Oszukała nas!
CEGŁA • dawno temuNieświadomie wkręciłam dwadzieścia kilka osób w nieprzyjemną sytuację. Nie bardzo wiem, jak się teraz zachować, mimo że de facto nie ponoszę winy. Dla chorej koleżanki założyliśmy konto bankowe, na którym zbieraliśmy pieniądze. W przeciągu dwóch tygodni zgromadziła się przyzwoita kwota, każdy dał z siebie tyle, ile mógł. Pieniądze znikły, koleżanka też.
Droga Cegło!
Nieświadomie wkręciłam dwadzieścia kilka osób w nieprzyjemną sytuację. Nie bardzo wiem, jak się teraz zachować, mimo że de facto nie ponoszę winy.
Koleżanka z podstawówki (łącznie osiemnaście lat znajomości, ostatnie spotkanie w marcu tego roku) zadzwoniła do mnie w sierpniu i poprosiła o spotkanie, z zaznaczeniem, że jest w „tragicznym położeniu” i sprawa jest bardzo poważna, nie na telefon. Niestety, musiałam odciągnąć to spotkanie o dwa tygodnie, ponieważ telefon zastał mnie na wakacjach z rodziną. Jak to ja, w gorącej wodzie kąpana, chciałam wsiadać do samochodu i jechać natychmiast, ale mąż postawił zdecydowane veto.
W Warszawie spotkałyśmy się w kawiarni. Chwilę powspominałyśmy klasowe spotkanie na wiosnę, potem koleżanka rozpłakała się. Wykryto u niej początki poważnej choroby neurologicznej. Nie ma pracy (ta sytuacja miała miejsce już w marcu, niczego nie znalazła, mimo że podesłałam jej kilka kontaktów), nie jest ubezpieczona. Martwiła się o synka, o dalszą opiekę nad nim, mąż i mama są jej zdaniem niezorganizowani i niecierpliwi. Nie wiedziała, co dalej robić z diagnozą, nie ma pieniędzy na leczenie ani rehabilitację.
Nie zdziwiło mnie, że zwróciła się do mnie. Również nie mam pieniędzy, żeby ją wesprzeć, ale jestem całe życie taką łatką-swatką (zawsze przewodnicząca klasy, wstyd powiedzieć), gdy trzeba szybko coś zrobić, wszystko pali mi się w rękach. Oczywiście, jak to ja, natychmiast rzuciłam się do internetu.
Zawiadomiłam wszystkich znajomych, dowiedziałam się dużo na temat choroby i możliwości jej leczenia, faktycznie nie wygląda to za wesoło, ale coś można robić, szanse na normalne życie są naprawdę duże (próbowałam – bezskutecznie — podnieść koleżankę na duchu, bo popadła w istny marazm, pesymizm, jakby za chwilę miała umrzeć, a chciałam wyprowadzić ją z błędu, lekarze chyba zbytnio ją nastraszyli).
Skracając tę relację: założyliśmy dla niej konto, uznając, że to jedyna konkretna rzecz, jaką potrafimy zrobić, żeby pomóc, nikt nie ma medycznych znajomości ani nic w tym rodzaju. W przeciągu dwóch tygodni zgromadziła się przyzwoita kwota, chyba każdy dał z siebie tyle, ile w danej chwili mógł, a uruchomiłam, jak to się mówi, krewnych i znajomych królika.
Przykro mi to mówić, ale niemal natychmiast po zakończeniu naszej akcji koleżankę „wcięło”. Zero odbierania telefonu, zapadła się pod ziemię. Nie prześladowałam jej przecież, tylko chciałam być na bieżąco z jej samopoczuciem. Pieniądze z konta wypłynęły co do złotówki. Odnalazłam męża po nazwisku przez Internet dzięki temu, że opowiadała o jego firmie przeprowadzkowej, którą musiał zlikwidować, bo mu nie szło (firma, złożona wprawdzie z jednego starego samochodu, oczywiście istnieje). Jak historia pokazuje, nie znam się na ludziach, ale temu człowiekowi wierzę. Najpierw nie rozumiał kompletnie, o co mi chodzi, potem był autentycznie zdruzgotany. Koleżanka wyjechała do pracy za granicę, planowała to od pół roku. Dzieci nie mają (nie wiem, czyje zdjęcie pokazywała na spotkaniu w marcu). Choroba – pierwsze słyszy. Był załamany, bredził nawet o sprzedaniu samochodu, żeby zwrócić nam pieniądze. Mama koleżanki też nie ma o niczym pojęcia, sugerowała nawet, że ja to wszystko sama wymyśliłam i to ja wyłudzam – wybaczam jej, jest starszą panią i wygląda na trochę skołowaną. Od męża koleżanka na razie też nie odbiera telefonu, no ale to kwestia tygodnia-dwóch, coś się chyba w końcu musi okazać.
Cegło, ludzie są naprawdę wspaniali. Nikt nie ma do mnie pretensji (w każdym razie nikt mi tego nie mówi). Byliśmy już nawet raz na piwie i naśmialiśmy się do łez z własnej głupoty. Ale ja czuję się fatalnie, prawie tak, jakbym zorganizowała to wszystko i naciągnęła ich we własnym interesie. Mąż po raz kolejny zaznaczył, że działam, zanim pomyślę. Nominalnie „straty w przeliczeniu na osobę” nie są duże, da się to przełknąć i nikt przecież nie będzie jej ścigał (aczkolwiek do kupy zebrała się niezła sumka). Zastanawiam się jednak poważnie nad moją niechlubną rolą w tej sprawie i czy nie powinnam ludziom jakoś tego zrekompensować we własnym zakresie (mąż puka się w czoło).
Ostatnio rozmawiałam z kolegą, zadał ciekawe pytanie: a gdyby ona powiedziała, że zbiera na wyjazd i odda, jak zarobi? Co wtedy? Może wówczas byśmy po prostu jej pożyczyli? Nie wiem.
Ale najbardziej na świecie nie chciałabym zamienić się w podejrzliwą wredną babę, która nikomu już w życiu nie zaufa ani nie pomoże, zanim nie przeprowadzi totalnego śledztwa. Bo w tej chwili budzą się we mnie naprawdę paskudne instynkty…
Rega
***
Droga Rego!
Owszem, zgorzknienie to byłaby chyba największa krzywda, jaką wyrządziła Ci koleżanka – dużo większa od finansowej. Ostatecznie, w tej sprawie bardziej idzie o zasady niż o cokolwiek innego. Stanowczo protestuję przeciwko temu, byś obwiniała w jakikolwiek sposób siebie, jesteś przecież rozsądną dziewczyną i wiesz doskonale, co się mogło wydarzyć… Kontakty po podstawówce były, jak rozumiem, luźne, a mało kto jest na tyle przenikliwy, by w krańcowej sytuacji deliberować nad tym, co w danym człowieku siedzi. Zachowaliście się wszyscy świetnie, spontanicznie, pokazaliście zarówno serce, jak i umiejętność współdziałania. Przez 18 lat pozostaliście zgraną klasą. Co mielibyście sobie wyrzucać? Naiwność, łatwowierność? Zinterpretuj to na Waszą korzyść. Dokonaliście czegoś dobrego, bez względu na to, jak ta dobroć została spożytkowana. Spróbujcie się tym cieszyć, pomyślcie, jaki fajny byłby świat, gdyby ludzie popełniali wyłącznie takie błędy jak Wy.
Co do koleżanki: istnieje oczywiście ułamek szansy, że sprawa ma kolejne dno, którego nie znacie – np., strzelam: działała w desperacji, chcąc uciec z nieudanego związku. Prędzej czy później to się pewnie wyjaśni. Nawet jednak w takiej sytuacji można było zachować się przyzwoicie i z twarzą, nie ujawniając światu niewygodnej czy wstydliwej części prawdy.
Niestety, rzecz wygląda na precyzyjnie zaplanowaną, rozłożoną w czasie akcję – wskazuje na to choćby kłamstwo o dziecku. Jeśli zaskoczenie i chęć współdziałania czy wręcz współodpowiedzialności ze strony męża wygląda na szczerą, trzeba po prostu czekać. Wiele zależy od tego, czy jemu uda się nawiązać z nią jakiś kontakt. Może z czasem dziewczyna się opamięta, zwróci pieniądze lub na początek przynajmniej uzasadni swój wybryk i przeprosi? Ale to tylko gdybanie. Nie zaprzątałabym sobie tym dalej głowy, zwłaszcza, że nie jest to, jak sama mówisz, sprawa dla Interpolu. Skoro zdecydowaliście się przełknąć kwestię pieniędzy, nie pozostaje Wam nic innego, jak filozoficzna zaduma nad faktem, że ludzie bywają różni…
Życzę Wam jednak, żeby koleżanka stawiła kiedyś czoło sytuacji i ujawniła się. Bo dopiero wtedy tak naprawdę będzie można rzetelnie osądzić jej „wyczyn”.
Pozdrawiam Ciebie i Twoją klasę bardzo serdecznie. Wielka klasa!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze