Mam starszego męża. I żałuję!
MARTA KOWALIK • dawno temuKiedyś wręcz wypadało, żeby to mąż był starszy od żony. Dziś raczej szukamy partnera wśród rówieśników, ewentualnie starszych o rok czy dwa. Nadal są jednak kobiety, które wybierają starszych. Dużo starszych. Mało która z nich ma jednak na tyle wyobraźni, by pomyśleć, jak jej związek będzie wyglądał za dwadzieścia lat.
Małgorzata, czterdziestolatka z Warszawy, od piętnastu lat jest żoną mężczyzny w wieku jej ojca. Na początku wszystko układało się świetnie. Michał imponował jej doświadczeniem, stabilizacją i, co tu ukrywać, dochodami. Dzisiaj niby nadal ma te wszystkie zalety, ale Małgorzata zaczyna szukać czegoś innego:
— W tym roku mój mąż skończył sześćdziesiąt trzy lata. I nagle stał się zwyczajnym staruszkiem! A może już wcześniej był, sama nie wiem, może tego nie widziałam? Kiedy wychodziłam za mąż, byłam dwudziestopięciolatką zaraz po studiach prawniczych. Pochodziłam z rozbitej rodziny, a rówieśnicy wydawali się dzieciakami. Mój wcześniejszy chłopak też zresztą był starszy, po trzydziestce. Wcześniej podkochiwałam się w nauczycielach i wykładowcach. Teraz każdy psycholog by mi powiedział, że szukałam drugiego tatusia. Pamiętam, że znajomi patrzyli trochę dziwnie, ale większość koleżanek gratulowała „ustawienia się”.
Ale ja, tak teraz myślę, nie chciałam się wcale ustawić w życiu, tylko naprawdę się zakochałam. Wiedziałam, że dzięki temu małżeństwu unikam wielu problemów moich rówieśniczek, typu mieszkanie z teściami, albo wynajmowanie pokoju od jakiejś wrednej staruszki. Niczego nie musiałam się dorabiać, wszystko na mnie czekało. Ale właśnie dlatego, że byłam prawdziwie zakochana, nie myślałam o przyszłości, o tym co będzie za dwadzieścia lat. I o tym, że to chyba dziwne, kiedy facet w okolicach pięćdziesiątki nie ma prawie żadnej związkowej przeszłości?
Teraz już wiem: rówieśniczki przed nim uciekały, a ja — głupia i naiwna, dałam się nabrać. Michał szukał młodej dziewczyny, żeby ją sobie wychować, czy nawet wyhodować. Robiłam wszystko tak, jak chciał, bo myślałam, że jako starszy wszystko wie lepiej. Miał mi oszczędzić błędów. Ale teraz myślę, że oszczędził mi prawdziwego życia. Michał też jest prawnikiem, załatwił mi aplikację u kolegi. Skończyłam ją, ale uznaliśmy (to znaczy on uznał, a ja się zgodziłam), że powinnam urodzić dzieci. Podobno mieliśmy mało czasu, ale nie ma co ukrywać – on miał mało czasu, ja mogłam jeszcze poczekać. Wypadłam z rynku pracy na parę lat i teraz w zasadzie nie mam po co wracać – przepisy się zmieniły, masy rzeczy musiałabym uczyć się od nowa.
Zresztą, teraz jestem po prostu opiekunką swojego męża. Od kiedy zaczął chorować, na głowie mam jego i nastoletnie dzieci. Trudno tu mówić o partnerstwie i równouprawnieniu. Dzisiaj widzę, że nie można być partnerką kogoś starszego o dwadzieścia lat. Jestem bardziej jego dzieckiem niż żoną i teraz czuję, jakbym opiekowała się chorym ojcem. Taki związek się sprawdza do momentu, kiedy na pierwszy plan nie wkracza biologia. Ja jestem aktywna, wciąż mam ochotę na seks. Zamiast tego opiekuję się staruszkiem i marnuję na to swoje ostatnie w miarę młode lata. Żałuję, że nie wyszłam za rówieśnika. Ale te piętnaście lat temu byłam przekonana, że robię dobrze. Szkoda, że nikt wtedy mnie nie powstrzymał. Patrzę teraz na koleżanki, które mają mężów w swoim wieku, w większości aktywnych i korzystających z życia. No i mogę sobie pluć w brodę.
Starszego męża ma też Katarzyna, trzydziestolatka z Katowic. Poznała go w pracy. Stefan był jej szefem, kiedy przyszła na praktyki studenckie. Zachwycił ją swoim uporządkowaniem i rozsądkiem:
— Był zupełnie inny niż moi koledzy ze studiów. Spokojny, opanowany, szarmancki. Taki dżentelmen starej daty. Nie to, co rówieśnicy. A ja tęskniłam za stabilizacją. I jak to się mówi, odbiłam Stefana jego żonie. Byłam z siebie wtedy bardzo dumna, naprawdę. Teraz bym się pięć razy zastanowiła. Byłam zakochana. I miałam świadomość, że poprawi się mój status materialny, że będę miała lepiej niż w domu rodzinnym, albo gdzieś tam w mieszkaniu wynajętym z koleżankami.
Teraz widzę, że taki układ się sprawdza przez kilka lat, ale potem powinna być jakaś odmiana. Powiem wprost: dojrzały mężczyzna ma zalety, jeśli chodzi o wprowadzanie w życie seksualne. Jako dwudziestoletnia dziewczyna wiele się od męża nauczyłam. Ale teraz mam trzydzieści lat i największy w swoim życiu apetyt na seks. A mój mąż… cóż, już nie jest dojrzały. Ma ponad sześćdziesiąt lat i jest zwyczajnie starym zgredem. Szczerze mówiąc, powinnam sobie poszukać równolatka, albo młodszego. I coraz częściej dochodzę do wniosku, że poszukam. Powoli szykuję się do rozwodu.
Mąż ma świadomość, że się nie sprawdza. To go bardzo denerwuje, czasami wpada w złość, robi się wręcz agresywny. Tym bardziej tracę do niego sentyment. Moja mama mówi, że powinnam się rozwieść, póki jeszcze jestem w wieku na dzieci. Twierdzi, że zmarnowałam najlepsze lata. Ze Stefanem, choć to technicznie możliwe, nie chcę mieć dziecka. W tym wieku facet powinien być dziadkiem, a nie ojcem. Zresztą, do wychowania dzieci potrzebna jest energia. Skąd ma ją mieć facet, któremu nie chce się iść nawet na półgodzinny spacer po pracy? W Polsce wszyscy mężczyźni są jacyś tacy sflaczali, więc jaki niby może być sześćdziesięciolatek? Jeśli będę kiedyś miała córkę, powiem jej, że ze starszym facetem można romansować. Tak „edukacyjnie”. A za mąż wychodzić za równolatka.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze