Przepis na udaną imprezę?
CEGŁA • dawno temuPrzepis na udaną babską imprezę: szybka runda po wyprzedażach - mierzymy, wariujemy, denerwujemy sprzedawczynie, kupujemy, ile się da, opijamy to drinkiem w knajpie. Firma dowozi nam catering do domu, przyjeżdża stylistka z fryzjerem, wywalamy na podłogę wszystkie ciuchy i kosmetyki. Zaczynamy zabawę - przebieranki, przeczesanki, malowanki, szalone metamorfozy do białego rana.
Witaj, Cegło!
Nie wiem, czy trafiam pod dobry adres, do Ciebie piszą dziewczyny przeważnie z problemami miłosnymi, a ja akurat mam teraz inny, chciałabym, żeby ktoś mi albo poradził, albo jasno napisał, że się czepiam i szukam sobie problemów, kiedy innym ludziom jest naprawdę źle.
Mam 34 lata, trafiłam dobrą pracę, robię to, na czym się znam – kalkulacja kosztów wielkich projektów, może brzmi nudno, ale ja się w pracy spalam, to po prostu jest to! Przyjęto mnie bardzo życzliwie, zaaklimatyzowałam się szybko, mimo że się bałam, większość ludzi w firmie jest o kilka lat młodszych ode mnie, niektórzy nawet o 10. Od razu zauważyłam, że dziewczyny trzymają się razem, tworzą taki niby-klub, żartobliwie, kontra faceci – żadna wojna płci, wszyscy się raczej lubią, chyba po prostu taki styl.
Przez pierwsze tygodnie tylko obserwowałam, ale bardzo szybko one wciągnęły mnie w te swoje rytuały: wspólne wypady na lunche, wymiana uwag na gadu-gadu. Przyzwyczaiłam się, nawet jeśli na początku przeszkadzało mi to w pracy, dostosowałam się. Nie dlatego, żeby się przypodobać czy wkupić, tylko z ciekawości, bo każda firma ma swoje obyczaje i ja takich jeszcze nie znałam. A laski są fajne, nie żadne tam żmije obgadujące innych, po prostu zdolne, pracowite, zachwycone możliwościami, jakie daje ten świat, jeśli się podłapie trochę kasy.
Zajadając w samo południe sushi w knajpce w pobliżu biura (przestałam przynosić do pracy swoje kanapasy, bo i tak nie miałam okazji ich zjeść), poznawałam inny świat. Dziewczyny zrobiły okrągłe oczy, kiedy im powiedziałam, że po rozwodzie nie byłam na żadnej terapii. Ale ty musisz być twarda – powtarzały – żeby tylko nie wyszło ci to bokiem za kilka lat! Wymieniały się lekturami i nazwami miejsc, których nie znałam, a wydawały się ważne. Dziwiły się, że nie tykam piwa ani drinka w ciągu dnia. Każdy najdrobniejszy sukces w firmie świętowałyśmy razem w trakcie lub po pracy, w jednym z okolicznych lokali. Wciągnęło mnie to. Może tylko trochę psuły mi humor sumy, wypływające codziennie z kieszeni – wcześniej byłam w tych sprawach bardziej zapobiegliwa, ale co tam, powiedziałam sobie, jestem sama, dzieci nie mam, raz się żyje.
Planując swoje urodziny, chciałam najpierw zaprosić je do domu, zintegrować z resztą moich znajomych, których nie mam za wielu. Ale przekonały mnie, że fajniej będzie spotkać się na kilka godzin w restauracji, tylko w naszym gronie. Tu postawiłam veto, nie chciałam się bawić w dwie imprezy, powiedziałam więc, że musi być wspólna. Przecież to w sumie raptem 12 osób. Dogadałyśmy się. Zależało mi na czymś naprawdę ekstra, co wymyślę sama jako niespodziankę, a czego jeszcze nie próbowałyśmy. Szczerze, miałam też już po uszy tych wszystkich krabów, ośmiorniczek, gigantycznych porcji surowego szpinaku posypanego pleśniowym serem! Obdzwoniłam i obeszłam różne miejsca, wreszcie wybrałam małą restaurację węgierską ze swojskimi klimatami. W sali stały stare przedmioty typu zabytkowa tłoczarka do wina, wielkie zmurszałe beki. Właściciel i kucharz byli Węgrami, więc o jedzenie byłam spokojna. Ceny do zniesienia – brałam tu pod uwagę nie swoją własną kieszeń, ale wszystkich gości, gdyż na „naszych” imprezach każdy płaci za siebie. Ja miałam zamiar zafundować jedynie całe wino do kolacji. Zarezerwowałam dla nas duży drewniany stół. Byłam podekscytowana, przyznaję. Wydrukowałam w pracy malutkie śmieszne zaproszenia, imienne, z adresem i mapką. Cieszyłam się na samą myśl.
Zdrętwiałam, kiedy dwie pierwsze z „moich” dziewczyn weszły do salki. O, niezła graciarnia, jak w Krakowie albo na Pradze, czujecie ten zapaszek? – usłyszałam na początek. Potem było już tylko gorzej. Chichoty nad kartą dań: zobacz, gulasz, jak u mamusi! Albo: Fuj, smażone ziemniaki, to chyba trzeba spalać przez 2 godziny na aeroboksie! Przy okazji odkryłam swoje straszne „przeoczenie” – koleżanki w większości były wegetariankami i na pozycję w menu „półmisek mięs grillowanych” zareagowały wymiotną pantomimą. W końcu, dzięki umiejętnościom dyplomatycznym małżeństwa moich starych znajomych, sytuacja została opanowana za pomocą humoru. Dziewczyny wynalazły sobie jakąś rybę, warzywa na ostro i zalały swoje rozczarowanie kilkoma butelkami pysznego czerwonego wina. Potoczyła się jakaś rozmowa, rozluźniona mocno alkoholem, nie pamiętam już, o czym. Na ostatni akcent wieczoru podeszła do nas mini orkiestra w regionalnych strojach, która oczywiście też została histerycznie obśmiana. Skoro wszystko było takie do kitu, miałam ochotę sama zapłacić rachunek i uciec stamtąd jak najprędzej, ale dziewczyny zreflektowały się i, jak to się mówi, uniosły honorem.
W poniedziałek szłam do pracy z bólem w sercu i z… otwartym nożem w kieszeni. Miałam sprzeczne uczucia. Może jestem głupia i na niczym się nie znam, dlatego wybrałam takie „obciachowe” miejsce? Ale czy akurat w moje urodziny te snobki musiały mnie zglanować?
Rozbroiły mnie. W moim pokoju stał bukiecik kwiatów, leżała karteczka: Nie gniewaj się, czekamy na Ciebie w „taju” o 13.00. Jasna sprawa. Ich, a od niedawna nasza, ulubiona tajlandzka knajpka. Jedna z kilkunastu ulubionych.
Poszłam, bo byłam ciekawa, co powiedzą. Przeproszą? Nic z tych rzeczy! Za 3 tygodnie są urodziny Anety – usłyszałam – wtedy Ci pokażemy, jak się można zabawić i może wreszcie wyrwiemy Cię z epoki brązu! Zanim zdobyłam się na jakiś komentarz, roztoczyły przede mną swoją koncepcję udanej babskiej imprezy. Urywamy się godzinę wcześniej z pracy. Robimy szybką rundę po wyprzedażach w jakimś dobrym centrum. Mierzymy, wariujemy, denerwujemy sprzedawczynie, kupujemy, ile się da. Potem opijamy to drinkiem w knajpie. Jedziemy do Anety. Znajoma firma dowozi nam catering, wieczorem przyjeżdża zamówiona stylistka z fryzjerem (koszty dzielimy po równo). Wywalamy na podłogę wszystkie ciuchy, kosmetyki z torebek, co kto ma i zaczynamy zabawę. Przebieranki, przeczesanki, malowanki, szalone metamorfozy. Aneta udostępnia całą swoją szafę, wymieniamy się ubraniami. Odlot!
Ja na razie się wycofałam. W pracy jest OK, może czasem wyłapuję kpiarskie uśmieszki pod moim adresem albo jestem przewrażliwiona, jedno z dwojga. Nie wiem, Cegło, co o tym myśleć. Nadal czuję się urażona ich zachowaniem na moich urodzinach. Pomysł imprezy u Anety uważam za… no, wydumany. To chyba nie moja bajka. Może po prostu jestem na takie zabawy za stara? Z drugiej strony, nie chcę psuć tego, co między nami było fajne, ani tym bardziej atmosfery w pracy. Co radzisz?
Monika z epoki brązu:)
***
Droga Moniko!
Przychodząc do nowej pracy, weszłaś, jak sama piszesz, między bardzo sympatyczne kruki. I bez specjalnych oporów zaczęłaś krakać tak jak one. Spróbowałaś innego, niż dotychczas stylu życia firmowego, sposobów zagospodarowania „przerwy na lunch”. Spodobało Ci się, aczkolwiek nie jesteś bezkrytyczna: masz alergię na snobizm, inną niż koleżanki hierarchię wydatków i – nie ukrywajmy — troszkę bardziej introwertyczną naturę.
Zdarzenie, które wywołało zgrzyt w waszych relacjach, nie ma nic wspólnego z wiekiem metrykalnym. Choć dla Ciebie mogło to tak zabrzmieć, według mnie dziewczyny z firmy nie chciały podkreślać przepaści pokoleniowej – raczej wytknęły Ci pewien konserwatyzm, nie do końca słusznie zresztą.
Wizję zabawy, którą opisałaś, realizują dziś kobiety w każdym wieku. Te starsze nawet częściej i w wersji bardziej rozdmuchanej, z tej prostej przyczyny, że z wiekiem mają coraz więcej pieniędzy, więcej pragnień i… potrzebę dużo silniejszych bodźców. Jak byś zareagowała na wieść, że na urodzinach Anety, oprócz stylistki i fryzjerki, będzie jeszcze wróżka, instruktorka jogi i znana wokalistka z prywatnym recitalem? Nie wiem, na ile znasz życie prywatne swoich koleżanek, ale zwróć uwagę, że one – bez względu na to, czy żyją w jakichś związkach czy nie – postanowiły część swego czasu spędzać w ściśle babskim gronie. Coś im to widocznie daje. Według mnie one inteligentnie, z dużym przymrużeniem oka realizują jedną z najprzyjemniejszych zdobyczy emancypacji: niezależność. Potrafią wytrzymać ze sobą kilka godzin i bawić się w coś, do czego mężczyźni nie są niezbędni. Nie jestem pewna, czy to jest snobizm.
Absolutnie osobna kwestia to WRAŻLIWOŚĆ. Twoje rozbrykane koleżanki w dniu tak ważnym dla Ciebie nie wykazały jej zbyt wiele. Pytanie: czy chciały Ci boleśnie dokuczyć? Wykpić Twój gust kulinarny? Takie zachowanie (które ja uważam za anarchistyczne i dekadenckie, a wiele osób uznałoby po prostu za chamskie) może zmrozić, jeśli jesteśmy spięci i kompletnie na nie nieprzygotowani. Zabrakło Ci luzu, dystansu, bo bardzo się starałaś. W przeciwnym razie spacyfikowałabyś je śmiechem i w ogóle nie wzięłabyś kpin do siebie. Dobrze, że Twoi przyjaciele uciszyli nadciągającą burzę. Uważam jednak, że od razu w poniedziałek po urodzinach powinnaś była szczerze i bez agresji powiedzieć koleżankom, że sprawiły Ci przykrość, z konkretnymi argumentami. Nadal nie jest na to za późno i niczym nie ryzykujesz.
Podsumowując, Moniko, nie widzę tu gigantycznego problemu ani tym bardziej materiału na poważny konflikt. Naprawdę nie warto się gryźć! A przed zbliżającą się imprezą uporządkuj swoje uczucia, bo masz zasadniczo dwa wyjścia:
1. Jeśli MIMO WSZYSTKO chcesz pójść i spróbować, „jak to jest”, a zaproszenie pozostaje aktualne – schowaj urazę i idź. Kto wie – a nuż Ci się spodoba? Kiedy ostatnio zrobiłaś coś „wydumanego”?
2. Jeśli NAPRAWDĘ nie czujesz tej bajki, zaproś swoje dziewczyny do „taja”, powiedz im, że lubisz gulasz i proste rozrywki, a na dodatek Twój budżet w tym miesiącu nie wytrzyma już żadnych szaleństw. Nie martw się, że „wylecisz z paczki”. Powinny to zrozumieć i zaakceptować. W przeciwnym razie nie są warte Twoich rozterek, a przy Twoim typie pracy Twoim atutem w firmie są dobrze wykonane zadania, nie układy towarzyskie.
I zawsze pamiętaj o tym, że masz prawo pozostać sobą, to znaczy nagiąć się do tego, na co masz ochotę, oraz nie robić tego, czego nie czujesz. Oczywiście identyczne prawo dając innym.:)
Pozdrawiam mocno!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze