Znalazł sobie kochankę?
CEGŁA • dawno temuWyszłam za moją szkolną miłość. Przeżyliśmy trudne lecz ciekawe lata. Od pewnego czasu w naszej rodzinie jest gorzej. Mąż zaczął przejmować się swoją fizycznością. Chce znów być opalonym, sprawnym, pięknym bogiem. Ćwiczy, jest na diecie. Mierzy sobie wszelkie obwody, kupuje kremy, zainteresował się nawet modą. Ma również jakieś urojenia na temat swojej rzekomej niesprawności seksualnej. Czy on ma kogoś?
Kochana Cegło!
Wyszłam za moją szkolną miłość, poznaliśmy się w 1978 roku w pierwszej klasie liceum (nie od razu byliśmy parą). Mam wrażenie, że w naszych, nie tak znów odległych, nastoletnich czasach, dojrzałość nadchodziła później. Jako piętnastolatkowie byliśmy nieśmiali, nieatrakcyjni, dziecinni… Mój przyszły mąż był „mikry”, ja zresztą też. Mieliśmy po 158 cm wzrostu, ja ubierałam się w Smyku, z butami włącznie. Prześladowali nas troszkę dorodniejsi koledzy, ale nie było to jakieś brutalne. Robiliśmy za mózgowców:). Pomagając innym w nauce, szybko zdobyliśmy swoją pozycję w szeregu.
Andrzej miał ambicje i kompleksy wynikające z fizyczności, wściekła inteligencja mu nie wystarczała. Ja byłam leniwcem zdeklarowanym, czytałam książki, szyłam sobie hipisowskie ciuszki, robiłam biżuterię… Byłam kiepska na wuefie, brylowałam za to w przedmiotach humanistycznych. Andrzej był geniuszem z matematyki, fizyki, astronomii, informatyki, geografii. Przepowiadano nam żartobliwie Noble, byliśmy szanowani.
Po drugiej klasie w wakacje Andrzej „strzelił” na 188 cm wzrostu i tak już zostało. Zafascynował się tenisem stołowym, wioślarstwem, lekkoatletyką. Zamienił się w opalonego, greckiego boga, zaczęłam do niego wzdychać jakoś tak mniej po koleżeńsku, chociaż każde z nas miało w domu zawsze po kilkanaście wzajemnie pożyczonych książek, a jak coś fajnego przeczytaliśmy, to dzwoniliśmy do siebie nocami z budki, takie to były czasy… Dopiero na sylwestra 1980 zostaliśmy „oficjalnymi narzeczonymi”, jak zresztą kilka innych par w klasie.
Przeżyliśmy trudne lecz ciekawe lata, na studiach urodziły się dzieci, a w 1990 wzięliśmy ślub. Andrzej zaczął mieć świetną passę naukową, wyjeżdżał wszędzie, był rozchwytywany w wąskiej dziedzinie fizyki. Zarzucił sport, zaczęliśmy mimo woli się „dorabiać”, głównie z myślą o dzieciach. Andrzej spędzał życie przy kompie lub w samolotach, zaczął być zgryźliwy.
Od pewnego czasu w naszej rodzinie jest gorzej, coś się zepsuło:). Dobiegamy pięćdziesiątki, Andrzej zaczął kwestionować swoją karierę naukową, jej sens, a mocno nie lubić tego, co stało się z nim fizycznie. Chyba podświadomie zawsze brzydził się rozlazłością, bał się jej. Nie umiem go ani krytykować, ani mobilizować, ani pocieszać, ponieważ akceptuję go w 200 procentach i nie mam tych refleksji czy oczekiwań, jakie jego dręczą. Jest dla mnie naturalne, że ciało się zmienia, szwankuje, nasze możliwości też. Tylko mózg, wrażliwość, etyka są dane na zawsze i dyktują sposób życia – reszta podlega erozji, tak jak czerstwieje chleb. Andrzej się wobec tego buntuje, ostatnio wręcz paranoicznie. Dzieciaki usamodzielniły się, jesteśmy zdani na siebie, ale polubiłam to nasze życie we dwoje na nowych zasadach, pozbawione szukania dziury w całym i wiecznego zamartwiania się. Obniżyliśmy sobie świadomie standard życia, wyluzowaliśmy. Nagle okazało się, że dla Andrzeja to za mało. Widać chce znów być opalonym, sprawnym, pięknym bogiem.
Najkrócej opisując: Andrzej chodzi po lekarzach, co podobno u facetów jest rzadkie. Znów ćwiczy, został trenerem towarzyskiej drużyny koszykówki, chce wrócić do biegania… Zarządził w domu dietę, a tak właściwie to po prostu sam sobie robi posiłki, nie dopuszcza mnie do „swoich” talerzy, bo rzekomo mogłabym go utuczyć. Mierzy sobie wszelkie obwody, kupuje kremy, zainteresował się nawet modą. Ma również jakieś urojenia na temat swojej rzekomej niesprawności seksualnej, łyka po kolei wszystkie reklamowane suplementy na prostatę. To intymne, ale jednak powiem: nigdy nie traktowałam męża jak maszyny, która ma nienagannie działać. To on zaczął robić z tego problem.
Niestety, najsmutniejsza z tego jest konkluzja. Moja matka uważa, że Andrzej… na pewno znalazł sobie młodszą kobietę i usiłuje dotrzymać jej kroku. Nie znam się na zdradach, nigdy o nich nie myślałam, nie mam wyczucia. Wolę czytać dobrą literaturę niż artykuły o kryzysie wieku średniego. Czy to dowodzi bezmyślności, zuchwałości? Mama mówi, że mam klapki na oczach i ignoruję zagrożenie, nigdy się podobno nie wysilałam, by utrzymać przy sobie męża i podgrzewać atmosferę. Te zarzuty bolą i dziwią, pierwsze słyszę, że nasze bycie sobą, szczerość, uczciwość, akceptacja, współpraca — to zagrożenia dla związku. Czy inaczej – że to za mało.
Naprawdę mam się zacząć martwić i rozważyć operację plastyczną? Jakoś niefajnie mi myśleć o dołączeniu do niewolników atrakcyjności. I czy ich myślenie mógł przejąć Andrzej, z którym przeszliśmy cały cykl życia praktycznie bez większych potknięć? Nie mogę o tym myśleć na poważnie. Nie opisuję przecież sielanki, ideału, tylko naszą zwykłą, cichą, pozbawioną eksplozji, a jakże wartościową egzystencję.
Dona
***
Kochana Aldono!
Należycie z mężem do stosunkowo szczęśliwego pokolenia, tego, które zwykło się postrzegać jako wygrane. Jako nastolatkowie byliście świadkami radykalnych przemian, uczestniczyliście w wydarzeniach okrutnych, ale owocnych. Następnie byliście w najlepszym wieku, by zebrać owoce tego czasu, zwłaszcza że jesteście ludźmi wykształconymi (dzisiejsza edukacja nie przesądza już tak wyraźnie o przynależności do elity intelektualnej). Współcześni pięćdziesięciolatkowie to ludzie doświadczeni i wyszkoleni w dwóch ustrojach, mądrzy życiowo, zaradni, odporni na pozory i fałsz, na stres również.
Z tego względu nie podejrzewam, aby Andrzej ulegał presji mód lub nie rozumiał upływu czasu. Sądzę raczej, że istnieje od zawsze jakiś rys jego osobowości, wewnętrzny głęboko zakorzeniony imperatyw, który w trakcie Waszej wieloletniej znajomości nie wysuwał się na pierwszy plan, dopiero teraz uaktywnił się ze zdwojoną siłą, gdy odpadła Wam duża część obowiązków i powoli dobiega końca etap życia polegający na zdobywaniu, zabezpieczaniu, chronieniu.
Możecie powoli zacząć żyć dla siebie, zwolnić tempo. Jesteście silnie związani, co nie znaczy, że musicie postrzegać tę szansę jednakowo. Ty masz więcej czasu na lektury i ukochane sjesty, podczas gdy Andrzej stęsknił się za aktywnością i sprawnością, które niegdyś wydobyły go z wielkich kompleksów. Podobno pod pewnym względem mężczyzna zawsze pozostaje chłopcem: pragnie rywalizować i wygrywać z innymi chłopcami, a „męskość” definiuje namacalnie, kojarzy z fizyczną siłą, niezniszczalnością. Twój mąż jest byłym, aktywnym sportowcem z sukcesami na koncie. Ta żyłka pozostaje wielu ludziom do śmierci, nawet jeśli nie mają okazji jej pielęgnować. Teraz okazja wróciła.
Nie wiem dokładnie, jak to się u Andrzeja przejawia na co dzień. Nie ma dla Ciebie czasu, unika Cię, źle traktuje? Czy widzisz już oznaki hipochondrii, obsesji, narcyzmu, egoizmu? Skąd wreszcie tak drastyczne sugestie ze strony mamy, skoro w Waszym małżeństwie nie było kryzysów uczuciowych? Używasz określenia „paranoja”… To bardzo ważne pytania, doradzam przede wszystkim zdystansowanie się do „życzliwych” opinii z zewnątrz i porozmawianie z mężem, troskliwie, ale konkretnie. Obiektywnie rzecz biorąc, to bardzo pozytywne, że Andrzej dba o kondycję, odżywianie, stan zdrowia – statystycznego Polaka trzeba do tego zmuszać prośbą i groźbą. Kuchenną izolację potraktuj z humorem. Jeśli nigdy nie miałaś problemów z utrzymaniem figury, pomimo braku ruchu, to obawy Andrzeja są dla Ciebie czystą abstrakcją. Ma jednak do nich prawo.
Na pewno niepokojąco brzmi wątek sprawności seksualnej. Nie dlatego, że uprawdopodobnia zdradę – absolutnie w to nie wierzę. Zażywanie leków na własną rękę i jak leci bywa jednak niebezpieczne. Inna opcja jest taka, że Andrzej otrzymał jakąś konkretna diagnozę i stosuje się do zaleceń, a z Tobą nie chce o tym szczerze rozmawiać z przyczyn ambicjonalnych. Niestety, chowanie głowy w piasek w tej sferze życia małżeńskiego grozi katastrofą, nawet jeśli, jak twierdzisz, Ty nie przywiązujesz do tego wagi (nie całkiem słusznie). Bardzo trudno nawiązać kontakt z partnerem, nakłonić go do osobistych zwierzeń na ten temat w taki sposób, by nie poczuł się oceniany, zagrożony, osaczony… Moim zdaniem powinnaś opisać wszystkie symptomy seksuologowi i poprosić o podpowiedź, w jaki sposób poruszyć delikatny temat i dowiedzieć się, o co naprawdę idzie. Może to być równie dobrze przemęczenie, zwątpienie, kryzys psychiczny, którego nie należy lekceważyć, ale też konkretne schorzenie lub lęk przed nim, zwlekanie z badaniami… Wasz związek może bardzo stracić na komforcie, jeśli, mówiąc kolokwialnie, nie weźmiecie wspólnymi siłami tego byka za rogi, i to szybko.
Jeśli miałabym zasugerować, co powinnaś poprawić w sobie, oczywiście nie byłoby to likwidowanie zmarszczek. Może raczej troszkę więcej refleksji nad tym, że nic nie jest nam dane na stałe. Zmieniamy się: wizualnie, emocjonalnie, intelektualnie, ewoluuje nawet system odwiecznych, zdawałoby się, wartości. Wpadasz trochę w pułapkę myślenia, że ponad 30 lat bycia razem gwarantuje constans, stabilizację. Że Andrzej nie może się zmienić, nie może mieć sekretów ani rozterek, bo niby dlaczego i skąd nagle… Nie bój się tych zmian i zmierz się z nimi.
Pozdrawiam Was serdecznie.
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze