Hazardziści
PAULINA MAJEWSKA-ŚWIGOŃ • dawno temuHazard kojarzy się przede wszystkim z wypadami do kasyna, pokerem czy ruletką. Nocne życie, ryzyko, dreszczyk emocji, adrenalina. Ale hazard to także nałóg. To ciężka choroba rujnująca życie nie tylko samego gracza, ale i jego rodziny. Zwykle zaczyna się niewinnie... Czy z uzależnieniem od gier można skutecznie walczyć? Czy można się wyleczyć?
Hazard kojarzy się przede wszystkim z wypadami do kasyna, pokerem czy ruletką. Nocne życie, ryzyko, dreszczyk emocji, adrenalina. Ale hazard to także nałóg. To ciężka choroba rujnująca życie nie tylko samego gracza, ale i jego rodziny.
Zwykle zaczyna się niewinnie — ten okres nazywany bywa fazą zwycięstw. Charakteryzuje się graniem okazjonalnym, zazwyczaj niewielkimi kwotami. Jeśli uda się pomnożyć wkład, człowiek zaczyna fantazjować na temat wielkiego majątku, ryzykuje coraz więcej, nie myśli o konsekwencjach swoich czynów. No i wpada w sidła. Potem, w fazie strat, gracz zaczyna boleśnie odczuwać problemy finansowe, ale gra mimo wszystko, chociażby po to, aby spłacić długi. Czuje się winny, ale pragnie się odkuć, obsesyjnie wierzy w wielką wygraną. I zaczyna się faza desperacji. Hazardzista traci pracę, izoluje się od znajomych, rodziny, popada w depresję. Czasem popełnia przestępstwo, aby odbić się od dna i spłacić wierzycieli. Następuje całkowita utrata nadziei, pojawia się samotność, poczucie bezradności, które często kończy się próbą samobójczą.
Czy z tym uzależnieniem można skutecznie walczyć? Czy można z niego wyjść?
Damian (29 lat, ekonomista z Bielska):
— Jestem hazardzistą. Mam żonę Agatę i syna Antka. Mam też dobrą pracę, w której się realizuję. Od 6 lat nieustannie myślę o wielkich wygranych. Nie przegrałem 100 000 zł, nie straciłem samochodu czy domu. Najpierw grałem we wszelkiego rodzaju gry liczbowe. W pamiętną środę trafiłem 5 w Totka. Płacili za nią niecałe 6 tysięcy. Kupiłem nową pralkę, pojechaliśmy na weekend do Pragi — Agata była zachwycona. Te pieniądze spadły nam z nieba! Skoro tak łatwo poszło, czemu nie próbować szczęścia ponownie? No i próbowałem.
Najwięcej pieniędzy wydawałem podczas kumulacji. Grałam systemem. Potrafiłem wydać 1000 zł. Robiłem to oczywiście po kryjomu, ale trwało to do czasu. Pojawiło się dziecko i potrzebowaliśmy pieniędzy. Wszystkie oszczędności wydaliśmy na urządzenie mieszkania po ślubie. Żona zaproponowała, że zlikwidujemy moje konto, na którym odkładałem kasę na tak zwaną czarną godzinę. Problem polegał na tym, że ja uczyniłem to bez jej wiedzy 2 lata wcześniej. Wszystko poszło na Totka. Zrobiła mi awanturę. Powiedziała, że z hazardzistą pod jednym dachem żyć nie będzie. Wtedy uświadomiłem sobie, że ma rację. Miałem problem. Każdego dnia tworzyłem sobie wizję świata, w którym z uśmiechem wydawałem kupę szmalu. Żyłem od losowania do losowania.
Nadal egzystuję w świecie iluzji — losów, zdrapek, kuponów. Po nocach śnią mi się liczby. Rano wściekam się, bo nie potrafię sobie ich przypomnieć, a przecież to mogła być ta! Szóstka!
Nie potrafię sobie z tym poradzić. Boję się, że stracę rodzinę. Agata nie ma już do mnie zaufania.
Krystian (39 lat, taksówkarz z Katowic):
— Apetyt wzrasta w miarę jedzenia. Tak przynajmniej było w moim przypadku. Zaczęło się dwa lata temu — konkurs radiowy, do wygrania 10 000 zł. Nie wiem jakim cudem, ale dodzwoniłem się do stacji. 10 000 nie wygrałem, ale zgarnąłem całkiem fajną sumkę. To był konkurs dotyczący znajomości stolic.
Potem grałem w karty — na postoju z kumplami. Bywało i tak, że siedzieliśmy bezczynnie 3 godziny, bo akurat żaden kurs się nie trafił. Często przegrywałam całą tygodniówkę. Żona zaczęła coś podejrzewać, bo całymi dniami i nocami siedziałem niby za kółkiem, a pieniędzy w domu ciągle brakowało.
Moja nastoletnia córka rzuciła kiedyś hasło: Co ty ojciec robisz z tą forsą, wiecznie masz puste kieszenie! Tak, miałem puste kieszenie, miałam problem — byłem uzależniony. Moja fura zaczęła się sypać, chciałem wymienić samochód, w końcu to dzięki niemu zarabiałem. Nie udało się dostać kredytu. Pieniądze pożyczyłem od siostry. Do dziś ich nie oddałem. Nie wymieniłem auta, nie wyremontowałem nawet starego. Kasę przegrałam na zakładach bukmacherskich.
Kim jestem? Wrakiem. Nie mam rodziny — żona wystawiła mi walizki, córka się nie odzywa, bo zraniłem jej matkę, siostra dopytuje jedynie, kiedy w końcu oddam jej pieniądze. Wynajmuję mieszkanie w starej kamienicy, śpię na dmuchanym materacu, bo na umeblowane lokum mnie nie stać. Czy gram? Nie mam za co. Ale w głębi duszy wiem, że gdyby ktoś dał mi teraz jakąkolwiek sumę pieniędzy, to nie zwróciłbym długu, nie kupił kwiatów żonie błagając o przebaczenie. Poszedłbym grać…
Anna (31 lat, ekspedientka z Bytomia):
— Umiesz liczyć? Licz na siebie! To moje motto życiowe. Nikt nie wyciągnął do mnie pomocnej dłoni, nikogo przy mnie nie było, nikt nie powiedział: skończ z tym! Zostawił mnie facet, przyjaciółka mnie olała. Grałam niecały rok. Pewnie niektórzy powiedzą, że to krótko, ale w moim przypadku wystarczyło, aby zupełnie się stoczyć.
Muszę mieć to we krwi. Żyłka hazardzisty, ryzykantka. Zaczęło się już w wieku kilkunastu lat. Pamiętam jak na jednym z obozów wędrownych grałam z pięcioma innymi osobami w znaną chyba każdemu grę — Monopol. Nie graliśmy jednak na sztuczne dolary czy nawet na słodycze, ale na prawdziwą kasę. Byłam mistrzynią! Potem, zaraz po maturze, dostałam się na wymarzone studia: pedagogika opiekuńczo- wychowawcza. Przeprowadziłam się do innego miasta. Zachłysnęłam wolnością. Wieczory spędzałam w pubach, imprezowałam na całego. Ale zabawa kosztuje i to sporo. Znalazłam się w środowisku ludzi zamożnych, którzy kasę dostawiali od swoich rodziców. Nie znali wartości pieniądza, wydawali setki na ciuchy, łazili po drogich restauracjach i klubach. Zazdrościłam im. Sposobem na zarobek (szybko i bez wysiłku) stało się granie — zakłady. Co zyskałam, zaraz straciłam. To nałóg, z którego trudno wyjść.
Czułam się samotna. Ojciec od czasu do czasu przysłał mi kilka stówek na utrzymanie. Ale ja zamiast płacić cały czynsz za wynajmowany pokój, grałam. Doszło do tego, że otrzymałam wypowiedzenie najmu, bo zalegałam z płatnościami cztery miesiące. Wróciłam do Bytomia. Studiów nie skończyłam. Postanowiłam zacząć terapię.
Co mnie zmotywowało? Trudno powiedzieć. Chyba fakt, że straciłam do siebie szacunek. Pragnienie zdobycia wielkiej fortuny nadal jest silne, ale walczę z nim. Zrobiłam rachunek sumienia. Chcę zmienić swoje życie. Na razie pracuję w sklepie spożywczym. Pensji nie pobieram. Poprosiłam szefa, aby ją trzymał. Boję się, że jeszcze nie jestem gotowa, wystarczająco silna na to, aby mieć przy sobie gotówkę. Potrzeba czasu.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze