Zarobki - kość niezgody
EDYTA LITWINIUK • dawno temuU Magdy to było zaledwie 300 złotych, u Joanny kilka tysięcy, mężowi Wioletty wystarczył sam fakt, że poszła do pracy. Pieniądze odgrywają w związku dużą rolę. Wbrew banałom o równouprawnieniu i partnerstwie w sprawach finansowych fakt, że kobieta zarabia więcej, albo że w ogóle pracuje, zamiast zajmować się domem i dziećmi, może namieszać w związku.
Magda (34 lata, sekretarka z Gdańska):
— Nie wiem, może on miał od zawsze takie podejście, a ja po prostu nie zauważyłam. Chyba wcześniej nie zwracałam na to uwagi. Grunt, że mój mąż twierdził, że to facet powinien zarabiać więcej, bo jest ostoją rodziny i tak dalej. Niby mi ta jego gadanina nie przeszkadzała, ale jednak drażniło mnie takie podejście. Przecież tak to mówili nasi ojcowie, czy nawet dziadkowie. Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, a nie w czasach, kiedy to mężczyzna — głowa rodziny i jej jedyny żywiciel — latał po lesie z włócznią za dziczyzną.
Póki to jednak była pusta gadanina, to się nie odzywałam. Jacek i tak zarabiał więcej pracując jako informatyk, ja jestem tylko sekretarką. Tyle, że zmienił się mój szef, przyszedł nowy i po krótkim czasie dostałam podwyżkę. Fakt, że przybyło mi też obowiązków, ale pieniądze były konkretne. W konsekwencji okazało się, że zarabiałam tyle samo co mój mąż, a nawet troszeczkę więcej – dokładnie o 300 zł. I to o te pieniądze rozegrała się w naszym domu batalia.
Kiedy mówiłam Jackowi o podwyżce, nawet nie podejrzewałam, że tak go to zdenerwuje, przecież powinien się cieszyć z dodatkowych pieniędzy. A ten, niczym średniowieczny satrapa stwierdził, że nie mogę przyjąć tej podwyżki, bo co ludzie powiedzą na to, że on zarabia mniej. Przyznaję, myślałam, że żartuje. Takie głupie podejście nie mieściło mi się w głowie. Przez resztę życia miałam dreptać za nim z pochyloną głową i niższą pensją, bo on tu jest panem i władcą. I to przez 300 zł różnicy w naszych wypłatach.
Nie wiem jak cała historia by się skończyła, może nawet rozwiedlibyśmy się, bo i w złości takie myśli chodziły mi po głowie. Ale okazało się, że jestem w ciąży. Niestety z komplikacjami, 7 z 9 miesięcy praktycznie przeleżałam w domu. Zanim po porodzie wróciłam do pracy, mój mąż dostał lukratywną posadę w dużej firmie. Z dość wysoką pensją. Na moim stanowisku nie mam co liczyć na większe pieniądze. Mogę więc powiedzieć, że problem sam się rozwiązał.
Joanna (42 lata, menadżer z Łodzi):
— Oboje z Krzyśkiem mamy takie samo wykształcenie. Zresztą to na studiach poznaliśmy się i pobraliśmy. Tyle tylko, że po ukończeniu uczelni nasze drogi zawodowe rozeszły się. Krzysiek trafił do małej firmy, ja dostałam pracę w wielkiej korporacji. Z czasem nasze zarobki zaczęły się znacząco różnić. Z upływem lat nawet coraz bardziej. Oczywiście na moją korzyść. Związane to było z naszymi pracodawcami: firma Krzyśka ledwo przędła, ale on nie miał zamiaru jej zostawić, mojemu pracodawcy wiodło się coraz lepiej.
Różnice w zarobkach nam nie przeszkadzały i tak wszystko trafiało do wspólnej kasy. Nie było twoje, moje tylko nasze. Do czasu aż kiedyś w żartach Krzysiek powiedział, że koledzy w pracy podśmiewają się z niego, że nieźle się ustawił z taką żonką, że w sumie to on wcale nie musi pracować. Mój mąż niby żartował, ale w jego głosie wyczułam nutę powagi. Kiedy zapytałam czy i on też myśli jak jego koledzy, stwierdził, że się nad tym zastanawia na poważnie. Że dość już ma pracy w podupadającej firmie, że jest zmęczony i przydałyby mu się dłuższe wakacje. A jeśli ja zarabiam tak dobrze, to nie będziemy mieć problemów finansowych, gdyby on z pracy zrezygnował.
W pierwszej chwili zgodziłam się z nim: należał mu się odpoczynek, szkoda tylko że nie pomyślał też o mnie, ja już od kilku lat nie miałam czasu na wakacje. Potem stanęła mi przed oczami wizja rodem z sitcomu: mojego męża rozpartego na kanapie z piwem w garści i mnie zmęczonej, wracającej z pracy. O nie, powiedziałam sobie wtedy, uważaj dziewczyno, bo się wkopiesz na amen. Postawiłam Krzyśkowie twarde warunki: urlop, odpoczynek tak, ale nie dłużej niż 3 miesiące, a w ciągu maksymalnie pół roku ma znaleźć sobie inną pracę. Przecież nie mogę sobie pozwolić na utrzymywanie darmozjada. Do lenistwa bardzo łatwo się przyzwyczaić.
Wioletta (28 lat, technik farmacji z Siedlec):
— U nas sporów o pieniądze wcześniej nie było — z tej prostej przyczyny, że zaraz po studium zaszłam w ciążę i zamiast iść do pracy wychowywałam dziecko. Po dwóch latach była kolejna ciąża i znów zostałam w domu. To mąż zawsze utrzymywał naszą rodzinę. Jest lekarzem, dużo pracuje, na brak pieniędzy nigdy nie narzekaliśmy. O tym, żeby pójść do pracy pomyślałam dopiero, kiedy najmłodszy synek miał 5 lat. Poszedł właśnie do przedszkola, starszy już był w szkole. W domu zostałam sama i po prostu zaczęłam się nudzić. Nie pytałam Maćka o zgodę, kiedy zaczęłam szukać pracy, uważałam że nie jest mi potrzebna. Nawet nie pomyślałam, że będzie miał coś przeciwko. Przecież szłam do pracy także po to, żeby jego odciążyć.
Kiedy już wszystko było omówione i od następnego miesiąca miałam zacząć, zdecydowałam się pochwalić mężowi. Tego dnia dzieci wysłałam do dziadków i przygotowałam uroczystą kolację żeby to uczcić. Maciek na początku był trochę skołowany moim zachowaniem, ale karnie usiadł do stołu i zaczął jeść. Kiedy mu powiedziałam, że idę do pracy o mało się nie udławił. Chyba nie spodziewał się takiej wiadomości. Potem zaczął krzyczeć. Wypominał mi, że przez tyle lat siedziałam w domu i było dobrze, to dlaczego chcę to zmieniać, dopytywał czy za mało mi pieniędzy, czy może chcę go zostawić, a do pracy idę żeby zyskać niezależność finansową. Na koniec twardo powiedział, że on się nie zgadza.
Nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć, tamtego wieczoru zobaczyłam mojego męża z całkiem innej strony. Nie wiem dlaczego tak się uniósł. Przez dwa tygodnie praktycznie się do mnie nie odzywał. Nieubłaganie zbliżał się termin rozpoczęcia pracy, a ja nie wiedziałam co robić. Z jednej strony chciałam tej pracy, dość miałam już siedzenia w domu, z drugiej nie wiedziałam czy nie będzie to równoznaczne z kryzysem w naszym małżeństwie, a tego też nie chciałam.
Zdecydowałam się więc na szczerą rozmowę. Na spokojnie zamierzałam przedstawić swoje racje i wysłuchać co ma do powiedzenia mój mąż. Miałam nadzieję, że awantura z tamtego wieczoru już się nie powtórzy. Maciek chyba też zdążył wszystko przemyśleć. Głównym, powodem jego wzburzenia był fakt, że… jego matka nigdy nie pracowała i uważał że tak jest dla kobiety lepiej. Wpojono mu przekonanie, że kobieta do pracy idzie wtedy, kiedy w domu jest trudna sytuacja finansowa, a on nie chciał żeby ktoś, a szczególnie jego rodzice, pomyślał, że dzieje się nam źle. Maciek przyznał, że to głupie podejście i że jego obawy są zupełnie irracjonalne, bo to że chcę pracować, wcale nie znaczy, że on sobie nie radzi z utrzymaniem rodziny. W końcu przyznał też, że rozumie, że dość mam już bycia kurą domową i chciałabym też realizować się na innym polu.
Długo tego dnia rozmawialiśmy. W końcu zdecydowaliśmy, że pójdę do pracy. Nie dla pieniędzy, ale dla „podnoszenia swoich kwalifikacji zawodowych”. I tak to miał wytłumaczyć swoim rodzicom.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze