Córka do garów, a synek odpoczywa. Faworyzujemy chłopców?
MARTA KOWALIK • dawno temuCóreczki są tatusiów, a syneczkowie mamuś? W tej mądrości ludowej jest dużo prawdy. A że to kobiety przede wszystkim wychowują dzieci, bardzo często chłopcy są w domu faworyzowani. Sprzątanie, gotowanie, zakupy – to zadanie dla córek. Niektóre matki robią to świadomie, bo wiedzą, że dziewczynki będą miały w dorosłym życiu więcej obowiązków i trzeba je na to przygotować. Inne po prostu bez zastanowienia powielają wzorce z własnego domu rodzinnego. Ale czy nie pora przerwać tę sztafetę pokoleń?
Dobrym przykładem jest Ewa, mama dwunastoletnich bliźniąt. Choć jej dzieci są do siebie bardzo podobne nie tylko z wyglądu, ale także charakterologicznie, Ewa zauważyła, że zdecydowanie więcej wymaga od dziewczynki. Twierdzi, że nie robi tego celowo, tylko na zasadzie odruchu:
— Ola i Szymon to bardzo energiczne, żywiołowe dzieci. Mają przywódcze usposobienia, oboje nie dają sobie w kaszę dmuchać. Ale zauważyłam, że zdecydowanie bardziej te cechy denerwują mnie u córki. Kiedy patrzę na Szymona i widzę, jaki jest przebojowy i energiczny, myślę, że może zostanie biznesmenem albo nawet premierem czy prezydentem. Ale kiedy te same cechy zauważam u Oli, zastanawiam się, jak ona u licha znajdzie męża? Chyba, że jakiegoś pantoflarza. Gdy dzieci się pokłócą, odruchowo staję po stronie syna, na zasadzie, że „chłopcy tacy już są”.
Muszę zaznaczyć, że — to jest chyba najśmieszniejsze — uważam się za feministkę. Jestem za równouprawnieniem, za równą płacą i pracą. A jednocześnie nie mogę pozbyć się tego przekonania, że Ola powinna być grzeczniejsza, spokojniejsza itd. To samo się tyczy obowiązków domowych: szybciej zaczęłam wymagać pomocy od Oli, chociaż dzieci są przecież dokładnie w tym samym wieku. Szymon także ma swoje obowiązki, ale wygląda to trochę tak samo jak z jego tatą: ja codziennie gotuję i zmywam, bo mniej pracuję, a mąż raz na tydzień użyje młotka albo wiertarki i czuje się wielce zmęczony.
W tej chwili dzieci mają dyżury i dokładnie tyle samo pomagają mi w kuchni oraz w sprzątaniu, ale syn już się odzywa, że to „babskie” zajęcia. A ja po cichu myślę, że może znajdzie żonę, która będzie to robić za niego.
Walczę z takimi myślami, ale otoczenie wcale nie ułatwia sprawy. Moja mama ciągle powtarza, żeby Ola była ciszej, żeby była grzeczniejsza, bo „kto widział, żeby dziewczynka tak się zachowywała”. A Szymon to niby „żywe złoto”. Inni członkowie rodziny myślą podobnie i wiem, że moje zachowanie jest właśnie skutkiem określonego wychowania. Oczywiście, nie popadam w taką skrajność jak moja matka, która skakała wokół syneczka, a mnie kazała po bracie zmywać. Ale sprawiedliwa wobec dzieci niestety nie jestem.
Takie faworyzowanie syna jest zupełnie bezrefleksyjne, nawet tego nie zauważamy. A i samo zauważenie nie pomaga, bo przecież chociaż mam świadomość tego, że robię źle i zachowuję się podobnie do mojej matki, to i tak powielam wzorce ze swojego domu. Czasami zastanawiam się, czy córka będzie miała pretensje, że traktowałam ją inaczej niż brata? W końcu ja do swojej matki mam.
Córką, która miała znacznie więcej obowiązków niż bracia, była Kamila. Do tej pory pamięta, że była gorzej traktowana. Jako trzydziestolatka już wie, że rodzice nie tyle kochali ją mniej niż braci, co byli przekonani, że powinna się przyzwyczajać do „kobiecego losu”. Ale nadal nie może zrozumieć, dlaczego obaj bracia nie mieli w domu żadnych obowiązków:
— Pamiętam do tej pory takie poczucie niesprawiedliwości, które często miałam już jako dziewczynka. W wieku dojrzewania to się tylko pogłębiło. Obaj moi bracia – młodszy i starszy – oraz ojciec praktycznie nie mieli żadnych obowiązków w domu. Sprzątanie, gotowanie, płacenie rachunków – wszystko to było na głowie mojej mamy, a potem mojej. Mama uważała, że to jest całkowicie naturalne, nie widziała jakiegoś problemu, a moje protesty kwitowała tym, że jeśli nie będę niczego w domu potrafiła zrobić, to męża nie znajdę.
Obaj moi bracia nie umieli – dosłownie – zrobić sobie herbaty, a szklanek nie odnosili nawet do zlewu, o myciu nie mówię. W dodatku byli przekonani, że to jakaś zaleta, że po dwóch lewych rękach można rozpoznać „prawdziwego mężczyznę”.
Trudno mi teraz wyrażać jakieś wielkie pretensje, mama nie żyje od dwóch lat. A ja wyprowadziłam się zaraz po maturze do innego miasta, bo chciałam mieć wreszcie trochę swojego życia. Tak więc ojciec został z braćmi i muszą sobie jakoś radzić. Na początku szło im strasznie, tata nawet chciał, żebym rzuciła pracę i, nie wiem, jak to nazwać, prowadziła im dom. Normalnie dziewiętnasty wiek. Oczywiście, wyśmiałam to. Teraz siedzą w domu we trzech, bo bracia oczywiście nie znaleźli kobiet chętnych do obsługi. Jakoś sobie radzą, bo muszą. Ale nadal ojciec potrafi zadzwonić z pretensjami, że na starość musi sobie sam sprzątać.
A ja mam nadzieję, że jeśli będę miała córkę, to będę potrafiła wychowywać ją na człowieka, a nie na służącą.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze