Winien los zły czy my?
MAŁGORZATA SULARCZYK • dawno temuUstalmy jedno: „Nie należy gniewać się na bieg wypadków, bo to ich nic nie obchodzi” – stwierdził Marek Aureliusz. I miał niestety rację. Czego nie można zmienić, trzeba zaakceptować... Wiem, ta perspektywa wydaje Ci się zupełnie nieatrakcyjna i może nawet nierealna, ale naprawdę nie bardzo widzę w obecnej sytuacji inne wyjście. Przy czym, uwaga – zaakceptować niekoniecznie znaczy „polubić”. Może oznaczać „tolerować, by przetrwać”.
Droga Margolu,
Przyszło mi do głowy, by zmienić pracę. Ot tak dla porównania, czy gdzieś indziej nie będzie lepiej. Sytuacja na rynku pracy widocznie się poprawia, więc dlaczego nie spróbować? W swojej pierwszej pracy spędziłam kilka ładnych lat. Nie była moim wymarzonym zajęciem. Trafiłam tam właściwie przypadkiem, robiłam rzeczy, które mnie kompletnie nie interesowały. Kiedy nadarzyła się okazja zmienić pracę, może nie tyle na bardziej interesującą, ile na bardziej perspektywiczną, do tego na ciekawszych warunkach, nie miałam dylematów. Zmieniłam pracę. Duża firma, znana na rynku, słowem – prestiż. Na razie zasuwam potrójnie, nie mam czasu pomyśleć o tym, co muszę zrobić w następnej kolejności. W dodatku dziewczę, które mam zastąpić i które ma mnie „wprowadzić”, nie ukrywa swojej niechęci do mnie, co nie ułatwia mi aklimatyzacji. Czekam więc, aż będę mogła ułożyć sobie samodzielnie zadania, choć byłoby miło, gdyby ktoś mnie na początek w to wprowadził. No cóż… zachciało mi się zmiany.
Tłumaczyłam sobie, że zmiany są warunkiem koniecznym rozwoju, że kto nie posuwa się naprzód, ten się cofa – a teraz zastanawiam się, czy przypadkiem w każdej pracy nie będę się czuła tak samo. Istnieje duża szansa, że spędzę kolejnych kilka lat, robiąc rzeczy kompletnie nieinteresujące, które mnie w dodatku frustrują. W tej chwili nie mam szans robienia w życiu czegoś, co mnie pasjonuje, bo spłacam kredyt i muszę zarabiać tyle, żeby było mnie na to stać. Na realizowanie zainteresowań praca nie pozostawia mi już zbyt wiele czasu (nawet na wyspanie się nie zawsze pozostawia). Czuję się jak w potrzasku albo wręcz jak niewolnik. Spędzamy w pracy większą część życia. Byłoby miło, gdyby się tę pracę lubiło. Jest pewnie niewielu takich szczęśliwców, jakiś mały margines. Robią to, co lubią, i jeszcze biorą za to kasę. Ale za rzeczy, które lubię robić, nikt jak na razie nie chce mi płacić. A życie jest za krótkie, żeby je marnować na coś, czego się robić nie lubi! Myślę, że to nie tylko mój problem, więc proszę, poradź, jak w tym wszystkim nie zwariować. Chciałabym znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji, zobaczyć jakieś światełko w tunelu.
Krystyna
***
Droga Krystyno,
Oczywiście są sytuacje, z którymi nie można się zgodzić, których nie wolno tolerować dla własnego przetrwania, ale praca nie leży na tak wysokiej półce.
Wydaje mi się, że przede wszystkim niekoniecznie lubisz zmiany, a adaptacja w nowym środowisku jest ogromnie stresująca właśnie z tego powodu. Zmienia się otoczenie, zmieniają się ludzie… Dziewczyna, którą masz zastąpić, nie ma obowiązku Cię lubić, zwłaszcza że możesz jej zagrażać zawodowo – może idzie na urlop macierzyński, boi się, że nie będzie miała dokąd wrócić? Przyczyną jej zachowania może być tak wiele spraw niezwiązanych bezpośrednio z Tobą, że doprawdy trzeba dać sobie spokój i przetrwać. Nie wszyscy mają obowiązek nas lubić, całkiem wzajemnie. Zakładam też, że obecny nawał pracy wiąże się głównie z koniecznością przejęcia obowiązków Twojej poprzedniczki w dość krótkim czasie. Stąd pośpiech, pewnie też chaos, poczucie, że wątków do ogarnięcia jest o wiele za dużo. Spokojnie. To minie. Wdrożysz się i ułożysz wszystko własnym trybem, wedle własnych priorytetów. I znajdziesz sposoby, żeby zadania wykonać w krótszym czasie niż obecnie. A to się może przydać…
Myślę, że dużo łatwiej zaaklimatyzować się w niemiłej sytuacji, jeśli człowiek nakreśli sobie plan. Jasno ustalone ramy czasowe pomagają zacisnąć zęby i przetrwać złą passę. Nawet kilkuletnią… Nie napisałaś nic bliżej o tym, co robisz teraz, a co chciałabyś robić zgodnie ze swoimi zainteresowaniami. Wyobrażam sobie jednak, że jesteś skłonna co nieco poświęcić, aby przygotować się do wykonywania upragnionego zawodu. Trzeba pewnie będzie poświęcić trochę snu (wysypianie się mija wraz z dzieciństwem, mam wrażenie) albo pieniędzy, albo i jednego, i drugiego. Żeby zmienić swoje życie tak, aby utrzymywać się z tego, co się lubi, trzeba zdobywać w tej dziedzinie doświadczenie albo przynajmniej wiedzę. Zatem czeka Cię mozolna droga poprzez szkolenia i praktykę, w kradzionym (ze snu i urlopu) czasie. Nic ważnego na tym świecie nie przychodzi bez wysiłku. Musisz sobie tak rozplanować życie, aby znaleźć systematycznie czas na przygotowanie do Wielkiego Zwrotu. Zaręczam Ci, że osoby, które utrzymują się z pasji, płacą zazwyczaj za to wysoką cenę. A to zdrowiem, a to szczęściem osobistym, a to wysiłkiem. I prawdopodobnie nie miały czasu na to, by usiąść i narzekać, że im źle, bo skupiły się na znalezieniu rozwiązania.
Rozumiem, że zmiana pociąga ze sobą ryzyko nieregularnych dochodów, co nie jest mile widziane przez bank. Musisz się zatem bardziej skupić na spłacaniu kredytu, na znajdowaniu dodatkowych źródeł zarobkowania. Jeśli znasz jakiś język – tłumacz, dawaj korepetycje, szukaj w internecie ogłoszeń o wprowadzaniu danych do baz, piecz ciasta za pieniądze znajomym na uroczystości, sprzątaj u sąsiadki, zostawaj z psem osoby, która wyjechała, odrabiaj zadania z dziećmi sąsiadów lub znajomych… Aktywnie szukaj. Z otwartą głową. I zbieraj ziarnko do ziarnka. Każda dodatkowa złotówka skraca Ci o kilka sekund czas, który musisz spędzić w nielubianej pracy. Oczywiście, można pokręcić głową, że to trudne, ile tak można sobie dorobić… A mnie się zdaje, że zupełnie spokojnie (co nie znaczy, że bez wysiłku) można sobie dorobić 100 złotych w każdym tygodniu, co w miesiącu daje przynajmniej 400 złotych, a rocznie to już 4800 złotych! Dajmy na to, że ratę płacisz w wysokości około 1500 złotych miesięcznie, czyli możesz to spokojnie podnieść o 25%. Miła perspektywa? Bardzo miła. Proponuję gromadzenie i wpłaty raz na pół roku albo raz na rok… Wydaje mi się (bo kredytu mieszkaniowego jak dotąd nie brałam, dlatego z pewnością nie umiem tego stwierdzić), że to pozwoli z kolei ponieść mniejsze koszty od wcześniejszych spłat. Sprawdź też, czy Twój kredyt jest korzystnie oprocentowany, czy przeniesienie go do innego banku nie obniży Ci opłat (co pozwoli zaoszczędzić na szybszą spłatę) – i tak dalej, i tak dalej… Siedzenie i dumanie, że się pracuje, bo się musi, w niczym nie pomoże. Będziesz pracowała i dumała, bo pracować musisz, zaiste.
Możesz też zaoszczędzone pieniądze przeznaczyć na inną drogę realizacji celu. Jeśli na rozpoczęcie Nowej Drogi Zawodowej wystarczy Ci skromny kapitał, to gromadź go, po odrobinie. Każda setka, której nie wydasz teraz, będzie setką (minus inflacja), którą wydasz, kiedy nie będziesz miała stałych dochodów i będziesz pazurami walczyła o swoje miejsce na ziemi. Pamiętaj przy tym, że te pazury najczęściej służą do walki z najbardziej oporną materią na świecie – ze sobą samą. Aha, i jeszcze może się okazać, że kiedy już zajmiesz się zarabianiem pieniędzy na pasji i zainteresowaniach, będziesz musiała tyrać dwa razy więcej niż do tej pory – i czasem zatęsknisz za ciepłą posadką, która dziś tak ciepła się nie wydaje…
Jedno jest pewne: nic samo nie przyjdzie. Trzeba podjąć ryzyko i walczyć – albo pogodzić się z sytuacją i zakonotować sobie, że nic nie jest winą zewnętrznych okoliczności, że przyczyna tkwi w nas samych. Gorzka to pigułka do przełknięcia, ale znakomicie koi pretensje do losu, a czasem dodaje skrzydeł.
Tak sobie dumam, Krystyno, że chyba nie ma wielkiego wyboru: trzeba przyjmować życie jakim jest, z jego ograniczeniami, trudnościami, z inną niż wymarzona perspektywą. To jedno dane nam życie trzeba się starać układać po swojemu, z całą świadomością ograniczeń, w określonych przez rzeczywistość ramach. I zalotnie zerkać zza węgła do marzeń. A nuż się wykroi dla nich miejsce…
Czekanie na światła w tunelu jest zwyczajną stratą czasu. I do tego jest zajęciem niebezpiecznym. Wiesz, co może świecić w tunelu i samo się zbliżyć, prawda? Porzuć więc pretensje do losu i organizuj się, wytyczając cel i dążąc do niego. Cel nadaje sens działaniu! Dokąd nie będziesz go świadoma, nie znajdziesz w sobie entuzjazmu. Pora zakasać rękawy i uchwalić plan dotarcia do Wielkiej Zmiany. I powodzenia na obu tych drogach!
Margola
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze