Bądź sobą, nawet gdy skazujesz się na śmieszność
KASIA KOSIK • dawno temuNastolatka została zaproszona na osiemnastkę do dużo starszego brata. To dla niej wielkie wydarzenie. Wiadomo, starsi chłopcy. Wreszcie można z kimś sensownym pogadać, a może i pocałunek się zdarzy lub, co byłoby najlepsze, „chodzenie”! I ja tak myślałam dawno temu. Gdy szłam na osiemnastkę Jacka.
Nastolatka została zaproszona na osiemnastkę do dużo starszego brata. To dla niej wielkie wydarzenie. Wiadomo, starsi chłopcy. Wreszcie można z kimś sensownym pogadać, a może i pocałunek się zdarzy lub, co byłoby najlepsze, „chodzenie”! I ja tak myślałam dawno temu. Gdy szłam na osiemnastkę Jacka.
Pożyczona zwiewna garsonka od mamy, co by dodać sobie lat, bo żadna małolata w tamtych czasach nie chciała być za małolatę brana. Teraz to co innego, staram się raczej odmładzać, biorąc przykład z gwiazdek rozlicznych np. Edyty Górniak, która (doprawdy nie wiem, jak ona to robi) wygląda na 18 właśnie. Starałam się wiec wtedy dorównać zarówno moim starszym kolegom, ale i (i to już trudniejsze) przebić ich koleżanki — rówieśniczki.
Czarna kredka do oczu i czerwona pomadka były pomocnikami, kupione przez mamę nowe kabaretki – wtedy hit niejednego sezonu — dopełniły całość. Wisienką na torcie miały być loki zakręcone przez fryzjerkę, a właściwie sprasowanie włosów gofrownicą – wtedy bardzo na topie. W efekcie jednak przypominałam trochę pudla na wietrze z wymalowanymi ustami i w dziwnym za poważnym stroju. Ale chyba mimo to trafiłam w gusta starszych kolegów, bo nie mogłam się opędzić od chętnych do tańca. Może to dlatego, że impreza okazał się bardzo męska i oprócz mnie i jeszcze dwóch innych sióstr nikogo kobiecego więcej tam nie było. Zmierzam już do sedna. Bo osiemnastka mojego brata nauczyła mnie wiele: po pierwsze powściągliwości.
Spodobał mi się tam od razu od wejścia jeden chłopak. Miał rude włosy i zielony, bardzo elegancki sweter, ładnie się też uśmiechał od ucha do ucha i czerwienił. Poprosił mnie do tańca jako pierwszy, w tańcu podtrzymywał rozmowę, czym byłam oczarowana, bo z chłopcami w moim wieku tańczyło się zupełnie inaczej, oni patrzyli raczej w ziemię i milczeli, może liczyli kroki, żeby się nie pomylić i nie wyjść na durnia.
Po skończonym tańcu w obroty wziął mnie zupełnie inny kolega. I niestety już mnie nie wypuścił. Tańczyło mi się dobrze, ale chciałam chyba pozostać wierna temu pierwszemu, taki nastoletni romantyzm… Po 10 już tańcu, marząc o przerwie i ramionach tego pierwszego, wypaliłam całkiem serio, jak dorosła (tak mi się wtedy wydawało):
— Tańczysz ze mną i tańczysz, a jest tak mało dziewczyn, daj też szansę innym!
Zobaczyć wyraz jego twarzy, bezcenne! Wyobrazić sobie wyraz twarzy szanownych czytających — przerażające! Ale cóż, tak było, stało się.
Kolega grzecznie pocałował mnie w rękę, odprowadził na dywan (wszyscy siedzieli wtedy na dywanie), gdzie spędziłam już resztę osiemnastki, ponieważ nikt już nie poprosił mnie do tańca ani moja miłość od pierwszego wejrzenia, ani mój tancerz, ani żaden innych chłopak, mimo tak nielicznej grupy chętnych tancerek. Zrobiłam z siebie głupią. Nie pomogła czarna kredka, czerwień ust, garsonka mamy i fryz na pudla! Byłam smarkulą, nieznającą życia. Powinnam trzymać język za zębami.
Lekcja powściągliwości nauczyła mnie jeszcze czegoś: lepszy rydz niż nic. Tą lekcją kierowało się kilka moich koleżanek po 30. nerwowo szukających męża. Nie ważne, że brzydki i niezbyt inteligentny, że mało zaradny i nie lubi po sobie sprzątać, ale mam męża, mój ci on!
Pewnie i ja kierowałabym się tym przekonaniem, gdyby nie stało się coś jeszcze. Po dwóch tygodniach od imprezy mój rudzielec w zielonym sweterku odwiedził mnie z moim pełnoletnim już ciotecznym bratem. Zjedliśmy kawał ciasta od mamy, wypiliśmy herbatę w szklance i trzymaliśmy się za ręce. Zostaliśmy parą na całe osiem miesięcy, co dla nastolatki to prawie jak wieczność.
Jaka puenta z tego płynie, tylko proszę nie to: czekaj na swego księcia. Nie czekałam, byłam rozgoryczona i z pretensjami do siebie, że tak głupio to rozegrałam, mogłam po prostu dobrze się bawić. Więc nie to! Powiedziałabym raczej: bądź sobą, niezależnie od okoliczności, nawet wtedy, gdy skazujesz się na śmieszność, nawet, gdy wezmą cię za głupią, małolatę, niedojrzałą lub przemądrzałą. Czego wszystkim wam życzę:)
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze