Wypoczywając na Bongoyo
MARTA ZIELONKA • dawno temuDwa dni przed powrotem do Polski wybieramy się na małą, bajecznie piękną wysepkę Bongoyo, położoną 7 km na północ od Dar. Tam rozkładamy maty z lian i wybieramy jeden z trzcinowych parasoli nieopodal małej restauracyjki, gdzie mpishi (kucharz) przygotowuje świeżo złowione samaki (ryby). Pływamy w turkusowej wodzie, opalamy się i przechadzamy po plaży. To prawdziwy odpoczynek.
Po powrocie do Dar es Salaam z miejscowości Kilwa Masoko i Kilwa Kisiwani, gdzie poznawałyśmy i chłonęłyśmy starą arabską kulturę, miasto to wydaje się głośniejsze, bardziej zatłoczone niż przed wyjazdem. Do dźwięków klaksonów w nocy i odgłosu rytmicznego zamiatania ulic trzcinowymi szczotkami nad ranem zdążyłyśmy już przywyknąć, jednak po krótkim pobycie w spokojniejszych, bardziej sielankowych okolicach dźwięki te aż dudnią w uszach. To największe miasto Tanzanii tętni życiem niemalże przez całą dobę. Wielu młodych ludzi przyjeżdża tu z małych wiosek z nadzieją na znalezienie dobrej pracy, a taką możliwość często dają większe miasta.
Ostatnie dni spędzamy, odwiedzając po kolei wszystkie dzielnice Dar es Salaam, nawet te, do których dla bezpieczeństwa lepiej nie zapuszczać się po zmroku. Dwa dni przed powrotem do Polski wybieramy się na małą, bajecznie piękną wysepkę Bongoyo, położoną 7 km na północ od Dar. Na miejsce, gdzie znajduje się Rezerwat Morski, dostajemy się małym statkiem, który odpływa, gdy na przystani zjawi się przynajmniej czterech chętnych do podróży. Nas jest na razie trójka: Maja, jeden młody Anglik i ja, więc kapitan prosi, by uzbroić się w cierpliwość i czekać na kolejnych podróżników. Po kilkunastu minutach, w ciągu których nikt się nie pojawia, by do nas dołączyć, kapitan zabiera nas na Bongoyo po pobraniu niewielkiej dodatkowej opłaty od całej naszej trójki.Dopływając do wyspy, widzimy już kilka osób, które musiały przybyć wcześniejszym rejsem.
Już na Bongoyo rozkładamy maty z lian i wybieramy jeden z trzcinowych parasoli nieopodal małej restauracyjki, gdzie mpishi (kucharz) przygotowuje świeżo złowione samaki (ryby). Pływamy w turkusowej wodzie, opalamy się i przechadzamy po plaży. To prawdziwy odpoczynek.
Po dwóch godzinach zostajemy na wyspie same, jedynie w towarzystwie kruków, które gdy tylko na chwilę stracimy czujność, wchodzą do naszych plecaków i wyjadają pyszne hinduskie kuleczki warzywne, które kupiłyśmy specjalnie na okoliczność przyjazdu tutaj. Widząc takiego wścibskiego ptaka, trzeba krzyknąć albo rzucić w jego stronę jakimś patykiem. Wtedy choć na moment można mieć pewność, że nasze jedzenie i rzeczy są bezpieczne.Jednemu robię zdjęcie, jak siedzi na długich palikach, spoglądając raz w lewo, raz w prawo.O 16 żegnamy Bongoyo. Ostatnie spojrzenia, zdjęcia i odpływamy.
W przedostatnim dniu pobytu w Dar es Salaam zwiedzamy po raz kolejny dzielnicę hinduską. Zamawiamy specjały tamtejszej kuchni: serowe, ziołowe i ziemniaczane kuleczki — takie, jakie zabrałyśmy na Bongoyo. Do tego dwie szklanki świeżo zrobionego soku ananasowego. Delektuję się tymi smakami. Muszę je zapamiętać. Kto wie, kiedy tu wrócę.
O 2 w nocy jesteśmy już spakowane, plecaki wypełnione zdobionymi materiałami, małymi figurkami Masajów, naszyjnikami z ziarenek kawy, bransoletkami z koralików, kolczykami z kokosa. Za kilka godzin wyruszę w daleką podróż do domu.
O 7 rano 5 grudnia wyjeżdżamy z Dar es Salaam. Żegnamy zaspaną jeszcze obsługę YWCA, a po chwili pędzimy taksówką przez tętniące życiem miasto. Jedziemy w milczeniu. Ta podróż się kończy, ale przecież inne przede mną. Bo kto raz zasmakował podróży, zawsze już będzie w drodze i jak powiedziała kiedyś Mary Shelley: „Wylecieć z ula jak pszczoła i wrócić, niosąc słodycz podróży, sceny, które nie dają spokoju oku – dzikie przygody, które pobudzają wyobraźnię, wiedzę, która rozjaśnia i oczyszcza umysł z otępiających przesądów, szersze koło sympatii dla innych ludzi – takie są korzyści z podróży, po której każdy – jestem przekonana – jest lepszy i szczęśliwszy”.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze