Kochankowie moich rodziców
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuWydawać by się mogło, że konsekwencją małżeńskiej zdrady – zarówno skoku w bok, jak i długotrwałego romansu - jest rozpad rodziny. Tymczasem okazuje się, że posiadanie kochanka nie dla wszystkich jest powodem do rozstania. Bywa, że owa gra na dwa fronty jest akceptowana, każda ze stron układu „rodzina plus przyjaciel” gra swoją rolę. Nikt nie myśli jednak o dzieciach.
Agata (26 lat, pedagog z Gdyni):
— Choć dziś wiem, że to chore i straszne, kiedy byłam dzieckiem, takie określenia nie przychodziły mi do głowy. Ot, mój ojciec po prostu miał przyjaciółkę, z którą lubił spędzać czas. Chodził „do pani” – tak o tym mówiliśmy. To dziwne, jak bardzo wydawało mi się to wszystko naturalne, jak bezboleśnie to przyjęłam i w tym funkcjonowałam! To trwało kilka lat.
Wszystko zaczęło się, kiedy miałam lat mniej więcej dziewięć. Pamiętam, że kiedy szłam do pierwszej komunii, byliśmy jeszcze normalną, zwykłą rodziną. Jak i kiedy to się wszystko popaprało – nie wiem. To nie były żadne subtelne zmiany. Nie odczułam też nagle braku ojca, bo on zawsze był wielkim nieobecnym — miał swoje sprawy, między innymi hodował zwierzęta futerkowe, a to był interes tak dochodowy, jak czasochłonny. Któregoś dnia, tak po prostu, mój ojciec, wróciwszy wieczorem do domu, przyniósł mi prezent od pani Asi. W tamtej chwili zmieniło się więc tylko jedno: o ile dotychczas, relacjonując swe popołudnie, beznamiętnie mówił nam, ile to zabił nutrii, to teraz, jak gdyby nigdy nic, opowiadał o „pani” - a mówił o niej tak, jakby była członkiem naszej rodziny! O jakie to było okrutne! Ale nie myślałam wtedy w tych kategoriach. W ogóle w to nie wnikałam – nikt nie mówił, że to, co robi ojciec, jest niewłaściwe. Mama nie reagowała — jej milczenie dla niego było niemym błogosławieństwem, a dla mnie sygnałem, że nie dzieje się nic złego.
Opowieści ojca o pani Asi były interesujące — imponowała mi. Była kobietą przedsiębiorczą, zaradną i zadbaną. Miała wszystko, ale – jak widać – dokuczała jej samotność. Inwestowała zatem – nie tylko uczucia, czas, ale i pieniądze – nie tylko w mojego ojca, ale i we mnie. Matka jedynie wzruszała ramionami, kiedy ojciec przynosił mi coraz to nowe ciuchy, kosmetyki czy gadżety, od swojej kochanki naturalnie. Ludzie gadali, ale moja mama była niczym skała – nic sobie z tego nie robiła. Może wiedziała, że walka nie ma sensu, a może nie kochała ojca, przez co wszystko było jej obojętne? Żyła z nim pod jednym dachem, ale traktowała go jak powietrze. Taka sytuacja trwała z dziesięć lat – na pewno mój ojciec grał do dwóch bramek do chwili, kiedy po maturze wyprowadzałam się z domu. Potem coś się stało, niestety nie znam szczegółów, ale przestał się spotykać z kochanką. Wiem tylko, że ta popadła w alkoholizm – cóż, jej życiowa inwestycja nie wypaliła.
Moi rodzice nadal żyją pod jednym dachem, pewnie obok siebie. Nie chcę się w to angażować, ba – nigdy nie rozmawiałam o tym ani z matką, ani z ojcem. Dziwny to układ, ale skoro im tak wygodnie… Mam tylko do nich żal o to, że pozwolili mi myśleć, że patologia jest normą. Bo czym jest normalna rodzina? Ja tego nie wiem.
Marta (25 lat, studentka z Warszawy):
— Małżeństwo moich rodziców od początku było porażką. Urodziłam się niedługo po ich ślubie, ale to nie ja byłam przyczyną ich ożenku (a to by wiele tłumaczyło). On – prosty chłopak ze wsi i ona – modna dziewczyna z dużego miasta. Co ojca urzekło w matce – jak najbardziej rozumiem, była piękną i interesującą kobietą, ale co ją pociągało w nim? To mi wygląda – przepraszam tato – na desperację z jej strony, szaleństwo. Między nimi źle się działo od początku – wiem z opowieści rodziny i sąsiadów. Moi rodzice mieli i fantazję, i temperament — matka upokarzała ojca, szydziła z niego, on zaczął pić. Mój dom to destrukcja, kłótnie, awantury i dręczenie — nie tylko słowem. Jak mogłam w tym żyć?
Chodziłam już do szkoły, do czwartej chyba klasy, kiedy coś się zmieniło. W domu awantury przybrały na sile, często kończyły się interwencją policji. Powodem była nieobecność matki – znikała popołudniami, w weekendy wyjeżdżała do jakiejś szkoły, której nigdy nie skończyła. O tym, że ma kochanka, dowiedziałam się podczas przerwy w szkole – kolega głośno zapytał, czy wiem, że moja matka się puszcza. To było straszne! Ja nie wiedziałam, choć wiedzieli o tym wszyscy! Nie było w tym nic dziwnego — moja mama ów romans ukrywała tylko przede mną, a i do tego nie przykładała się szczególnie. Tylko ja myślałam, że jeździ na wykłady, tymczasem ona oficjalnie pomieszkiwała u „Alfonsa” – tak roboczo nazwał go tata. Ponieważ jej kochaś był niemal naszym sąsiadem, chadzali na romantyczne spacery po osiedlowym parku, nie stronili od innych miejsc publicznych: restauracji, kina, kawiarni. Ona miała w nosie to, co my czujemy i co o niej gadają. Była szczęśliwa – jej gach był wykształconym i obytym przystojniakiem, wreszcie u swego boku miała mężczyznę na swoją miarę. Tak dziś to widzę.
Romans mojej matki trwał kilka lat, nie było jednak happy endu – „Alfons” niespodziewanie zmarł, na zawał czy coś. Nie ziścił się też sen mojego naiwnego ojca, który czekał na sposobność, by… matce wybaczyć. Ona nie była tym zainteresowana. Uciekłam od nich, utrzymujemy kontakty, ale wieje od nich chłodem. Rodzice nadal mieszkają razem, są małżeństwem. Nie wiem tylko — zawiesili broń czy nadal żyją w masochistycznej symbiozie?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze