Pani do sprzątania. Co sądzicie?
URSZULA • dawno temuKiedy ostatnio dwóch kłapiących paszczą bez pomyślunku celebrytów w radio pojechało kiepskim żartem po paniach narodowości ukraińskiej, które ciężko pracują sprzątając w naszych polskich mieszkaniach, zrobiło mi się słabo od ich nieskończonej głupoty. Kilka lat temu tak samo słabo zrobiło mi się, kiedy modelka Naomi Campbell podczas ataku furii rzuciła telefonem w sprzątaczkę. Dlaczego są na świecie osoby, które uważają, że można kogoś poniżać tylko dlatego, że sprząta im mieszkanie?
Jeżeli chodzi o mnie, to w życiu zdarzyło mi się już pełnić obie role — nie tak dawno korzystałam z usług pań sprzątających zza wschodniej granicy, a na studiach sama szorowałam Angolom gary po mięsie (jak to się mówiło w środowisku polskich sprzątaczek w Londynie). Nie ja jedna zresztą parałam się tym zajęciem, sprzątaniem dorabiał sobie miedzy innymi Kurt Cobain - leader kultowego zespołu Nirvana, a z naszego polskiego podwórka podróżniczka Beata Pawlikowska. Zresztą, kilka lat temu w Londynie mniej lub bardziej dorywczo sprzątało przecież pół Polski.
Do Londynu jeździłam na studiach w wakacje, żeby zarobić sobie na jakieś dodatkowe studenckie przyjemności, typu jeżdżenie przez miesiąc stopem po Europie. Miałam swoje życie, swoje studenckie przygody, wiedziałam, że sprzątanie to w moim życiu tylko epizod, po prostu trzeba jakoś zarobić kasę i tyle. Nie wspominam tych wyjazdów źle, może dlatego, że trafiałam wyłącznie na miłych ludzi i nie musiałam sprzątać jakichś potwornych rzeczy (u jednych państwa na przykład zajmowałam się wyłącznie prasowaniem). Wśród polskich sprzątaczek krążyły natomiast legendy na temat wyjątkowo obrzydliwie zasyfionych toalet albo gnijących w zlewie od miesiąca naczyń, ale może to były tylko legendy, niczego takiego nigdy nie widziałam. Raz tylko pracodawczyni opieprzyła mnie, że nie zajrzałam pod łóżko. Kiedy zajrzałam, okazało się, że jest tam pełno zużytych dziecięcych pieluch i rzeczywiście nie czułam się jakoś supersexy sprzątając te pieluchy. Jak wiadomo z książki Pod niemieckimi łóżkami napisanej przez polską sprzątaczkę w Niemczech Justynę Polańską - to tam właśnie czają się największe syfy i mroczne sekrety (autorka wylicza między innymi zmumifikowane zwłoki chomika, zużytą prezerwatywę, psie odchody albo żywą żmiję). Mam wrażenie, że niektórzy ludzie odnajdują jakąś perwersyjną przyjemność w rozkazywaniu innym, żeby posprzątali ich kompromitujące brudy. Jestem raczej we frakcji mojej mamy, która zawsze w panice rzuca się, żeby posprzątać, zanim przyjdzie pani sprzątająca, bo co ona sobie o nas pomyśli?
Nie ma więc nic dziwnego w tym, że kiedy postanowiłam zatrudnić panią sprzątającą po niespełna dziesięciu latach od czasu, kiedy sama pucowałam ludziom mieszkania, przyszło mi to z pewnym trudem. Byłam wtedy piekielnie zajęta — pracowałam jak typowy warszawski pracoholik od rana do 22.00 i kiedy nadchodził upragniony weekend, kiedy musiałam ogarnąć wszystkie pozapracowe sprawy, zrobić zakupy i jeszcze wykroić chwilkę na jakże przecież rzadkie przyjemności, ostatnia rzecz, na jaką miałam czas, to sprzątanie. Z pewną obawą wykręciłam numer przekazany przez koleżankę, jednak kiedy w drzwiach stanęła pani Oksana, uspokoiłam się, bo zobaczyłam siebie sprzed tych niemalże dziesięciu lat. Była energiczną, uśmiechniętą studentką, która dorabia sobie w wakacje, natychmiast zalogowała się na fejsie, włączyła sobie ukraińską muzę i zabrała się do pracy. Co nie zmieniło faktu, że czułam się skrępowana, że sprząta moje brudne mieszkanie, i chciałam, żeby było jej jak najmilej — kupiłam jej lunch, zrobiłam herbatę. Na koniec zapłaciłam jej nieco więcej niż przyjęta przez większość znanych mi pań sprzątających stawka 15 złotych za godzinę. W miarę upływu czasu zakolegowałyśmy się, raz nawet poszłyśmy na piwo. Pani Oksana wyjeżdżała czasem na Ukrainę, ale wtedy zastępowała ją koleżanka — pani Irena. Wydaje mi się, że mnie lubiły i dobrze im się u mnie pracowało, jednak kiedy tylko nieco uspokoiła mi się sytuacja w pracy, nie bez żalu, ale wróciłam do samodzielnego sprzątania.
Zawsze mi się wydawało, że jest coś niesprawiedliwego w zapraszaniu do domu osoby pochodzącej z innego, biedniejszego kraju, która na czarno i za raczej przystępną kwotę wypucuje nam mieszkanie, bo nam samym nie chce się tego robić. Intuicja podpowiadała mi, że najlepiej dla tego świata byłoby jednak, gdyby każdy sam sprzątał po sobie swoje brudy. I teraz dwóch kłapiących paszczą celebrytów uświadomiło mi, dlaczego. Po prostu bardzo łatwo poczuć się wtedy lepszym człowiekiem od kogoś, kto przychodzi raz w tygodniu, szoruje po nas kibel oraz omiata miękką szmatką nasze ustawione w rządku perfumy Chanel. Mam nadzieję, że kłapiącym paszczą bez pomyślunku celebrytom nikt już nigdy nie posprząta w domu i będą zmuszeni, zapewne po raz pierwszy w życiu, zabrać się za własne brudy własnymi rączkami.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze