie zwierzę wrzucone w obcy las. Wszędzie dostrzega wrogów, a każdy krzak mu jest niemiły.
Ten rodzaj troski niekiedy jest pożyteczny i jestem pewien, że gdyby nie on, trzyletni związek byłby statystycznym rekordem. Wśród wrzasków i przedmiotów, zyskujących nieoczekiwanie zdolności w zakresie przeciwstawiania się grawitacji, ujawniają się jednak próby ratowania sprawy, troski o drugą osobę i wspólną przyszłość. Ich efekt, jak zwykle, bywa dwojaki. Jeśli problem trapiący parę da się rozwiązać przy pomocy stosunkowo prostych środków (odmienne preferencje w zakresie spędzania czasu wolnego, sposób ubierania się), lub przeciwnie, nie da się go rozwiązać w żaden sposób (choćby starzenie się, poważne choroby), związek być może przetrwa. Wobec trudności o dużym stopniu skomplikowania i wzajemnej przykrości taka dobroć, jak zresztą niemal każda, przemieni się w potwora. Facet – nie piszę o kobietach, gdyż nie wiem jak dobroć wygląda w ich przypadku – będzie ciągnął póki może, niczym koń pociągowy obsługujący festiwal grubasów, wreszcie wścieknie się, z tej złości padnie, albo zdemoluje wszystko, co tylko do demolki się nada; pożegnamy go walącego własnym łbem w rzeczy niezniszczalne.
Inny kłopot sprawiają sprawy praktyczne. Ludzie coraz rzadziej i oporniej wstępują w związki małżeńskie, widząc w nich, zupełnie bezzasadnie, ograniczenie własnej swobody. Procedura rozwodowa jest już maksymalnie uproszczona i przy dobrych wiatrach proces zabierze godzinkę z przedpołudnia, Kościół także ułatwia sprawę i zawsze znajdzie się biskup, skory do rozrywania rzeczy nierozerwalnych. Ślub jest więc miłym drobiazgiem, realizowanym w trosce o dobre samopoczucie kobiety. Biała suknia jednak wspaniale wygląda, a i godnie w niej maszerować przez nawę. Tymczasem, ci sami ludzie, tak spragnieni wolności, nakładają na siebie kajdany najstraszniejsze. Żaden bank nie da rozwodu na wspólny kredyt mieszkaniowy, nie zlituje się, jeśli za czasów wspólnego szczęścia woziliśmy się jego samochodem, nie odpuści nawet deseczki w meblach nabytych do gniazdka. Jeśli para przebywa ze sobą, trudno, na kredyt zdąży wziąć najwyżej wakacje w Egipcie i karton hiszpańskiej muchy z seks shopu (choć, kto wie, rozkosz raczej kupujemy za gotówkę), lecz w wypadku długiego stażu zwykliśmy oddawać się w najgorszą niewolę.
Ta sytuacja uniemożliwia klasyczną postawę męską, rzekłbym nawet, prowadzi do aksamitnego wykastrowania faceta. Postawą przyjętą w naszej kulturze, którą sam stosuję z zapałem godnym lepszej sprawy, jest odchodzenie od kobiety niemal tylko w tym, co mam na sobie – biada tym, którzy, dziwnym trafem, rozeszli się w trakcie miłosnych uścisków! Dopuszcza się jakieś małe wyjątki. Mężczyzna może zabrać garść rzeczy osobistych, ulubioną książkę, być może komputer jeśli służy mu za narzędzie pracy. Jakieś pamiątki. I tyle. Nie znajdziesz w tym żadnej szlachetności, a tylko troskę o siebie. Trudno mi wymienić taką rzecz, takie dobro, o które warto by drzeć koty, choćby był to platynowy merol z deską rozdzielczą wykładaną złotem i diamentami, złoty dom i pekińczyk, któremu wydłubano oczy, by zastąpić je szmaragdami. Zdrowia, zdartego w takiej awanturze nikt nam nie wróci.
Ukredytowienie uniemożliwia tak szlachetną postawę: mężczyzna traci możliwość porzucenia dóbr nagromadzonych podczas trwania związku. Choćby i zniknął, pozostaną z nim w postaci comiesięcznego zobowiązania spłaty, a mało kto chce być frajerem, który oddał, a potem za oddane zabulił. W ten sposób, życie na kredyt zmienia naszą codzienność bardziej, niż byśmy chcieli. Ludzie trwają ze sobą, drżąc przed perspektywą rozdziału majątku, należącego przecież nie do nich, lecz do dużo potężniejszego tworu – lepiej już zamurować się w celi, wcisnąć łeb w pozostawiony otwór i wołać o papu. Ile związków ciągnie kierat w ten sposób, trudno stwierdzić, ważne za to, że rozpad po takim przesileniu przypomina połączenie reformy rolnej i nalotów dywanowych.
Budujące strony takiej sytuacji wymagają jednak docenienia. Znam pewną dziewczynę, wiodącą miły żywot artystki. Powiedzmy, sprzedaje biżuterię i wrocławskie widoczki. Żywot taki – o czym doskonale wiem – skazuje człowieka na niezliczone przyjemności ze wskazaniem na labę do czwartej po południu. Artyści są dla kredytodawców kompletnie niewiarygodni, czemu trudno się dziwić, więc powabne dziewczę ma kłopoty nawet z wzięciem komórki na abonament. W sytuacji tej, ze wszech miar słusznej, widzę zresztą kontynuację dawnego myślenia o artystach, kiedy to aktor, rzeźbiarz czy wierszokleta biegał za coś pomiędzy żebrakiem, oszustem, a mordercą. Moja artystka trwa w związku, z którego jest niesłychanie wręcz niezadowolona, a gdy słucham jej opowieści, odnoszę wrażenie, że do sypialni wpuściła orangutana, który nawiał z ZOO tylko po to, aby zostać kloszardem. Niestety, na tego małpiszona spadła łaska stałego zatrudnienia i może brać różne dobra na raty. Przyznaję uczciwie, dziewczyna potrzebuje papierka, spłaca co do grosza z własnych pieniędzy, więc związek trwa, mimo wszelkich sztormów, choć przyszłość rysuje się krucho.
Konkretnie, spłacą się meble w kuchni i facet dostanie kopniaka. Choć kto tam wie, gdyż dziewczynie marzy się laptop z prawdziwego zdarzenia.
Robi się smutno jak na pogrzebie filantropa.
Żyjemy w wyjątkowo dobrych czasach, kiedy ludzie nie muszą łączyć się w pary, aby przeżyć. Miłość, zamiast z rozsądku, staje się uczuciem niemal heroicznym. Wszystko przeciwko niej przemawia.
Oby heroizmu starczyło i na rozstanie!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze