Mam chamskiego męża!
MARTA KOWALIK • dawno temuChoć „widziały gały, co brały”, to niektóre z nas dopiero po ślubie odkrywają, że ich mężowie są zwyczajnie chamscy. Wcześniej albo się maskują, albo zauroczone narzeczone nie rejestrują prawidłowo sygnałów. Potem już jest za późno. Nie piją i nie biją? A więc otoczenie i oni sami uważają, że nie jest tak źle. Ale jak tu żyć z chamem?
Kiedyś „chamem” nazywano po prostu chłopa ze wsi. Nie potrafił on się zachować, dłubał w zębach i spluwał pod siebie. Miał też oczywiście kompleksy wobec tych, którzy byli dobrze wychowani i mówili po francusku. Dzisiaj chamów spotkać można wszędzie. Takie osoby, inaczej niż ich poprzednicy, są jednak z siebie bardzo zadowolone.
Zdaniem Natalii, młodej mężatki z Warszawy, istnieje nawet specjalny gatunek korporacyjnego chama. On sam myśli o sobie, że jest kreatywny, asertywny i dynamiczny. Ale według Natalii to zbyt wysoka samoocena. Problem polega na tym, że chamem jest jej własny mąż:
— Bartek pracuje w korporacji, na kierowniczym stanowisku. Ale to dopiero od dwóch lat. Kiedy go poznałam, był szarym żuczkiem, pracował na tak zwanych „słuchawkach”, czyli w telefonicznym kontakcie z klientem. Do tej pracy trzeba mieć stalowe nerwy i dużo spokoju. Ludzie dzwonią i mają o wszystko pretensje, tak jakby właśnie konsultant był winien temu, że coś się popsuło. A niektórzy zwyczajnie chcą się wyżyć. Rozwodzą się z żoną albo kłócą z dzieckiem, więc szukają kogoś, żeby na niego nawrzeszczeć. No i Bartek pełnił taką rolę. Zawsze zachowywał spokój, bo był zrównoważonym facetem z poczuciem humoru. Taki miś, dający poczucie bezpieczeństwa. Za to go pokochałam.
Ale Bartkowi dobrze szło, więc go awansowali. Najpierw na trenera konsultantów w naszym mieście, a potem do Warszawy. Pojechałam za nim, bo jako anglistka zawsze jakąś pracę znajdę, a taka okazja mogła się nie powtórzyć. Zaczęliśmy podbijać stolicę. No i mój mąż się zmienił. Z każdym awansem robił się gorszy, jakby chciał się wyżyć za ten rok na słuchawkach. Jest rozliczany z efektywności, więc bardzo źle traktuje pracowników. Skąd wiem? Bo czytałam jego służbową pocztę. Pierwszy raz za jego wiedzą, teraz to już z rozpędu, pamiętam hasło.
Chwalił się, jak to świetnie sobie radzi z pracownikami i że na każdego ma jakiegoś „haka”. Ta dziewczyna jest samotną matką, więc bardzo zależy jej na pracy. Ten ma żonę na wychowawczym, więc utrzymuje całą rodzinę. Jakiś chłopak dojeżdża codziennie osiemdziesiąt kilometrów, bo w jego miasteczku nie ma pracy. Ktoś mógłby pomyśleć, że Bartek zbiera te informacje po to, żeby na przykład nie zwalniać ludzi w trudnej sytuacji życiowej. Gdzie tam, on ich właśnie bardziej „przydusza”. Na przykład ta samotna dziewczyna z małym dzieckiem dostała dyżur w Wigilię, bo przecież nie mogła odmówić. Napisał mejla, że firma potrzebuje jej bardziej niż synek. Mamy córeczkę i tak sobie pomyślałam: co byłoby, gdybym to ja nie mogła przyjść na wigilię? A przed świętami wysłał wszystkim życzenia, żeby byli efektywni i razem z nim budowali piękne jutro naszej firmowej rodziny. Gdyby to nie było takie żałosne, byłoby śmieszne.
Czy dla mnie też jest taki? Nie, dla mnie jest taki jak kiedyś. Ale świadomość, że jest korporacyjnym chamem, że tak traktuje ludzi… trudno mi z tym żyć. Nie zostawię Bartka, bo go kocham. I nie, nie chodzi o pieniądze. Potrafiłabym się sama utrzymać, choć na niższym poziomie. Ale to mój najbliższy człowiek. Chciałabym tylko, żeby zmienił pracę. Nawet z powrotem na te cholerne słuchawki.
Swojego męża za chama uważa Kinga. Ale ona ma do czynienia z typem, który poza domem jest uprzejmy i dobrze wychowany. A w warunkach rodzinnych zmienia się w skrzyżowanie Kiepskiego z bohaterami Wesela Smarzowskiego. Kinga opowiada:
— Mój podstawowy błąd polegał na tym, że nie mieszkałam z nim przed ślubem. No, ale jak człowiek ma dwadzieścia lat i pochodzi z bardzo katolickiej rodziny, to takie są skutki. Pobiegłam do ołtarza sprintem. Teraz byłabym mądrzejsza i przyjrzałabym się środowisku, w którym się wychował. Ale już jest, jak to mówią, po ptakach.
Maciek pochodzi z nieciekawej rodziny, gdzie była przemoc i alkohol. Jego ojciec bił matkę i wszyscy odnoszą się do siebie z agresją, jakoś tak obcesowo, wulgarnie i bez szacunku. Chamsko – to jest właśnie najlepsze słowo. Sam Maciek nie pije i dzięki własnej pracy skończył bardzo dobre studia, założył firmę… ideał, nie? Oczywiście, to wszystko po to, by nie być jak ojciec. Tyle, że i tak bardzo tego ojca przypomina. Przede wszystkim źle traktuje ludzi, pogardza nimi, a jednocześnie ma kompleksy. Na przykład moich rodziców, którzy byli nauczycielami, uważa za nieudaczników. Bo najpierw tyle się uczyli, potem mało zarabiali i poświęcali czas obcym dzieciom, a teraz mają niskie emerytury. Śmieje się, że czytają książki, chociaż nikt im za to nie płaci. On sam czytał na studiach, żeby mieć stypendium. Teraz uważa to za fanaberie. Jednocześnie zazdrości moim rodzicom, że ludzie ich szanują, a dawni uczniowie przychodzą w odwiedziny.
Ale dla obcych ludzi, poza rodziną, jest miły. To dlatego, że zadaje się z tymi, od których jakoś zależy. Takich zwyczajnych przyjaciół nie ma, bo po co komu przyjaciele? Do kina czy teatru nie idzie, bo „nie ma potrzeby”. Liczy się tylko korzyść, najlepiej materialna. Jakby więc spojrzeć z boku: wykształcony pan biznesmen. A w środku zwykły cham. Dlaczego to wytrzymuję? Właśnie już nie wytrzymuję. Jestem w trakcie rozwodu, chociaż niby kłóci się to z moimi przekonaniami. Musiałam dorosnąć do tej decyzji. Maciek był w szoku, jak się dowiedział. Stwierdził, że odczekałam tyle lat, żeby wyrwać mu więcej majątku. To też jest cecha chama: mierzy wszystkich swoją nieciekawą miarą.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze