Jakie miasto, taki seks
URSZULA • dawno temuPowoli dochodzę do wniosku, że w Polsce nie da się wyprodukować oryginalnego serialu, bo każdy z nich musi być zrobiony tak, by utożsamił się z nim przeciętny Polak. A to dla stacji telewizyjnych nieodmiennie oznacza nudne, szare garsonki, kwadratowe żarty i miałkie problemy, traktowane bez przymrużenia oka, czyli bardziej: „kocha, nie kocha” niż: „spotykam się z facetem, który po kryjomu przymierza moje rajstopy”. Ale cóż. Jakie miasto, taki seks, niestety.
Jestem kobietą i jak każda kobieta kocham seriale, wypierać się tego nie będę. Tylko, że nie te polskie. Polskie seriale bowiem dzielą się na seriale dla matek, skupiające się na mniej lub bardziej świetlanych aspektach życia rodzinnego, seriale dla pań po czterdziestce, które mówią o szukaniu w życiu sensu na nowo, najczęściej na wsi, są też seriale w stylu: „dla każdego coś miłego”, przedstawiające meandry losów wielopokoleniowych rodzin albo małych społeczności. Żadnego z nich nie oglądam.
Oglądam natomiast seriale zagraniczne o neurotycznym lekarzu, seryjnym mordercy, rodzinie prowadzącej zakład pogrzebowy, ojcu, który nagle postanawia zostać handlarzem narkotyków, i tak… mój stary dobry ulubiony serial, o życiu czterech singielek w Nowym Jorku. Kwestię tego, dlaczego wybieram takie, a nie inne seriale pozostawiam psychologom, natomiast sądzę, że ludzi o podobnym guście znajdzie się w Polsce sporo. Możecie sobie więc wyobrazić moją radość, kiedy dowiedziałam się, że duża stacja telewizyjna szykuje dla widzów istną gratkę, czyli nietuzinkowy i kontrowersyjny serial o przygodach czterech wyemancypowanych singielek w Warszawie.
Radość nie trwała jednak zbyt długo. Zacznijmy jednak od początku. Od początku, czyli od ciuchów. Nowojorskie singielki w każdym odcinku mają na sobie szałowe kreacje (każda posiada też swój wyrazisty styl), które inspirują i pomagają wyobrazić sobie jakieś ciekawsze zestawienie niż płaszczyk i sukienka z pierwszej lepszej sieciówki. Natomiast polskie singielki ubrane są raczej w ciuchy z pobliskiego sklepu z konfekcją damską. No ale wiadomo — chodzi o to, by jak najwięcej dziewczyn odkryło, że ma w szafie takie same ciuchy i dzięki temu utożsamiło się z rzeczonymi singielkami. Aha, zaraz, zaraz – szybko okazuje się, że bohaterki to nie do końca singielki. Tak, owszem, sypiają z przypadkowymi mężczyznami, ale nie oczekujmy od nich od razu jakichś szaleństw – jedna z nich ma już męża i dwójkę dzieci, druga zachodzi w ciążę już w pierwszym odcinku, a w czwartym bierze ślub. Tak, tak - zrozumieliśmy. Zdecydowana większość Polek w wieku 20 – 35 lat marzy wyłącznie o tym, żeby wyjść za mąż, nie można więc tak brutalnie pozbawiać ich złudzeń i przekonywać, że jeszcze przez wiele lat będą musiały szlajać się po knajpach z koleżankami, pić drogie drinki i angażować w przygodne romanse. Trzeba przemycić nadzieję, że zaraz na pewno zza rogu wyłoni się jakiś kandydat na tego jedynego.
Nowojorska czwórka też niby ciągle powtarza, że chce wreszcie znaleźć stałego partnera, jednak oglądając serial nie można oprzeć się uczuciu, że tylko tak mówią, natomiast ich życie singielek całkowicie im odpowiada. Nic dziwnego. Jedna jest felietonistką poczytnej gazety, druga wziętą prawniczką, trzecia prowadzi własną galerię, a czwarta jest specjalistką od PR. I tutaj znajdziemy pewne analogie w polskim serialu – mamy pnącą się po szczeblach kariery redaktorkę (szybko jednak okazuje się, że za jej awansami stoi jej wieloletni życiowy partner, a ona bardzo by chciała być niezależna, ale jakoś jej nie wychodzi), prawniczkę (ale nie żadną tygrysicę, tylko łagodną kobietę o gołębim sercu, której szef wciąż narzeka, że zamiast przynosić zyski firmie godzi się prowadzić za darmo sprawy i godzi małżeństwa, zamiast je rozwodzić). Na tym się kończy opowieść o kobietach sukcesu. Ile bowiem w Polsce może być prawniczek i redaktorek? Na pewno nie wystarczy, żeby serial osiągnął wymarzoną oglądalność. Trzecia bohaterka prowadzi malutki salonik masażu, co zapewne jest ukłonem w stronę fryzjerek i manikiurzystek, a czwarta zgodziła się prowadzić dom, w zamian za to, że mąż w swej nieograniczonej dobroci pozwala jej czasem odłożyć gary oraz pieluchy i wyjść na drinka z koleżankami [sic!].
Do tego w amerykańskim serialu mamy tło wydarzeń, czyli malowniczy Nowy Jork, a co w Nowym Jorku? Wiadomo – galerie, drogie restauracje, kluby dla gejów czy dla transwestytów, przyjęcia na basenach i grille na dachu kamienicy oraz całą plejadę dziwacznych bohaterów. A w Warszawie? Bohaterki spotykają się w knajpie o wdzięcznej nazwie „Stołówka”, jedna z nich przeprowadza się do małego domku we wsi pod Łomżą, a szczytem ekstrawagancji jest to, że redaktorka zamiast ekonomicznego Fiata Seicento, jak na przeciętnego Polaka przystało, jeździ wiecznie psującym się Mini Morisem.
Ktoś mógłby zapałać gniewem podczas lektury tego tekstu i powiedzieć, że się czepiam, bo to przecież polski serial i musi być do polskich warunków dostosowany. A ja się pytam – czy w Nowym Jorku wszyscy chodzą na przyjęcia na basenie i noszą buty od Manolo Blahnika? Czy serial o seryjnym mordercy skierowany jest wyłącznie do seryjnych morderców (tych w USA nie brakuje, ale bez przesady), a ten o domu pogrzebowym dla ludzi prowadzących domy pogrzebowe? Nie? No właśnie.
Tylko, że mam uczucie, że nawet przeciętny Polak chętniej ogląda ten amerykański.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze