Uciekły sprzed ołtarza
MONIKA BOŁTRYK • dawno temuKochają się, znają jak łyse konie. W końcu przychodzi moment ślubu. Wtedy dopadają je pytania: czy to na pewno ten jedyny, czy będę z nim szczęśliwa, czy z tym mężczyzną chcę spędzić resztę życia? I zawsze odpowiedź jest na "nie". Syndrom uciekającej panny młodej to fobia, którą można leczyć. One cierpią na gamofobię - lęk przed małżeństwem.
Pamiętacie pannę młodą, graną przez Julię Roberts? Kochała swoich narzeczonych, przyjmowała oświadczyny, chciała mieć rodzinę, ale im bliżej było do włożenia białej sukni, tym więcej miała wątpliwości i w końcu czmychała ze ślubnego kobierca. Okazuje się, że ten problem to nie tylko wytwór wyobraźni scenarzysty filmowego, ale rzeczywistość, bowiem niejedna kobieta zerwała związek już po zaręczynach.
Uciekające panny młode są zazwyczaj uważane za osoby nieodpowiedzialne, niedojrzałe i bezmyślnie unieszczęśliwiające innych ludzi. Bo jak może czuć się mężczyzna porzucony przed ołtarzem? Upokorzenie miesza się wtedy z żalem i poczuciem krzywdy. Tymczasem kobiety, które zrywają z ukochanym tuż przed wypowiedzeniem sakramentalnego "tak", nie robią tego, bo chcą skrzywdzić partnera. One same potrzebują pomocy, często cierpią bowiem na gamofobię, czyli lęk przed małżeństwem.
Objawia się ona problemami z podejmowaniem decyzji w ogóle, a szczególnie tych życiowych. Kobiety cierpiące na ten rodzaj lęków często chcą być z mężczyzną dopóki nie zagraża to ich niezależności. Pytanie więc, dlaczego w ogóle przyjmują oświadczyny? Często bowiem nie są świadome swojej choroby, boją się reakcji otoczenia, nie chcą żyć z piętnem starej panny, a rodziny wciąż pytają o męża i dzieci. Kiedy jednak zbliża się data ślubu, odczuwają coraz większy lęk, ataki paniki, bywa, że wpadają w depresję. Nie wytrzymują presji, jakiej jest poddawana panna młoda, kiedy wszystko musi być idealne, a ona nie wie, czy temu sprosta. I w końcu wiele z nich zrywa zaręczyny.
Skąd się bierze gamofobia
Jednym z powodów lęku przed małżeństwem mogą być złe doświadczenia z dzieciństwa, które stworzyły negatywny obraz związku. Jeśli kobieta obserwowała i obserwuje nieudane pary, czy to rodziców, czy też znajomych, zyskuje przekonanie, że małżeństwo nie może być szczęśliwe, że podobne problemy dopadną ją wcześniej, czy później. Myśli, że nawet jeśli teraz związek jest dobry, to z pewnością on ją zostawi, tak jak tata zostawił mamę, albo zaczną się nienawidzić, jak ciocia z wujkiem. Często te lęki są nieuświadomione.
Na gamofobię cierpią tzw. kobiety sukcesu — samodzielne, silne, niezależne. Z jednej strony chcą mieć kogoś bliskiego, a z drugiej boją się utraty swojej niezależności. Najczęściej mają już poukładany świat, a małżeństwo może go zburzyć. Nie chcą też przyjąć standardowej roli żony i matki, pochłoniętej obowiązkami domowymi. One mają wiele innych, w ich opinii ciekawszych rzeczy do zrobienia.
Często uciekające panny młode zamiast skonsultować się z psychologiem, który może pomóc uporać się z lękami, starają się znaleźć argumenty dla swojego postępowania. Mówią wtedy, że miłość nie potrzebuje ingerencji urzędników i papierków. Twierdzą, że małżeństwo zabija spontaniczność, a najważniejszą wartością jest wolność. I często kiedy sala już jest wynajęta, goście zaproszeni, a biała suknia wisi na wieszaku, mówią: Nie jestem na to gotowa, nie chcę ślubu.
Paulina (37 lat graficzka z Warszawy):
— Ze ślubu zrezygnowałam na dwa tygodnie przed weselem. Byłam z chłopakiem od 6 lat, razem mieszkaliśmy, świetnie się rozumieliśmy. Pochodzę z małego miasteczka, do Warszawy przyjechałam na studia. Moim rodzicom w głowie się nie mieściło, że tyle lat można razem mieszkać na kocia łapę, ciągle słyszałam — kiedy wesele. Oni wymyślili sobie, że ich córka będzie do nich przyjeżdżała z mężem i dziećmi, tak jak działo się to u wszystkich sąsiadek. W końcu chcieli być ze mnie dumni. Czekali, kiedy znajomi przestaną dopytywać, dlaczego ich córka jest starą panną. To straszne środowisko ludzi, którzy wszystko o wszystkich wiedzą i myślą, że mają dla każdego najlepszą receptę na życie.
Mój chłopak też chciał ślubu. Uległam namowom, kiedy kupowaliśmy wspólne mieszkanie, chociaż nie byłam pewna, czy chcę być żoną. Małżeństwo kojarzy mi się z kapciami i kotletem schabowym na obiad. Nie chcę żyć tak, jak moi rodzice: praca, zakupy, gotowanie, sprzątanie, telewizor i następnego dnia znowu to samo. Matka jeszcze czasami wyjdzie przed blok na ploty, ojciec mówi, że nie lubi tego gadania "po próżnicy" i na całe godziny zastyga przed telewizorem. To nie jest życie, to utrzymywanie się przy życiu.
Nie rozumiałam, po co mój chłopak tak naciskał na ten ślub. Było nam bardzo dobrze i nie trzeba było tego zmieniać. Mieliśmy dobrą pracę, wspólnych przyjaciół, rozumieliśmy się, ufaliśmy sobie, więc wypracowaliśmy również dużą swobodę w związku. Nie musieliśmy się tłumaczyć z każdej minuty spóźnienia. Jeśli on chciał iść do klubu, to szedł, a ja zostawałam w domu i odwrotnie. A tutaj pomysł ze ślubem.
Zgodziłam się, bo go kochałam. I wtedy zaczął się ten cały cyrk. Matka fruwała z radości. Wybierała salę, ustalała listę gości, a ja czułam się jak marionetka. Kiedy chciałam mieć sukienkę w kolorze pudrowego różu, powiedziała, że na ślub tylko biała, chociaż ja w ogóle nie chciałam mieć ślubu kościelnego. Miałam tego dość. Uświadomiłam sobie, że to nie mój ślub, że przestałam decydować o swoim życiu. Czułam, że ta pętla zacieśnia mi się na szyi coraz mocniej.
W końcu powiedziałam, że ślubu nie będzie. Nie chciałam rozstania, kochałam go, ale narzeczony nie zrozumiał mojej decyzji. Mówił, że jego rodzice tego nie przeżyją, a nie obchodziło go, jak ja to przeżyję. Rozstanie mimo wszystko było dla mnie bardzo bolesne, ale wiedziałam, że inaczej nie mogę.
Teraz mam chłopaka, który myśli tak samo jak ja. Nie zamierzamy się pobierać. Mieszkamy razem i planujemy mieć dziecko, ale nie potrzebujemy do tego papierka od urzędnika stanu cywilnego. Wiemy, że się kochamy i to nam wystarcza.
Kasia (27 lat, tłumaczka z Wrocławia):
— Z Markiem byłam od liceum. To mój pierwszy chłopak. Nie miałam żadnego porównania. Człowiek żyje z dnia na dzień, przyzwyczaja się, ale ślub mnie otrzeźwił. To moment, kiedy musisz się zatrzymać i zastanowić nad dalszym życiem.
Maciek w niczym mi nie pomagał. Pytałam go, które zaproszenia wybrać, kogo zaprosić, a on mówił: Ty wiesz lepiej, Wybierz, Zadecyduj. Uświadomiłam sobie, że w tym związku zawsze wszystko było na mojej głowie, że nie będę miała w nim oparcia. To ja decydowałam, jakie meble, samochód kupimy, ale też że w piątek pójdziemy do kina, w sobotę pojedziemy na wieś. A on się zwykle zgadzał. Nie miałam z nim poczucia bezpieczeństwa.
Przed ślubem śniło mi się po nocach, że on siedzi przed telewizorem z wielkim brzuchem, w dziurawych skarpetach, z pilotem w ręku, a ja latam koło niego, bo on o niczym nie jest w stanie zadecydować, nie ma nawet pomysłu na weekend, a co dopiero na życie. Uświadomiłam sobie, że wiele lat byliśmy razem z przyzwyczajenia, że muszę się zastanowić, co do niego czuję, że nie jestem gotowa, żeby być jego żoną.
Zwlekałam z kupnem sukni ślubnej do ostatniej chwili, ale kiedy ją włożyłam w salonie ślubnym, oblał mnie zimny pot. Zrozumiałam, że mogę popełnić swój największy w życiu błąd. Powiedziałam to chłopakowi, błagał, żebym jeszcze to przemyślała, że to będzie kompromitacja. Zgodziłam się, ale atmosfera między nami była gęsta. I moje wątpliwości się nie rozwiewały, tylko nawarstwiały.
Zaczęliśmy się unikać. Nie dałam rady wytrzymać tego napięcia. Miałam dość. Spakowałam się i wyprowadziłam, powiedziałam, że ślubu nie będzie. Ale koszmar dopiero się zaczął. Telefony do rodziny urywały się, wszyscy pytali, co się dzieje, umoralniali mnie i nawracali. Wzięłam urlop i zamiast w poślubną podróż pojechałam sama do Lizbony. I wtedy już wiedziałam, że dobrze zrobiłam, że gdyby był tam ze mną, miałabym duże dziecko na karku. Czułam niesamowitą ulgę.
Od tamtej pory minęło prawie dwa lata, moja mama do dziś się do mnie nie odzywa. Powiedziała, że okryłam wstydem rodzinę. A ja wiem, że gdybym wzięła ślub, to dziś może byśmy rozmawiali o rozwodzie. Ten związek nie miał szans na przetrwanie. Dopiero decyzja o ślubie mi to uświadomiła.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze