Babska wyprawa
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuOgromną trudność sprawia mi dłuższe siedzenie w domu. Mam na myśli okres między jedną a drugą wyprawą. Czas wypełniam wówczas obmyślaniem kolejnej ekspedycji, lekturami na temat nieznanych miejsc i nastrajaniem umysłu na realizację celu. Czasami chęć założenia plecaka i ściskania w dłoni biletu lotniczego stają się tak silne, że wiem: albo dokądś wyruszę, albo stanę się monotematyczną zołzą uprzykrzającą życie rodzinie.
Ogromną trudność sprawia mi dłuższe siedzenie w domu. Mam na myśli czas, kiedy nigdzie nie wyjeżdżam, okres między jedną a drugą wyprawą. Mijające tygodnie wypełniam wówczas obmyślaniem kolejnej ekspedycji, lekturami na temat nieznanych miejsc i nastrajaniem umysłu na realizację celu.
Czasami chęć założenia plecaka i ściskania w dłoni biletu lotniczego stają się tak silne, że wiem – albo dokądś wyruszę, albo stanę się nieznośną monotematyczną zołzą uprzykrzającą życie rodzinie. A kiedy już zapada radosna decyzja pt. „jadę”, biorę się za pokonywanie przeciwności losu. Bo nigdy nie jest tak, żeby człowiek równocześnie miał czas, pieniądze, domknięte wszystkie sprawy zawodowe, poukładane zobowiązania osobiste i mógł spokojnie wybierać kierunek. Zazwyczaj, kiedy tylko pomyślimy o urlopie, życie buduje przed nami zapory. Jedynie będąc uzbrojonym w bardzo silne pragnienie można te przeciwności pokonać.
Często przeszkodą są własne wyrzuty sumienia. Znowu dokądś pędzisz? Znowu oszczędności pójdą na samolot? I jeszcze zamierzasz ciągnąć ze sobą małe dziecko? – strofuję siebie w myślach, ale nie na wiele się to zdaje. Jako osoba uzależniona od włóczęgi pozostaję głucha na zdroworozsądkową argumentację i jeszcze w swoje uzależnienie wciągam innych. A może sami się uzależniają, bo są wędrowcami i poszukiwaczami przygód? Ostatnia podróż do Maroka niech posłuży za przykład.
Mój Połówek preferujący oswojone, domowe przestrzenie i codzienne rytuały, z ulgą zgadza się, żebym na kolejną eskapadę wyruszyła bez niego. Ponieważ jednak jechać mam z niespełna dwuletnim Stasiem, za małym, by rozstawać się z mamą, mąż stawia ultimatum. Wyjazd owszem, ale muszę znaleźć osobę skłonną dołączyć do wyprawy. Ma być rozsądna i opanowana, czyli mieć te cechy, których ja według Połówka nie posiadam.
Po kilku dniach namawiania i rozwiewania wątpliwości dołącza do nas Ewa, moja siostra. Połówek nie jest usatysfakcjonowany, bo artystyczna dusza, jaką jest Ewa nie wygląda mu na wzór racjonalizmu. Uspokaja się, kiedy werbujemy Agnieszkę, przed którą wystarczyło tylko roztoczyć wizję gorącej pustyni i słonecznego Marrakeszu, by z ochotą przystała na chwilowe opuszczenie deszczowego Londynu. Któregoś dnia wieczorem rozmawiam z Joasią, towarzyszką poprzednich wypraw. Żali się na przepracowanie, pogodę, zmęczenie. Znam wspaniałe lekarstwo – wykrzykuję i podsuwam zaproszenie na wyprawę. Po chwili dzwoni, żeby zapytać, czy może wziąć nastoletnią córkę. Skoro jedzie z nami jedna nastolatka, to dlaczego nie może dołączyć druga? – argumentuję Połówkowi decyzję zabrania na wyprawę córki Kasi. A że opuści kilka dni w szkole? Z perspektywy lat, co bardziej się w życiu pamięta i co jest większą lekcją?
W ten sposób mamy już w ekipie pięć kobiet w różnym wieku i małego Stasia. Niezwykły skład jak na afrykańską ekspedycję. Dwa tygodnie przed wylotem telefonuje Ewa. Wiesz – zaczyna z nieśmiałością – mam takie trzy fajne kumpelki, opowiadałam im trochę o naszym pomyślę – mogą dołączyć? Ekipa rozrasta się do ośmiu bab, które nigdy wcześniej w takim gronie się nie spotkały, pochodzą z różnych miast i środowisk i są w różnym wieku. Niech żyje przygoda! Z grubsza tylko ustalamy trasę, jaką chcemy przejechać i umawiamy się na lotnisku.
Połówek podśmiewa się, że gdzie diabeł nie może, tam babę poślę, ale przed ośmioma, to sam by uciekł do piekła. Każe Stasiowi mieć na nas oko. Wróży nam pogubienie się w górach, zabłądzenie na pustyni i pokłócenie się jeszcze pierwszego dnia. Jeszcze Cię zadziwimy przedstawicielu męskiej części populacji!
Zadziwiamy go już na początku, kiedy wspólnie z Kasią dokonujemy logistycznego cudu i upychamy w jeden plecak (druga z nas musi nieść na plecach Stasia w nosidełku) wszystkie niezbędne akcesoria oraz ubranka, jedzenie, puszki z mlekiem dla alergika i pieluszki. Zabieramy minimum przedmiotów. Jeżeli w Maroku kupimy pamiątkę, z plecaka musi na zawsze zniknąć jakaś część naszej garderoby, dlatego zabieramy tylko stare rzeczy, których nie będzie nam żal zostawić. Ogranicza nas regulamin tanich linii lotniczych. Tylko dzięki koleżankom mamy potem dostęp do przeróżnych kosmetyków. To pierwszy plus babskiego grona.
Plusów jest więcej. Jeszcze nigdy Staś nie miał tylu cioć gotowych zabawiać go opowiastkami, nosić na rękach, bawić się w chowanego i rozpieszczać. Jeszcze nigdy tyle kobiet nie chciało równocześnie pomagać mi w opiece nad dzieckiem. To jednak mogło wydarzyć się gdziekolwiek. W przypadku wyprawy, nawet jeżeli jest to tylko łatwo dostępna i przyjazna część Afryki, inne aspekty podróżowania w kobiecym gronie stały się istotne. I zaskakujące.
W większości wypraw, w których brałam udział, a w których uczestniczyli również mężczyźni, pojawiał się prędzej czy później element rywalizacji. Panowie, nawet jeżeli na co dzień byli łagodni jak baranki, kiedy tylko widzieli góry, zaraz postanawiali je zdobyć. Oczywiście liczyło się kto wejdzie wyżej i szybciej. Istotny był z reguły ambitny plan podróży, żeby można było sprawdzić swoje siły jeżeli nie w ekstremalnych sportach to chociaż w rozgrywkach piłkarskich z tubylcami. Podczas naszej marokańskiej ekspedycji z rozkoszą omijałyśmy te punkty pierwotnego planu, które na miejscu wydawały nam się zbyt męczące. Atlas Wysoki przegrał z olbrzymim targowiskiem w Marrakeszu a kilkugodzinną podróż nad ocean wolałyśmy zastąpić relaksem w hammanie, tutejszej łaźni. I wcale nie chodzi o to, że byłyśmy mało ambitnymi podróżniczkami. Zdążyłyśmy przejechać Atlas Średni, odwiedzić kilka ksarów na południu Maroka, wspiąć się na przełęcz Tizi n‘Tiszka i nocować na pustyni. Po prostu nie czułyśmy potrzeby robienia czegoś tylko dlatego, że wcześniej napisałyśmy to na kartce z planem podróży. Czasami z powodu deszczu utknęłyśmy w jakiejś kawiarni lub słońce zachęciło nas do opalania się na dachu hotelu. Było nam dobrze, gdziekolwiek trafiłyśmy. To niezwykłe, zważywszy liczebność naszej grupy.
Przewaga żeńskiego pierwiastka pomogła nam w jeszcze jednym istotnym w kraju arabskim aspekcie. W targowaniu. Żaden handlarz nie był w stanie poradzić sobie z tyloma babami, zważywszy, że każda z nas miała swój sposób na obniżenie ceny. W moim przypadku pomagał Staś, wielkookiej Agnieszce głupio było odmawiać — tak ładnie prosiła, Asia z uporem potrafiła przekonać, że nie ma więcej pieniędzy a Anka operowała racjonalnymi argumentami. Co tu kryć, uzupełniałyśmy się! Zawsze jakaś baba znalazła rozwiązanie. Często dzieliłyśmy się na ekipy do zadań specjalnych, jedna negocjowała cenę w oberży, jedna załatwiała transport, jedna pilnowała plecaków.
I tylko jedna rzecz mnie zastanawia. Czy to przypadek, że zgodnie i z uśmiechem przejechałyśmy setki kilometrów przez afrykańskie bezdroża. Czy to zasługa naszych charakterów? Czy to kwestia płci? Mam ochotę poszukać odpowiedzi na kolejnej babskiej wyprawie. Agnieszka też coś ostatnio wspominała o wyjeździe. Przecież od Maroka minęło już kilka miesięcy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze