Baba za biurkiem
URSZULA • dawno temuBaba za biurkiem zajmuje się, jak wszystkim powszechnie wiadomo, konsumowaniem ciasteczek, popijaniem ich sypaną kawusią w szklance oraz okresowym zamykaniem ważnego urzędu, za którego biurkiem siedzi, na cztery spusty, z powodu przerwy na papierosa.
Jaka jest baba za biurkiem, każdy widzi. Jest to pani po czterdziestce z czarnymi lub siwymi odrostami pod zniszczonymi, tlenionymi włosami z kiepską trwałą. Na nosie ma zasłaniające pół twarzy okulary, makijaż mocny, efektowny, za strój roboczy robi przeważnie czerwony sweterek opinający nieco przejrzałe już kształty i spódnica ze sklepu Puszysta Pani.
Przerwy oczywiście wyznacza sobie sama, więc ważny urząd, który i bez baby ma dość absurdalne godziny otwarcia: coś jak od 8 do 11.30 i od 13 do 14.30, w praktyce jest właściwie ciągle zamknięty. Baba za biurkiem nie zwraca uwagi na interesantów. Bo i po co? Interesant chce załatwić sprawę, to będzie się starał, aby ją załatwić, i nie ma się czym stresować. A jeżeli już skieruje na interesanta swe okolone niebieskim cieniem spojrzenie, to niech interesant nawet nie próbuje być niepoinformowany. „Tu nie informacja” - powie baba, ucinając tym samym wszelkie szanse na dalszy ciąg rozmowy. A jeżeli interesant wszystko wie i przyszedł wpłacić lub złożyć dokumenty, to może już ewentualnie wpłacić i złożyć. Ewentualnie. I szybko, zanim się baba rozmyśli.
Wobec baby za biurkiem w dużo lepszym położeniu są mężczyźni. W najlepszym oczywiście młodzi, ale i starsi sobie radzą. Wystarczy przymilny ton, jakiś komplement, wyraz twarzy chłopca zagubionego we mgle i pani Halinka już wszystko załatwi. Natomiast w zdecydowanie najgorszym położeniu są atrakcyjne młode kobiety w ładnie skrojonym płaszczyku z Zary. Ponieważ jednak i one zmuszone są czasem udać się do królestwa baby, muszą sobie jakoś radzić. Po pierwsze: żadnego makijażu, włosy w nieładzie, najlepiej ubrać się w wytarte dżinsy i polar. Po drugie: przerażony wyraz twarzy, uniżony ton i słownictwo dobrze wychowanej panienki, nie mówić tylko zbyt cicho, bo baba się irytuje. Po trzecie: co drugim wypowiedzianym do baby słowem powinno być słowo „przepraszam”.
Jeżeli chodzi o mnie, całkiem nieźle udało mi się opanować powyższą technikę, dzięki czemu na przestrzeni kilku ostatnich lat radziłam sobie z babami nie najgorzej. Jednak wystarczył rok spędzony w kraju, gdzie wszyscy są dla siebie mili, obsługa w sklepach czy urzędach jest usłużna i pomocna do tego stopnia, iż przyjezdny czuje się nieswojo, żebym karygodnie się rozpuściła i udała się do rzeczonej baby, która króluje w mojej wydziałowej bibliotece, wystrojona we wspomniany już płaszczyk z Zary, w pełnym makijażu i z uśmiechem na ustach. Uśmiech na ustach jednak zgasł szybko.
Dzisiaj pani Halinka nie załatwi, bo za pół godziny zamyka i myślała, że już nikt nie przyjdzie, więc wyłączyła komputer. Jutro? Biblioteka jest nieczynna. Pojutrze? Hmm, to chyba już przerwa świąteczna. Niestety, kochanie, nic się nie da zrobić. Zapraszam po świętach. Przekroczy pani termin oddania książki i trzeba będzie płacić karę? Trudno, słońce, trzeba było wcześniej przychodzić.
„Skąd się biorą takie baby?” - pomyślałam, kiedy czerwona ze złości opuszczałam pieczarę smoka. „Pozostałość długich lat, kiedy to w naszym kraju pani sklepowa miała władzę absolutną, nie inaczej… Niech one już wyginą wszystkie w końcu. I niech miejsce ich zajmie młode, wykształcone pokolenie kompetentnych i uczynnych urzędniczek…” - tok moich myśli został przerwany, ponieważ w drzwiach o mało co nie zderzyłam się z koleżanką z roku, której nie widziałam tysiąc lat. Po kilku grzecznościach okazało się, że Bóg czuwa jednak nade mną i koleżanka Kasia przez te wszystkie lata nie marnowała czasu, tylko zaczęła pracować właśnie w bibliotece!
— Widzisz, Kasiu… — powiedziałam. — Bo ja muszę oddać taką książkę… Jak nie oddam dziś, to mogę dopiero po świętach, a wtedy przekroczę termin i trzeba będzie płacić karę… A znasz tę babę! — zakończyłam, efektownie wywracając oczami i pokazując na drzwi, z których właśnie wyszłam.
Ton mojej rozmówczyni zmienił się w ułamku sekundy:
— Z książkami zapraszam w godzinach otwarcia biblioteki. A i tak dzisiaj nie mój dyżur. A teraz przepraszam, spieszę się!
Popatrzyłam na nią w zupełnym osłupieniu, ale po chwili wszystko stało się jasne: zobaczyłam trwałą robioną zapewne w salonie fryzjerskim Aneta, bordowy, powyciągany golf w złym guście, no i oczywiście — wielkie okulary.
Kiedy wracałam do domu, pogodziwszy się już ze sobą i zapłatą kary za przetrzymanie książki, pomyślałam, że baba za biurkiem to jednak nie jest pozostałość wielu lat rządów klasy robotniczej. Istnieje wielki, ogólnopolski spisek bab za biurkiem, starsze przyuczają do zawodu młodsze, wspierają się nawzajem i niedługo pewnie jeszcze zaczną wydawać gazetkę. One nie przeminą same z siebie jak sen złoty, jedyny sposób to mordować je za młodu!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze