Tańce na Bali
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuHallo! Kecak dance? Hallo! Legong dance? – po ulicach Ubud nie da się przejść, nie usłyszawszy przynajmniej kilka razy propozycji zakupu biletów na wieczorne przedstawienie taneczne. Balijski teatr tańca od dawna służy rozrywce turystów. Ubud to najlepsze miejsce to podziwiania sztuki. Tu w otoczeniu romantycznej scenografii pól ryżowych i gór stoją piękne świątynie, tu też znajdują się najlepsze szkoły tańca i muzyki.
Hallo! Kecak dance? Hallo! Legong dance? – po ulicach Ubud nie da się przejść, nie usłyszawszy przynajmniej kilka razy propozycji zakupu biletów na wieczorne przedstawienie taneczne. Balijski teatr tańca od dawna służy rozrywce turystów, choć nie stracił swej pierwotnej funkcji i wciąż jeszcze towarzyszy uroczystościom religijnym takim jak odolan, czyli rocznica założenia świątyni. Ubud to najlepsze miejsce to podziwiania sztuki. Tu w otoczeniu romantycznej scenografii pól ryżowych i gór stoją piękne świątynie, tu też znajdują się najlepsze szkoły tańca i muzyki.
Dla Balijczyków taniec ma ogromne znaczenie. Jest elementem religii, teatrem i rozrywką. O tym jak wielka to sztuka i jak dużo potrzeba wiedzy i doświadczenia, żeby być tancerzem łatwo się przekonać. Wystarczy obejrzeć choć jedno przedstawienie.
Z nastaniem wieczoru w Ubud, goście z całego świata zasiadają na krzesłach w świątyniach lub w pałacu i czekają na występ. Oferta jest tak szeroka, że nawet dłużej zatrzymując się w mieście, każdy wieczór można spędzić oglądając inne przedstawienie, ciesząc oczy barwnymi, kapiącymi od ozdób kostiumami, pełną ekspresji pantomimą, opisującą historie z hinduskich eposów – Ramajany i Mahabharaty, podziwiając mimikę twarzy, układ rąk, subtelne ruchy ciała i towarzysząc religijnemu transowi.
Już pierwszego wieczoru trafiam na taniec Kecak, zwany „małpim tańcem”. W świątyni płoną pochodnie. Na widowni kilkanaście osób, każda o innych rysach. W jednym miejscu spotkała się Ameryka, Azja i Europa. Plac przed świątynią zapełnia się mężczyznami. Nagie torsy błyszczą w świetle, czerwone kwiaty za uszami kontrastują z monotonnym, transowym śpiewem stu tancerzy. Ich ciała przechylają się to na jedną, to na drugą stronę okręgu, ręce wznoszą się i opadają. Na środku kręgu pojawiają się odziani w bogate kostiumy tancerze i przy pomocy pantomimy opowiadają historie. W pamięć zapadają dwie małe dziewczynki, zbyt małe na ciężkie złote korony na głowach, drobią kroki w wąskich sarongach. Wachlarze tańczą wraz z ich wielkimi oczami i małymi dłońmi. To sanghyang dedari, taniec odstraszający epidemie i inne nieszczęścia. Na koniec oglądamy jeszcze sanghyang jaran. Mężczyzna opętany przez jaran (ducha konia) tańczy na rozżarzonych węglach trzymając między nogami metalowy szkielet zwierzęcia. Jest wprowadzony w głęboki trans. Leży na ziemi wśród nadpalonych łupin kokosowych jeszcze na długo po tym, jak turyści opuszczą świątynię. Teatr to tylko?
Centralnie położony pałac przyciąga turystów świętym tańcem Rongdy i Baronga, symbolizującym walkę dobra ze złem.
- Wygrywa dobro? – przyzwyczajona do szczęśliwych zakończeń pytam jednego z mieszkańców Ubud, jak wszyscy tutaj skorego do pogawędki.
— Nie - odpowiada — zło i dobro się równoważy, jedno bez drugiego by nie istniało, dlatego nikt tu nie może wygrać.
Widać to podczas przedstawienia. Czarownica Rangda, przywódczyni demonów wywołujących choroby, lubiąca straszyć na cmentarzach zostaje pokonana tylko na chwilę, by stanąć do kolejnej rundy. Bez tej ciągłej walki nie byłoby harmonii. Balijczycy boją się Rangdy, lubiącej rzucać na ludzi urok, usypiać ich w transie i zmuszać do wykonywania swoich poleceń, darzą ją jednak czcią jako ducha, który może ochronić przed złem.
Pojawienie się na scenie najważniejszych postaci poprzedzone jest kilkoma innymi tańcami. Oglądamy cztery smukłe tancerki w Tari Monuk Rawa, tańcu symbolizującym barwnego ptaka, żerującego na polach ryżowych. W sukniach z długimi rękawami kobiety wyglądają jak latające stworzenia.
Najpierw na scenie pojawia się Rangda, grana przez mężczyznę w rękawicach z długimi paznokciami, którymi trzyma magiczną chustę, służącą za tarczę. Barong, mityczna postać przypominająca lwa, odtwarzana przez dwóch aktorów, wkracza na scenę kłapiąc paszczą i trzęsąc włochatym tułowiem. Barong ma wiele wcieleń, może być małpą, słoniem, człowiekiem, demonem, najczęściej jednak występuje w czerwonej masce z wyłupiastymi oczami, ogromnymi zębami, rogami, długimi włosami i brodą. Ma moc odstraszania złych duchów, dlatego dawniej tancerze przechadzali się po wioskach, chroniąc swoim tańcem jej mieszkańców przed demonami.
Przy metalicznych dźwiękach gamelanu, słuchamy śpiewnej opowieści starca o pojedynku Baronga i Rangdy. Ileż w tym okrzyków, skoków, dramaturgii! Rangda przemawia w języku starojawajskim, śpiewak opowiadający historię wtrąca angielskie zwroty. Oto jak czary wkraczają do współczesności. Postaci sczepiają się, krążą w wojennym uścisku, padają na ziemię. Przybywa nowych bohaterów. Coraz trudniej pojąć opowiadaną historię. Ale czy to jest konieczne, by docenić kunszt aktorów, którzy ku uciesze turystów każdego wieczoru odtwarzają prastare historie w tropikalnym, balijskim upale?
Maska Baronga spogląda ze ściany w moim pokoju. Niewiele zostało jej z groźnej istoty, ale wciąż jest w niej ślad balijskiego kunsztu.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze