Dogging - seks w miejscu publicznym
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuSeks, widziany z boku, oczyma kogoś, kto nie posiada popędu, musi być najzabawniejszą rzeczą pod słońcem. A jednak – niektórzy chcą być widziani. Do Polski dotarł dogging. Ujmując sprawę skrótowo, chodzi o radosne współżycie w obecności osób trzecich, najczęściej w parku albo samochodzie. Zazwyczaj dzieje się to za zgodą obu stron, to jest współżyjących i obserwatorów. Jedyne pytanie jakie można zadać brzmi: czemu ludzie robią to, co robią.
Jedyne pytanie jakie można zadać brzmi: czemu ludzie robią to, co robią. Cała reszta pozostaje kwestią detalu.
Dawno temu planowałem napisać opowiadanko fantastyczne, utrzymane w tonie Listów z Ziemi Marka Twaina. W tym nie stworzonym, na szczęście, tekście, funkcja narratora przypaść miała ufoludkowi, który sfrunął z nieba by poobserwować sobie ludzi. Czyniłby to zresztą z życzliwą ciekawością, byłby takim Kapuścińskim, tylko z Marsa, a więc zielonkawym. Ten zacny syn Czerwonej Planety, rozsadzany zresztą przez dobre chęci, byłby jednak kompletnie pozbawiony uczuć i popędów, ot, stworek stworzony do patrzenia i notowania. W jego perspektywie, większość naszych zachowań pozostawałaby niezrozumiała: czemu złościmy się na leniwą kasjerkę? Dlaczego tych trzech panów bije czwartego – może dlatego, że czwarty jest wyraźnie mniejszy, a kopniak w nerki przydaje centymetrów? I tak dalej. Najdziwniejszą czynnością wydawałby mu się seks.
Czemu oni to robią, myślałby, rozgrzewając zielony mózg do czerwoności, najpierw się liżą, a człowiek, wiadomo, jest raczej niesmacznym stworzeniem, potem jemu coś tam rośnie i to jest straszliwie śmieszne coś, ale jej się podoba, jemu zaś nie – dlatego mężczyzna próbuje ukryć w kobiecie ten zabawny narząd. Żeby nie widziała. A ona się cieszy, że schował. Mógłbym tutaj wyłożyć marsjańską interpretację wszystkich pozycji miłosnych, jakie ludzkość wypracowała w ciągu tysięcy lat rozwoju, nie o to jednak chodzi. Seks, widziany z boku, oczyma kogoś, kto nie posiada popędu, musi być najzabawniejszą rzeczą pod słońcem.
A jednak – niektórzy chcą być widziani. Do Polski dotarł przecież dogging, nowość obyczajowa. Ujmując sprawę skrótowo, chodzi o radosne współżycie w obecności osób trzecich, najczęściej w parku albo samochodzie. Zazwyczaj dzieje się to za zgodą obu stron, to jest współżyjących i obserwatorów (jestem pewien, że mój ufoludek znalazł się wśród nich), ale przecież prawdziwa zabawa zaczyna się, kiedy figlujemy na widoku i każdy może nas dostrzec. Czy chce czy nie.
Mój dobry kolega uprawiał kiedyś miłość na plantach, konkretnie w miejscu zwanym Jabolowym Wzgórzem, co dość jednoznacznie wskazuje, jaki napój nakłonił go do współżycia. Największą radość memu przyjacielowi sprawiła świadomość, że w każdej chwili może ktoś się zjawić, ktoś inny, jeśli tylko zechce, wypatrzy ich z okna kamienicy po drugiej stronie ulicy – a skoro już przy oknach, kopulacja odbywała się pod budynkiem klasztoru i dopuszczam możliwość, że kolega zrujnował świat jakiejś młodej zakonnicy. Sam zainteresowany wspomina to wydarzenie ze szczególnym rozczuleniem, na równi z własnym ślubem i odroczeniem powołania do wojska.
Jeśli dobrze pomyśleć, większość znajomych ma podobne przygody. Swoje pozwolę sobie zmilczeć, faktem jest jednak, że naród współżył po bramach i strychach, uprawiał miłość francuską nad Wisłą (w krzakach, między łabędziami), łapał orgazmy w bezpiecznym cieniu kiosku, turlał się po schodach, ściskał części intymne w sterowni windy, no a samochody to zupełnie osobna historia: prawdopodobnie istnienie tylnego siedzenia zawdzięczamy wyłącznie erotycznej wyobraźni anonimowego geniusza, który je wymyślił. Jeśli idzie o podryw ubikacyjny powinno rozpisać się mistrzostwa. Dalej zaczynają się baśnie, w które można wierzyć lub nie. Jeden kolega ukochał sobie kościoły i skłaniał koleżanki do rzeczy strasznych w tych uświęconych murach, innemu podobało się jedynie w restauracji i to za plecami kelnera, a znam jednego, co chwali się każdemu, jak to szalał z przyszłą ślubną na stoku, nie zdejmując nawet nart.
Brr. Zimno.
Częściowym wytłumaczeniem tego typu zachowań wydaje się brak kasy i związane z tym problemy lokalowe. Ponad połowa publicznych przygód erotycznych rozegrała się w moim okresie studenckim. Ludzie żyli w mieszkaniu i po szesnastu, jeśli nie liczyć ekipy okupującej balkon, w akademiku drzwi się nie zamykały, a jeśli ktoś tęsknił za intymnością, to szedł do tramwaju. Z tego względu rzeczone Jabolowe Wzgórze, krzaki nad Wisłą czy inna ciemna jama niespodziewanie zyskiwały na atrakcyjności, żal jedynie, że zapomniałem sposobów, w jaki namawiało się wybrankę na taki numerek. Najdroższa, chodź do bramy? No jak?
Problemy lokalowe dobiegły końca, zwyczaje pozostały, dla wielu seks w publicznym miejscu pozostaje ważnym punktem na mapie erotycznej świadomości – lub, co częstsze, plasuje się wysoko w rankingu fantazji. Niektórzy uczynili z niego nawet sposób na życie, główną metodę erotycznego zaspokojenia. Taki George Michael, choć ma miliony dolarów, nieustannie śmiga po parkach, próbując namówić przygodnie napotkanych mężczyzn na szybki numerek, a jest tak wytrwały w tej czynności, że nie dał się zniechęcić nawet policji, która go dopadła i zawlokła na dołek. W sumie czemu, pytam. Szkoda chłopa.
Istnieją różne teorie. Jedna wskazuje na skłonności ekshibicjonistyczne drzemiące w większości ludzi. Figlując sobie na skwerku przed blokiem rozładowuję więc jakieś sekretne napięcia, włożone mi w ciało przez Freuda, do tego popełniam dobry uczynek, pozwalając to samo uczynić partnerce. Ludzie z okien powinni bić brawa. Drugi pogląd wskazuje na poza seksualne aspekty publicznej miłości, mianowicie na właściwe części społeczeństwa zamiłowanie do hecy. Uda się czy nie? Zobaczą? Zdążymy czy nie? W ten sposób, kochankowie robią w konia bardziej pruderyjną część społeczeństwa. I trzeci wątek: nuda. W naszych wygodnych czasach seks nudzi się szybko i wymaga urozmaiceń. Niektórzy zmieniają partnerki, inni kupują gadżety w sex-shopie. Zmiana miejsca uprawiania miłości wydaje się na tym tle wyjątkowo oszczędnym rozwiązaniem.
A ja wiem! Uprawianie seksu w miejscach publicznych zbiegło się z modą na ufologię, narastającą gdzieś od lat pięćdziesiątych. Wcześniej świat był znacznie prostszy: chodziło się na siano, bogatsi robili sobie kokainowe orgie, a jeśli coś dziwnego pojawiło się na niebie, to był to diabeł, nie żadni Marsjanie. Teraz inaczej. W UFO wierzy co drugi, a i mi samemu myśl, że jesteśmy sami w kosmosie wydaje się rozpaczliwie dziwna. Więc: nas obserwują. Wielkie, kosmiczne oko z Saturna. Wow.
Ludzie, uprawiający seks w miejscach publicznych, moim skromnym zdaniem, realizują wielką misję na skalę wszechświata. Pokazują, mianowicie, jak to na Ziemi jest fajnie, blisko, ciepło, przyjemnie, można się kochać, a nawet uprawiać seks grupowy. To tak jakby pomachać w niebo: nie bójcie się, jesteśmy całkiem w porządku.
Przecież, gdybyśmy uprawiali miłość wyłącznie po Bożemu, pod dachem, kosmos by o nas nie wiedział.
A tak – dziwi się i się z nas śmieje.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze