Żona bogatego męża
MONIKA BOŁTRYK • dawno temuMieszkają w domach i jeżdżą samochodami, o jakich większość z nas może co najwyżej pomarzyć. Mogą spełniać każdą swoją zachciankę, a tym głównie się zajmują, bo do prowadzenia domu mają gosposię. Przy czym nie muszą zastanawiać się, skąd na to wszystko wziąć pieniądze, bo mają najbardziej intraty zawód na świcie - są żonami bogatych mężów.
Jolanta (29 lat, anglistka z Katowic):
— Nienawidzę biedy, brzydzę się nią. Pamiętam, jak czasami w szkole mówiłam, że moi rodzice nie żyją, bo wstydziłam się, że mama pracuje w szwalni, a tata zajmuje się głównie piciem. Ciągle kłócili się o pieniądze. Marzyłam, że oni umierają, a mnie adoptują starsi, bogaci ludzie. Nauczycielka wezwała matkę do szkoły i dostałam lanie za wygadywanie bzdur. Nigdy ani ze mną, ani z dwójką rodzeństwa nie rozmawiali. Ojciec w ogóle się nie interesował, a dla matki kabel od żelazka był jedyną znaną metodą wychowawczą. Uważam, że nic im nie zawdzięczam, poza upokorzeniami. Dziś odcięłam się od nich, nie mam potrzeby, żeby się z nimi widywać. Mam nowe życie.
Skończyłam studia, zawsze miałam figurę modelki, jestem świadoma swojej atrakcyjności. Wiem, że sama nie wyszłabym z biedy, mogłabym ciułać do końca życia. Nigdy nie interesowałam się chłopakami, którzy nie mieli porządnego samochodu i perspektyw, a mogłam wybierać, więc wybrałam. Mój mąż jest straszy ode mnie o 12 lat, co nie jest jakąś wielką różnicą wieku. Gdyby schudł, byłby super atrakcyjnym facetem. Nie wahałam się, kiedy zaproponował mi spotkanie, a po jakimś czasie ślub.
Myślę, że go kocham. Podobno miłość mija po 3 latach, a my jesteśmy już razem prawie 13 lat. Nie kłócimy się, zresztą prawie nie ma go w domu. Mamy synka. Nie zastanawiam się, za co utrzymać dziecko. W ogóle nie myślę skąd wziąć pieniądze, ale jak je wydać. Mój mąż jest od zarabiania, a ja od organizowania życia w domu i przyjemności. To ja urządzam przyjęcia, na których on może błyszczeć, to ja myślę o tym, gdzie pojedziemy na weekend, a gdzie na wakacje. Jesteśmy zgranym zespołem, w którym każde wie, co ma robić. I to dla mnie właśnie jest szczęście.
Majka (33 lata, historyk sztuki z Warszawy):
— Skłamałabym mówiąc, że nie imponowały mi jego pieniądze. Z perspektywy czasu widzę dopiero, jak bardzo. One mi przysłoniły trudny charakter męża. Kupił mnie, a jak z każdą kupioną rzeczą można z nią zrobić, co się chce.
Pochodzę z małego miasteczka, moi rodzice — nauczyciele nigdy nie dali mi odczuć, że brakuje nam pieniędzy, chociaż pod koniec miesiąca mama często gotowała jednego dnia kopytka, a drugiego pyzy ziemniaczane.
Mam dwójkę rodzeństwa. Nie stać mnie było na wiele rzeczy, o których marzyłam, nie kupiłam sobie Martensów, chociaż moi znajomi mieli, nie jeździłam na wakacje za granicę. Może dlatego mój mąż tak podziałał mi na wyobraźnię. Nie złowiłam bogatego faceta z planem i premedytacją. Poznałam go przez znajomych i zakochałam się. Chociaż dzisiaj widzę, że zakochałam się w marzeniach o luksusowym życiu.
Nie należał do biednej rodziny, ale to dopiero on rozwinął firmę ojca. Przed ślubem kupiliśmy wielki dom z jeszcze większym żywopłotem. Mieliśmy gosposię, której pamiętam na początku krępowałam się wydawać polecenia, bo to kobieta w wieku mojej matki. Nie pracowałam ani jednego dnia, bo zaraz po studiach wyszłam za mąż i ustaliliśmy, że zajmę się domem.
Cieszyłam się, że w końcu będę miała czas na czytanie i podróże. Czasu na lekturę miałam aż nadto. Rano jedliśmy razem śniadanie i cały dzień miałam dla siebie, czytałam, spotykałam się ze znajomymi, jeździłam na zakupy, chociaż większość ciuchów kupowaliśmy za granicą. Po południu wracał mąż i jedliśmy obiad. Wszystko działało perfekcyjnie, jak w szwajcarskim zegarku.
Moi znajomi w tym czasie cienko przędli, zaczynali pracę w galeriach za tysiąc złotych miesięcznie, ale opowiadali mi o wystawach, które robią. Widziałam ich pasję. Podróżowali z plecakami, ale wracali i opowiadali o tym z wypiekami na twarzy. A ja świat zwykle oglądałam z okien luksusowych hoteli i samochodu. Oni mi zazdrościli, że nie muszę liczyć pieniędzy, a ja im tego ciekawego życia.
Nie rozwiodłam się z moim mężem z powodu nudy, ale jego despotyzmu. Dawał pieniądze i wymagał bezwzględnego posłuszeństwa. Stwierdził, że moi znajomi mają na mnie zły wpływ i zabronił zapraszać ich do naszego domu i spotykać się z nimi. Zawsze robiliśmy to, co on chciał. Jechaliśmy do jego znajomych, równie bogatych, co i nieciekawych. Byłam dodatkiem do niego. Pamiętam, kiedy powiedziałam, że może otworzymy małą galerię, którą mogłabym prowadzić, popatrzył na mnie i powiedział, że teraz czas na dziecko. Nie zapytał mnie, czy tego chcę.
Kiedy powiedziałam mu, że chcę od niego odejść, najpierw przestraszył się. Pierwszy raz rozmawialiśmy o tym, co ja myślę i czuję. Poczuł jednak, że jego duma została urażona. Powiedział, że na moje miejsce jest dużo takich "kurewek" i że wyjdę z tego domu boso, bo nic nie dostanę. Nie bałam się, że nie da mi pieniędzy, ale tego, czy sama sobie poradzę, bo w wieku 30 lat zostałam sama i nic nie umiałam robić.
Myślę, że z majątku, który zgromadziliśmy przez te 6 lat małżeństwa dostałam tylko niewielki ułamek, ale nie walczyłam o więcej. Szczerze mówiąc nawet nie widziałam, jaki mamy majątek. Wszystko było zapewnione, więc i nie za bardzo się tym interesowałam. Dziś to nie jest takie ważne, mogłam kupić sobie spore mieszkanie, samochód, miałam na życie i jeszcze zostało mi na otwarcie biznesu. Może nic ambitnego - mam niewielką restaurację z pysznym jedzeniem, świetnego kucharza i stałych klientów. Kiedyś nawet widziałam tam swojego byłego męża. Nie wiem, czy nie wiedział, że to moja, czy ciekawość była silniejsza. Żyję znacznie skromniej, ale mogę zaprosić do siebie swoich znajomych i nikt mi nie mówi, co mam robić. Złota klatka okazała się dla mnie za ciasna.
Maria (41 lat, prawniczka z Krakowa):
— Moi dziadkowie byli zamożni, ale stracili majątek na Kresach. Mój dziadek był bardzo przedsiębiorczy i prowadził biznesy w trudnych czasach powojennych. Udało mu się stanąć na nogi. Moja mama, jego jedyna córka, przejęła biznes i świetnie sobie poradziła, mój tata pochodzi z rodziny szlacheckiej, co dzisiaj już nie ma może znaczenia, ale to człowiek z dużą klasą. Może nie wniósł do małżeństwa dużego majątku, ale za to jest świetnym organizatorem. Kiedy rodziły się dzieci, on zajmował się biznesem.
Starali się zapewnić dzieciom wszystko co najlepsze, ja i moja siostra chodziliśmy do najlepszych szkół. Granice były zamknięte, ale my miałyśmy lekcje angielskiego i francuskiego, tylko rosyjskiego mogliśmy się nie uczyć, chociaż ja bardzo lubię ten język i świetnie go znam. Rodzice kładli nacisk na wykształcenie, powtarzali, że w niepewnych czasach tego nikt nam nie odbierze. Przyjaźnili się z naukowcami, ludźmi sztuki i biznesmenami.
Mój mąż odziedziczył spory majątek, ma głowę do interesów, więc jesteśmy dość bogaci. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, co by było, gdybym zakochała się w biednym nauczycielu. Pewnie nic by nie było. W końcu ja też pochodzę z zamożnej rodziny.
Na początku pracowałam w naszej firmie jako prawnik. Zrezygnowałam, kiedy urodziły nam się dzieci, a mamy ich trójkę. Chcieliśmy, żeby przynajmniej mamę miały na co dzień. Doskonale wiem, co dzieje się w życiu moich dzieci. Już dziś zresztą dwójka z nich to dorastający ludzie, najmłodszy synek ma 6 lat. Miałam czas, żeby z nimi rozmawiać i dopilnować, żeby uczyły się i rozwijały pasję. Najstarsza córka ma talent muzyczny, gra na skrzypcach, chociaż chce zostać psychologiem. Myślę, że pieniądze dają poczucie bezpieczeństwa, ale nie załatwiają wszystkiego, o rodzinę i kontakty z innymi ludźmi trzeba dbać i pieniądze mogą tylko nieco ułatwić zadanie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze