Przyjaciółka osiągnęła sukces, ja jeszcze nie. Jak sobie poradzić z zawiścią?
NINA WUM • dawno temuTrudno przeżywać zawiść. W powszechnym mniemaniu jest to przypadłość wysoce nieapetyczna, świadcząca o małoduszności i słabym charakterze tego, kto ją odczuwa. Wstyd się do niej przyznać. Wiadomo: kto zazdrości, temu się pewnie życie nie udało. Poległ.
Zawiść jest trucizną — odbiera radość życia, obniża samoocenę, może nawet przyprawić swego nosiciela o wrzody na żołądku czy inne nieciekawe dolegliwości.
Drążąca nas zawiść sprawia, że mówimy (a często też robimy) rzeczy żenujące, znacznie poniżej poziomu, jaki prezentujemy na co dzień. Najpaskudniejsze w wymowie, najbardziej napastliwe internetowe komentarze często tłumaczy się zawiścią, trawiącą ich autorów. Pół biedy, gdy owo uczucie dopadnie nas na widok małżeńskiego szczęścia i zawrotnie zgrabnych nóg Angeliny Jolie. Możemy sobie bezpiecznie ulżyć, zostawiając pod zdjęciem artystki kąśliwą uwagę na Pudelku. Co jednak, gdy kobietą, która wzbudza w nas zawiść, jest osoba bliska? Przyjaciółka?
Wyobraźmy sobie dwie dziewczyny, startujące z tego samego punktu. Nastolatki zachłyśnięte dojrzewaniem, światem i otwierającymi się perspektywami. Obie zbyt młode jeszcze, by skutecznie eksponować swe fizyczne i intelektualne walory. Obie niepewne, w czym tkwi ich potencjał. Naiwnie i często po omacku szukające własnej drogi. Wspierały się i pocieszały, gdy upragniony chłopak nie zadzwonił, gdy fizyczka bezlitośnie wstawiła kolejną pałę, gdy rodzice nie pozwalali przefarbować włosów na różowo. A potem dorosły. Obie skończyły studia, poznajdowały sobie pracę, partnerów… albo nie.
Życie nie obdarza równo. Może się zdarzyć tak, że jedna z dziewczyn ze względną łatwością poodhaczała kolejne punkty z listy zatytułowanej "Dorosłość", zaś druga mimo upływu lat nie może dojść ze sobą do ładu.
Bywa, że jedna osiągnęła akademickie laury, a drugą wyrzucono ze studiów na trzecim roku. Jedna cieszy się stabilnym zatrudnieniem w lukratywnej branży, zaś druga ściboli chałtury, ledwie wiążąc koniec z końcem. Albo też — jedna tak zwaną Miłość Życia odnalazła już dawno, gdy druga zalicza na froncie towarzysko-uczuciowym klęskę za klęską.
Bardzo trudno jest zachować niezmąconą sympatię i życzliwość dla kobiety, która ma coś, czego nam dotkliwie brakuje. Chcąc nie chcąc, w końcu odwarkniemy coś jadowitego na niewinne, w dobrej wierze zadane pytanie: "No, a co tam u Ciebie?" Albo ograniczymy kontakty, gdyż kontrast między sukcesem przyjaciółki a naszą własną mizerią stanie się zbyt trudny do przełknięcia.
Zawiść jest jak pleśń; najbujniej rozwija się w ciemności. Proponuję wywlec tę szkaradę na światło dzienne. Zabrać bliską nam kobietę na kawę i mężnie wyznać: "Zazdroszczę ci. Zazdroszczę ci wspaniałego, wiernego faceta przy boku / doktoratu / kariery zawodowej / świetnych nóg. Zazdroszczę tak bardzo, że aż mnie skręca. Czuję się przy tobie kiepska. Przegrana. Nic nie warta."
A wtedy przyjaciółka poklepie nas po ramieniu. Albo też — jeśli jest żywego usposobienia — wybuchnie śmiechem. A potem niezawodnie powie coś w rodzaju:
"Nie, naprawdę? Naprawdę?! Przecież to ja zawsze tobie zazdrościłam!"
Po czym okaże się, iż nasza pozostająca od lat w stałym związku przyjaciółka chciałaby tak, jak my zbierać urozmaicone doświadczenia na damsko-męskiej niwie. Że bezpieczny etat nudzi ją na śmierć i tęskni za niezależnością freelancera. Że zdobyty w pocie czoła dyplom tak naprawdę na nic jej się w życiu nie przydał. Względnie, iż ta smukłonoga wprawdzie, ale drobna niewiasta od zawsze marzy o bujnym biuście. Takim, jak nasz.
Serdecznie radzę spróbować. Szczerość miewa uzdrawiającą moc.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze