Obiad nasz codzienny
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuWiola w tygodniu żywi się mrożonkami. Alicja i Robert, małżeństwo od 17 lat, wspólne obiady jedzą, gdy zapraszają gości, na co dzień każde coś w kuchni przygotowuje dla siebie. Karolina nie gotuje wcale, bo jej syn je w szkole, a ona woli wypić kolejną kawę i zagryźć ją wafelkiem. Ja poświęcam na gotowanie 20 minut dziennie. A to wszystko w kraju, w którym wielką popularnością cieszą się programy kulinarne. Czyżbyśmy woleli oglądać niż praktykować?
Jak jest z naszym codziennym obiadem? – zastanawiam się obserwując nawyki znajomych. Większość z nich pochłania posiłki z cateringu nie przerywając czytania e-maili. Niektórzy chodzą na lunch z klientami. Paru zadowala się odgrzewaną pizzą lub pierogami z mrożonek. Na nielicznych czeka w domu obiad ugotowany przez mamę lub żonę. Nie zauważyłam, żeby dla kogoś obiad był szczególnie ważnym elementem dnia. Ot, kalorie, których domaga się organizm.
Dla mojej świętej pamięci babci obiad był najważniejszym wydarzeniem dnia. Babcia całe swoje dorosłe życie zajmowała się prowadzeniem domu. Dwa razy w tygodniu zakładała wyjściowe ubranie, dobierała rękawiczki, apaszkę, kapelusz i wyruszała na targ po świeże warzywa. Kupowała zawsze u tych samych osób. Koperek u „koperkowej babci”, kalafiory od pana Miecia, ziemniaki tylko od Młynkowskiego, bo te od Nowaka rozsypywały się przy gotowaniu. Po wizycie na targu babcia wyruszała do piekarni, rzeźnika i mleczarni. Potem ciągnąc wózeczek na kółkach wracała z zakupami do domu i wyczarowywała obiad dla sześcioosobowej rodziny. Obiad był zawsze dwudaniowy i nigdy nie powtarzał się w ciągu tygodnia. Babcia planowała menu na 7 dni i starała się zadowolić upodobania kulinarne wszystkich domowników. Były więc pieczenie i śląskie kluski, zupa z makaronem własnej roboty i gołąbki. Były pyszne sosy, gotowane warzywa i świeże surówki. Babcia traktowała gotowanie jako swój obowiązek ale i przywilej. Choć w domu był jeszcze świetnie gotujący dziadek i ojciec, rzadko byli do kuchni wpuszczani. Babcia pozwalała im łaskawie zająć się pieczeniem ciast lub zrobić dania, w których się specjalizowali, czyli bigos i rybę w galarecie. Kuchnia to było jej królestwo. Przygotowanie obiadu zajmowało jej sporo czasu, doprowadzenie kuchni do porządku po gotowaniu to były kolejne godziny.
Kiedy babcia została sama, zapraszała wnuki na obiady. Po szkole trzeba się było u niej stawić i zaliczyć zupę hojnie doprawioną śmietaną, kotleta wielkości talerza lub wielkie jak melony pyzy. Babcia czekała na każdego wnuczka. I choć miała ich sporo, z radością obdzielała jedzeniem i opowieściami o tym, co na obiad będzie jutro. Obiad siłą rzeczy stawał się okazją do spotkań i scalał całą rodzinę. Tylko u babci mogliśmy spotkać się wszyscy. Babcia była powierniczką wszystkich sekretów i nie było członka rodziny, który by nie opowiedział jej o jakimś problemie siorbiąc pomidorówkę.
Dziś przypomniałam sobie o babci odgrzewając wczorajsze kotlety. Jak w każdy poniedziałek moja rodzina będzie dojadać to, co zostało z niedzielnego obiadu. We wtorek, środę, czwartek i piątek przeznaczę na gotowanie obiadu średnio 20 minut dziennie. W tym czasie uda mi się ugotować makaron i zrobić prosty sos, przygotować zupę z mrożonki lub warzywa na parze. Nikt mnie nie namówi na gotowanie obiadu dzień wcześniej, bo wieczory wolę spędzać w inny sposób. Te 20 minut w kuchni i tak jest dużym osiągnięciem na tle moich znajomych. Wiola, graficzka komputerowa, w tygodniu żywi się mrożonkami. Alicja i Robert, małżeństwo od 17 lat, wspólne obiady jedzą, gdy zapraszają gości, na co dzień każde coś w kuchni przygotowuje dla siebie. Karolina nie gotuje wcale, bo jej syn je w szkole, a ona woli wypić kolejną kawę i zagryźć ją wafelkiem. Mariusz, samotny informatyk, może by i gotował, ale nie ma w czym, bo po ostatnim gotowaniu, które było 2 tygodnie temu, nie miał kto pozmywać naczyń. Basia dla całej rodziny przywozi obiady ze szkoły, w której pracuje. Nie przypominam sobie znajomej pary, która codziennie je razem posiłek. Najczęściej wynika to z różnych godzin pracy i ogólnego zapracowania. Jednak nawet wieczorem, kiedy już znalazłaby się chwila na wspólny posiłek, większość ludzi woli chwycić talerz z kanapkami i zasiąść przed telewizorem. Wciąż bardzo niewielu je wspólne posiłki wraz z rodziną. A to wszystko w kraju, w którym wielką popularnością cieszą się programy kulinarne i książki kucharskie. Czyżbyśmy woleli oglądać niż praktykować sztukę kulinarną? W końcu oglądanie programu o tym, jak ugotować obiad w 30 minut, pochłonie tyle samo czasu co jego przygotowanie.
Przyznam się, że ja czasami też grzeszę oglądactwem. I zawsze cieszę się, kiedy przyjeżdżają teściowe. Wnoszą do kuchni siatki pełne słoiczków i pojemniczków z jedzeniem. Nie muszę gotować przynajmniej przez trzy dni. Co nie znaczy, że nie podam tych wszystkich pyszności mężowi i dzieciom, i nie zjem ich wspólnie z nimi.
W końcu chyba najważniejsze jest to, z kim się zjada ten codzienny obiad.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze