Herbata z chryzantem
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuKiedy w Kunmingu, w parku nad jeziorem zamówiłam herbatę z chryzantem, w białej czarce odkryłam jeszcze małe owoce i słodko pachnące korzenie. Czegoś tak pysznego jeszcze nie piłam. Tyle herbat mam tu do wypróbowania. Jesteśmy w Chinach już 5 dni, ale nie umiemy powiedzieć o nich za dużo. To zaskakujący kraj i bardzo różny od tego, co do tej pory oglądaliśmy.
Jesteśmy w Chinach już 5 dni, ale nie umiemy powiedzieć o nich za dużo. To zaskakujący kraj i bardzo różny od tego, co do tej pory oglądaliśmy.
Weźmy chociażby samych Chińczyków. Wydają się zamknięci w sobie i zdystansowani, nie odpowiadają na uśmiech, przyglądają się nam spode łba i bardzo głośno krzyczą. Do tego głośno charczą, spluwają gdzie się da, dłubią w nosie i nie wszyscy ładnie pachną. Zdawać by się mogło naród, którego należy unikać. Nic bardziej mylnego. Choć jesteśmy tu tak krótko, spotkaliśmy wiele sympatycznych osób, jak np. Zhou i Xu z Guilin, które z wielkim zaangażowaniem szukały dla nas pewnej restauracji, jak para sympatycznych gejów z Harbin, z którymi dzieliliśmy przedział w pociągu, jak taksówkarz z Kunmingu i wiele innych osób.
To że wciąż ktoś nam się przygląda przyjmujemy ze zrozumieniem, bo bardzo często jesteśmy w jakimś miejscu jedynymi obcokrajowcami. Staramy się z uśmiechem pozować do zdjęć, nawet jak to jest seria z dwudziestoma osobami. Usiłujemy zrozumieć i ludzi, i kraj, co nie jest proste, bo wrażenia wciąż się mieszają. Samo przemieszczanie się po tym ogromnym kraju to pole do wielu obserwacji. Poczekalnia dworcowa prezentuje cały przekrój społeczny. Po strojach i twarzach widać, że większość mieszkańców Chin pochodzi ze wsi, podobno trzy czwarte. Zdarzają się kobiety w plemiennych strojach i staruszkowie dźwigający dobytek na bambusowym drągu. Wielu samotnie podróżujących mężczyzn to robotnicy wywodzący się ze wsi. W mieście szukają szczęścia, włóczą się po ulicach i popijają w niedzielę piwo na trawniku w parku. Tylko garstka osób wsiadająca do pociągu to wyższa klasa. Na ulicach widać ich błyszczące auta. Czasami pokazują się w drogich restauracjach. To oni inwestują, wydają i decydują. Niby tak jak w innych krajach, ale tu skala robi wrażenie. Miliony tych biednych, pracujących za grosze i garstka tych lepszych.
Byliśmy dopiero w trzech chińskich miastach i to nie tych największych, ale odkrywamy pewne cechy wspólne. Jest w nich przestrzeń i smutek. Szerokie ulice, ale szare i wyblakłe wysokie budynki prawie pozbawione reklam. Są migoczące światełka, ale dominuje w nich kolor czerwony. Ta czerwień ma symbolizować szczęście, a taka jest monotonna.
Monotonne na pewno nie jest tu jedzenie, choć trzeba mieć nieco odwagi, by na podstawie obrazka zamówić danie. Niewiele jest restauracji z menu w języku angielskim, trzeba być więc czujnym, żeby nie okazało się, że coś, co wygląda jak kurczak, w rzeczywistości jest innym stworzonkiem. Na ulicznych grillach spotykamy tu różne ptaszki, małe ssaki i bliżej nieokreślone zwierzęta. Jest tu za to wiele pysznych owoców i cukiernie pełne smakołyków. Staś lubi do nich zaglądać i zawsze wybierze sobie bardzo dobre ciastko. W sklepach całe działy to przeróżne przekąski w postaci pestek, orzeszków i suszonych owoców, jedna półka to śliwki, druga półka to wiśnie, trzecia to owoce, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia. Podobnie jest z herbatą, jest mnóstwo sklepów, które specjalizują się tylko w jej sprzedaży. Kiedy w Kunmingu, w parku nad jeziorem zamówiłam herbatę z chryzantem, w białej czarce odkryłam jeszcze małe owoce i słodko pachnące korzenie. Czegoś tak pysznego jeszcze nie piłam. Tyle herbat mam tu do wypróbowania.
Chińskie smaki mogą fascynować i odrzucać. Podobnie jest z zapachami. Autobusy i toalety potrafią porażać smrodem, ale już ulice Kunmingu pachną kwiatami i wodą, a przedział wagonu sypialnego czystą pościelą. Ludzie plują na ulice, ale nie ma na nich brudu.
Przyglądamy się tym Chinom i nic o nich nie wiemy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze