Stworzeni do braku miłości
NINA WUM • dawno temuKilka dni temu serwis styl opublikował pochodzący z magazynu "PANI" wywiad ze znaną terapeutką Zofią Milską - Wrzosińską. Rozmowa dotyczyła osób złaknionych miłości, ale nie mających do niej przysłowiowego szczęścia.
PANI: Jeśli ktoś mówi, że ma pecha w miłości, to co pani o nim myśli?
Zofia Milska-Wrzosińska: - Myślę, że taka osoba nie ma siły, a poza tym musiała się jakoś do tego przyczynić.
To zdecydowane pierwsze zdanie determinuje ton całego wywiadu. Trzeba przyznać, że spełniło swoją rolę; przyciągnęło moją uwagę. Czytajmy dalej:
Osoby, które nie wzbudzają w innych chęci zbliżenia się do nich, są bardzo zajęte sobą. Niekoniecznie są egocentryczne, tylko tak skupione na swoich wewnętrznych sprawach, że zamykają się na kontakt z drugim człowiekiem. (…) nie ma przestrzeni, by interesować się uczuciami innych, budować więzi. Kontakt z taką osobą przypomina wizytę, podczas której pani domu bardzo się troszczy o nasze potrzeby (…) ale nas nie dostrzega. Gdy ktoś nieustannie myśli, co powinien, co musi, co mu wolno, nie wchodzi z innymi w emocjonalny rezonans.
Nie wiem, jak Państwo, ale ja akurat znam całkiem sporo osób intensywnie zajętych sobą. Swoimi pasjami, celami życiowymi. Innymi ludźmi także, ale nigdy w stopniu, który zagrażałby ich przyzwyczajeniom i wygodzie. To są ci niegłupi, sympatyczni mężczyźni, którzy nie mają czasu na randki, bo weekend spędzają, rżnąc w paintballa w leśnych ostępach. Żaden z nich nie cierpi jakoś na niedobór ofert natury romantycznej. Nie zaryzykowałabym twierdzenia, że panowie ci "nieustannie myślą, co powinni, co im wolno." Wręcz przeciwnie — to zabiegające o nich kobiety zadają sobie takie pytania. Czy wypada dzwonić do kogoś tak zajętego po raz trzeci? Ile muszę odczekać z takim telefonem, żeby uniknąć miana desperatki?
Być może istnieją też kobiety tego rodzaju. Prowadzące życia tak obfite w wydarzenia, że zauroczeni tą intensywnością mężczyźni pokornie czekają w kolejce… nie, chyba raczej nie. Prędzej zniecierpliwieni odejdą poszukać takiej, która należycie doceni ich zaangażowanie. To nie zgryźliwość, to po prostu stwierdzenie faktu.
Osobę płci żeńskiej, zbyt zajętą, by aktywnie poszukiwać partnera — świat nazwie nie "pochłoniętą swoimi pasjami" a "samotną dziwaczką." Życzliwi dopowiedzą: tylko kota jej brak.
Pani Milska-Wrzosińska mówi tak:
Wśród niekochanych są ludzie bardzo zajęci swoją przeszłością. Idą przez życie z głową odwróconą do tyłu — są tak związani ze swoją rodziną, że w ich życiu nie ma miejsca dla miłości. Ludzie się od nich odsuwają, bo wciąż odbierają sygnały, że tak naprawdę interesuje ich tylko to, czy zwyciężyli w rywalizacji ze starszą siostrą albo czy rodzice wreszcie ich docenili. I co by tu miała dać nauka flirtu?
Nie jestem pewna, czy dobrze zrozumiałam. Jakkolwiek ludzi pogrążonych w rozpamiętywaniu toksycznego dzieciństwa jest wielu — to przecież przy poszukiwaniu tak zwanej drugiej połówki (kompletnie skompromitowane określenie, ale lepszego nie ma) rozważania o starszej siostrze spadają chyba na dalszy plan? Czy ktokolwiek udaje sie na romantyczne spotkanie, zaciskając pięści na wspomnienie wrednej siostry? Czy ktoś dobiera partnerów/ki tak, żeby rodzice pochwalili jego gust? Jeśli tak — pozostaje mu serdecznie współczuć.
Mam wrażenie, że pani Milska-Wrzosińska tworzy byty ponad potrzebę.
Swoją drogą, nauka flirtu jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Wiadomo, że najtrudniejsze i najbardziej przerażajace wydają się rzeczy, których nigdy dotąd nie robiliśmy. Na kursie podrywu można przynajmniej poćwiczyć na sucho. Jako osoba zagadywana tekstami w rodzaju: "Co taka piękna kobieta tutaj robi?" (tak, ten starożytny greps wciąż kursuje) nie miałabym nic przeciw kursom flirtu. Dla obojga płci. Najlepiej powszechnie dostępnym i finansowanym z budżetu państwa. Mamy wszak niż demograficzny, wiec sprawa jest paląca.
Wśród niekochanych, albo trafniej będzie powiedzieć: kochanych krótko, znajdują się też osoby, które choć są skupione na swoim wewnętrznym problemie, to wydają się otwarte, dużo o sobie mówią.
Przeżywanie problemów samodzielnie: źle. Dzielenie się nimi z potencjalnym partnerem: jeszcze gorzej. To w końcu kto lepiej rokuje — zaabsorbowany sobą, zdystansowany milczek czy wylewna gaduła? Jak mam utrafić w złoty środek, żeby ktokolwiek mnie zechciał? Redakcjo, pomocy.
Ktoś taki, by poczuć, że jest coś wart, musi mieć potwierdzenie od partnera czy partnerki. Poszukuje jego uznania, czeka na ten błysk podziwu, opowiadając o swojej pracy i sukcesach. Innymi słowy, chce podziwiacza i do tego służy mu partner, do zasilania ja, podtrzymywania samooceny. W jakimś momencie ten partner zaczyna to dostrzegać. Nawet jeśli nie całkiem to rozumie, to czuje, że coś jest nie tak, bo jego sprawy są pomijane, a pragnienia zawsze drugorzędne(…).
Pani terapeutka opowiada nam teraz o związku z narcyzem. Narcyzów nie ma znowu aż tak wielu. Z pewnością zbiór osób tkniętych narcystycznym zaburzeniem osobowości nie jest tożsamy ze zbiorem notorycznych singli.
Nie zapominajmy, że brak miłości jest subiektywnym odczuciem. Są osoby, które czują się niekochane, nawet jeśli w rzeczywistości los obdarza je zaangażowanymi partnerami. Wątpią, chcą czegoś innego. Widziałam interesujące badania, z których wynika, że poczucie bycia niekochaną jest częstsze i wyraźniejsze u kobiet.
Niestety, z tym byłabym skłonna się zgodzić. Kobietom jakoś cześciej i bardziej zależy. Tylko kobieta potrafi wpatrywać się w telefon, zaklinając go cicho, żeby zadzwonił. W tym czasie mężczyzna nie przeżywa zbędnych rozterek (zadzwonić? A może za wcześnie? Może wyjdę na nachalnego?..) tylko zwyczajnie rąbie sobie w tego paintballa. Albo w szachy. Tak czy inaczej, cieszy się życiem.
Granica między zanurzeniem w kokonie swoich spraw a życiem zdrowo wypełnionym rozmaitymi aktywnościami jest tak wątła, że trudno ją nakreślić. Wiem jedno: świat zupełnie inaczej ocenia postawę "od" (skupienie na sobie) i postawę "do" (troska o sprawy partnera, zaangażowanie w jego codzienność, maile w rodzaju" Jak ci minął dzień?") w zależności od płci delikwenta. Pisującego codziennie do wybranki czułe maile mężczyznę nazwie się romantycznym. Kobietę — nachalną.
Tzw. nachalne kobiety rzadko bywają kochane tak bardzo, jak same kochają.
Cóż pozostaje, gdy nosimy serce na dłoni? Przykręcić kurek z czułością i troską? O ile ktoś to potrafi. Nie zaszkodzi też zainwestować w kota.
"Niekochani" w rzeczywistości mogą czasem być bardzo kochani, tyle że nie potrafią tego przyjąć ani uznać, bo wciąż szukają miłości doskonalszej - powiada dr. Milska-Wrzosińska.
Widzicie, drodzy Państwo? Być może to, że ktoś od trzech tygodni nie daje znaku życia nic nie znaczy. Może właśnie w tej chwili intensywnie o nas myśli?
To wariant optymistyczny.
Źródło cytatów: http://www.styl.pl/uczucia/we-dwoje/news-uwiklani-niekochani,nId,1828873#commentsZoneList
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze