Skowronki kontra sowy
URSZULA • dawno temuLudzie mają to do siebie, że niemal pod każdym względem dzielą się na dwie frakcje. Dajmy na to na kobiety i mężczyzn, na lewicę i prawicę, na biednych i bogatych, grubych i chudych. Na tych, którzy lubią wziąć prysznic rano i na tych, którzy preferują wieczorną kąpiel. A także na ludzi-skowronki, którzy lubią spać w nocy i ludzi-sowy, którzy lubią spać w dzień (chociaż z moich obserwacji wynika, że istnieje jeszcze człowiek-suseł, który lubi spać zawsze).
Zwykle jest tak, że jedna z dwóch frakcji jest nieco dyskryminowana względem drugiej. Ale o ile czynione są w społeczeństwie stosowne kroki, żeby kobiety, biedni i grubi nie byli traktowani gorzej, niż mężczyźni, bogaci i chudzi, nikt się specjalnie nie przejmuje, że ludzie-sowy są frakcją dyskryminowaną.
Człowiek-skowronek lubi w słoneczny sobotni dzień wstać o 7.00 rano, zjeść pyszne śniadanko i wyjść na rodzinną wycieczkę po głównych arteriach miasta, tudzież parkach, o godzinie 14.00 wpaść na obiad do teściów, potem zasiąść przed telewizorem, obejrzeć Klan, czy co to się tam teraz ogląda, a po wiadomościach kąpiel i spać. I wszystko byłoby cudnie i cukierkowo, gdyby nie to, że wtedy właśnie do akcji wkracza człowiek-sowa. Dokładnie w momencie, kiedy człowiek-skowronek we flanelowej piżamce przykrywa się w łóżeczku kołderką, człowiek-sowa, który wygrzebał się ze swojego brudnawego barłogu o 17.00 (w sam raz na Teleexpress), na totalnym kacu i zjadł ryż z warzywami u pobliskiego Chińczyka, wychodzi na miasto, by świetnie się bawić. A świetną zabawę umożliwiają mu liczne knajpy i kawiarnie, które bezczelnie wystawiają przed drzwi stoliki i krzesełka tylko po to, żeby ludzie-sowy bezmyślnie żłopali przy nich piwsko i palili (nareszcie wolno!) papierosy, a także prowadzili krzykliwe dyskusje o życiu i świecie. Do tego jeszcze zdarza się, że knajpy owe są na tyle bezczelne, że zapewniają swoim hałaśliwym gościom muzykę albo koncert i inne hałaśliwe atrakcje, których człowiek-skowronek nie przyswaja w innej formie niż Majka Jeżowska na niedzielnym festynie rodzinnym. Gdy tylko minie godzina 22.00 wyskakuje jak oparzony spod kołderki i uzbrojony w rozmaite paragrafy stojące na straży spokojnego snu obywateli, biegnie zaprowadzać porządek na świecie.
Metody zaprowadzania porządku stosuje różne. Kiedyś szczególnie w modzie było pojawianie się na rzeczonej imprezie w rzeczonej flanelowej piżamce i wymyślanie uczestnikom od najgorszych, co nie jest już raczej metodą szczególnie skuteczną, ponieważ ze względu na stan zgromadzonych budzi wyłącznie ich niepohamowany śmiech. Kiedy oburzony skowronek bezczelnie wyśmiany przez swoich przeciwników wraca do swojego mieszkania, do głowy mogą przyjść mu pomysły godne dziesięcioletnich uczestników kolonii w Pieczarkach w roku 1988. Osobiście spotkałam się z osobnikami, którzy decydowali się polewać bawiących się pod ich oknem imprezowiczów wodą albo rzucać w nich jajkami i pomidorami. Ta metoda w pierwszym momencie faktycznie może zbić przeciwnika z tropu, ale na dłuższą metę powoduje jedynie jego przegrupowanie i przesunięcie się o kilka stolików na północny zachód, gdzie jajka i pomidory nie dolecą z taką precyzją. Problem pozostaje, czas więc zrzucić go na kogoś innego. Nie wiem, jak radzono sobie z problemem w czasach, kiedy służby porządkowe nie cieszyły się szczególnym zaufaniem przeciętnego obywatela, ale ostatnio telefon do straży miejskiej zdaje się być szczególnie popularnym rozwiązaniem dla oburzonych hałasem skowronków. Pijackie rozmowy i muzyka pod domem jest to bowiem zakłócanie ciszy nocnej i zakłócających powinna dosięgnąć długa ręka sprawiedliwości w postaci dwóch poważnych funkcjonariuszy z wąsem, którzy nie znoszącym sprzeciwu gestem wlepią sprawcy mandat 200 zł lub skierowanie na dalsze występy do sądu grodzkiego.
Tutaj należy dodać, że ciszę nocną można zakłócać na różne sposoby. Darcie się i alkoholizowanie ludziom pod oknami to tylko jedna z szerokiej gamy możliwości. Świetnie sprawdzają się również klasyczne domówki czy kolacje dla znajomych. Ale uwaga, uwaga! Straż miejska oddelegowana przez oburzonych sąsiadów we flanelowych piżamkach może się zjawić również wtedy, kiedy właśnie siedzimy w mieszkaniu w towarzystwie kilku bogu ducha winnych koleżanek i popijamy rumianek. Albo wtedy, kiedy po prostu chodzimy po mieszkaniu albo spuszczamy wodę w kiblu.
A potem znowu nastaje ranek i człowiek-skowronek, nieco niewyspany po nocnej walce, ale i tak raczej rześki i pełen energii, popija pachnącą kawkę i przegryza niskokaloryczne śniadanko, wrzuca na siebie dresik i wychodzi przed dom kosić trawnik. Dzieje się to dokładnie w momencie, w którym człowiek-sowa zwalił się w ubraniu na swój nieposłany od wczoraj barłóg i zamknął przekrwione po nieprzespanej, pełnej wrażeń nocy oczy. Elektryzujący dźwięk kosiarki wyrywa go z łóżka, ale ponieważ wie, że wszelka walka jest z góry skazana na porażkę, naciąga kołdrę na pulsującą z bólu głowę i leży tak z przekrwionymi oczami, grzecznie czekając, aż sąsiad skończy. Kiedy jednak sąsiad kończy, zaczynają się kolejne atrakcje — dzieci hałasują na placu zabaw, ktoś słucha na cały regulator muzyki, a telefon dzwoni jak najęty, ponieważ pani z firmy Piotrex uważa, że niedziela o 8.00 rano to jest najlepszy moment, by przedstawić ludziom telefonicznie promocję na pościel rehabilitacyjno-wełnianą. Człowiek-sowa spędza więc dzień przewracając się w brudnawym barłogu z boku na bok, aż w końcu zmęczony tym przewracaniem się wstaje (w sam raz na Teleexpress) na totalnym kacu i idzie zjeść ryż z warzywami do Chińczyka naprzeciwko. I nikt się nie przejmuje jego smutnym losem.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze