Czy związek na odległość ma sens?
SYLWIA KOWALSKA • dawno temuZwiązek na odległość stał się symbolem naszych czasów. Są małżeństwem, ale widzą się raz w tygodniu, i nikogo to już nie dziwi. Są parą i odwiedzają się raz w miesiącu, bo na częstsze kontakty nie pozwala im odległość. Mówi się, że jeśli ludzie się kochają – wytrwają. Ale trudno żyć w samotności... Czy taki związek ma szansę przetrwać?
Związek na odległość stał się symbolem naszych czasów. Są małżeństwem, ale widzą się raz w tygodniu, i nikogo to już nie dziwi. Są parą i odwiedzają się raz w miesiącu, bo na częstsze kontakty nie pozwala im odległość. Mówi się, że jeśli ludzie się kochają – wytrwają. Ale trudno żyć w samotności… Czy taki związek ma szansę przetrwać?
Związek na odległość nie jest łatwy. Większość kobiet, które się na taki zdecydowały, to potwierdza. I wiele z nich się wycofuje. Kobiecie najczęściej trudniej znieść rozłąkę, bo potrzebuje więcej ciepła, miłości, bliskości.
Wiele związków na odległość rozpada się po zdradzie jednego z partnerów. Któreś nie wytrzymuje braku bliskości i seksu. Jednak są pary, które pozostają ze sobą mimo wielkiej odległości. Czy się naprawdę kochają? Czy się do takiej sytuacji przyzwyczaili? A może prowadzą podwójne życie? Ile związków, tyle życiowych scenariuszy… Przyjrzyjmy się kilku historiom.
Marta (21 lat, studentka z Torunia):
— Jestem w związku z facetem, o jakim zawsze marzyłam. Wcześniejsze związki zawsze kończyły się totalną klapą. Najczęściej z winy mojego partnera. A to zdrada, a to picie, a to kłamstwa nie do zaakceptowania. Aż wreszcie strzała amora nie zawiodła. Mieszkaliśmy niedaleko siebie, widywaliśmy się niemal codziennie i cudownie było nam razem. Do czasu.
Gdy rozdzieliły nas studia, zaczęła dzielić nas spora ilość kilometrów. Nadal bardzo się kochamy, jednak coraz częściej dopadają mnie wątpliwości. Jestem młoda, więc chcę cieszyć się życiem i z niego korzystać. Tymczasem od początku pobytu w nowym mieście jestem ciągle przygnębiona i smutna, brak mi jego obecności. Niby mam chłopaka, a jednak czuję się singielką.
Odkąd rozpoczęłam naukę w Toruniu, miałam już kilka propozycji randek. Jednak nie umiem się na nie zgodzić. Czułabym się tak, jakbym zdradzała swojego chłopaka. A z drugiej strony coraz częściej kusi mnie, by się z kimś umówić.
Nie chcę się z nim rozstawać, jest dla mnie osobą, z którą mogłabym spędzić resztę życia i wiem, że on czuje tak samo. Ale meczę się okropnie, nie mając go przy sobie. Spotkanie raz na dwa, trzy tygodnie na weekend lub nawet jeden dzień to dla mnie zdecydowanie za mało.
Ostatnio po przepłakanej z tęsknoty nocy postanowiłam, że z nim porozmawiam. Musimy coś ustalić. Tak dłużej być nie może. Przecież podobne wydziały są na uczelni w moim mieście. Czemu mój facet uparł się na Warszawę?! Ja pierwsza powiedziałam mu, że wybieram się do Torunia. Postawię mu ultimatum.
Celina (19 lat, hostessa z Warszawy):
— Prawie rok temu mój chłopak wyjechał do Anglii, zarabiać kasę. Nie wiedział, kiedy wróci z powrotem do Polski. Bardzo za nim tęskniłam. Dzwonił do mnie w weekendy. To były dwu– trzygodzinne rozmowy weekendowe. Bywało, że i seks przez telefon, bo mieliśmy przecież swoje potrzeby. Po około czterech miesiącach nie zadzwonił w weekend. Dostałam za to maila. Napisał do mnie, że między nami koniec, że on nie wie, kiedy wróci, a poza tym on potrzebuje seksu, a nie chce mnie zdradzać. A ma już kogoś na oku. Świat mi się zawalił, nie wiedziałam co zrobić. Płakałam…
Po miesiącu od czasu otrzymania tego feralnego maila zadzwonił. Powiedział, że niedługo wraca do Polski. Przyjechał na tydzień, wróciliśmy do siebie. Obiecał mi, że będzie dla siebie szukać pracy w Polsce. Ja też szukałam dla niego pracy w kraju, by wreszcie mieć go przy sobie, wiedziałam, że jeśli nie wróci na stałe, na pewno nie będziemy razem. Udało mu się, został zatrudniony i jesteśmy dalej ze sobą.
Było mi naprawdę bardzo ciężko, ale wiedziałam, że jeśli to prawdziwa miłość, to doczekamy się siebie pomimo tak ogromnego bólu, jakim jest rozstanie. Było warto. Ostatnio mój ukochany przebąkiwał coś nieśmiało o ślubie. Czasem warto czekać i przecierpieć swoje.
Teresa (35 lat, bezrobotna z Gdyni):
— Jestem żoną marynarza. Takie małżeństwo to prawdziwa emocjonalna huśtawka. Od tęsknoty, gdy on na morzu, przez euforię powrotu, po irytującą obecność na co dzień. Do tego codziennie ze wszystkim muszę radzić sobie sama. Na początku, gdy byliśmy jeszcze sami, było super. Wracał, zajmowaliśmy się tylko sobą, praktycznie nie wychodząc z łóżka. Czar prysł, gdy zaszłam w ciążę. Wtedy kobieta przecież jeszcze bardziej potrzebuje wsparcia mężczyzny. Ja byłam sama. Sama na badaniach, sama na USG. Męża nie było też przy narodzinach naszego syna. Pamiętam jak płakałam z żalu, patrząc na szczęśliwych ojców nowo narodzonych pociech, którzy czule całują swoje żony. Mąż wrócił, gdy nasz synek miał miesiąc. Zaczęły się kłótnie, zarzucałam go wyrzutami, pretensjami. Został na cztery miesiące. Starał się. Opiekował się mną i synem. Po tych wspaniałych miesiącach znów wypłynął. Zostałam sama z dzieckiem na kolejne pięć miesięcy. Musiałam radzić sobie z kolkami, uczuleniami, szczepionkami, ząbkowaniem. Po nocach płakałam i przeklinałam swój los. Wstydzę się teraz tych myśli, kiedy żałowałam, że zaszłam w ciążę. Ale takie nawiedzały mnie z bezsilności, bezradności i totalnej samotności.
Dziś nasz synek ma 3 latka. Jest uroczym dzieckiem, które nadało sens mojemu życiu. Jednak serce mi pęka, gdy widzę, jak tęskni za ojcem. Jak ciągle pyta o tatusia, nie raz płacze, że chce do taty. Mąż gdy wraca, jest dobrym ojcem, ale ja już nie mam do niego serca.
Cztery miesiące temu poznałam uroczego mężczyznę. Samotnego jak i ja. Rozwodnika marzącego o dziecku. Spotykam się z nim. Rozmawiamy, chodzimy do kina, kochamy się… Na razie mój mąż nic o tym nie wie. Na początku traktowałam tę znajomość jak przelotny romans. Ale zaczynam poważnie myśleć, by związać się na stałe z kimś, kogo będę widziała codziennie. Zaczynam myśleć o rozwodzie.
Tamara (28 lat, dziennikarka z Krakowa):
— Adam wyjechał z Polski trzy miesiące temu, do pracy za granicą. Na początku bardzo nalegałam na częstsze telefony, potem się poddałam. Adam tłumaczył się brakiem czasu. Potem powiedział mi, że nie wie dlaczego, ale specjalnie za nikim z Polski nie tęskni. Wtedy coś we mnie pękło i dlatego nie ma we mnie żadnej radości na myśl o spotkaniu. Zbliża się czas, w którym wreszcie zobaczymy się po tak długiej rozłące.
W Polsce byliśmy nierozłączni. Dlatego po jego wyjeździe nie potrafiłam normalnie żyć. Zaniedbywałam pracę na rzecz korespondencji z Adamem. Nagrywałam mu filmiki z naszych ukochanych miejsc, wysyłałam miłosne zdjęcia. Dotarło do mnie, że on czegoś takiego nie zrobił nigdy. Nawet nie powiedział „dziękuję” za otrzymane przesyłki.
Wydaje mi się, że powinnam go olać i nie iść na to spotkanie po jego powrocie. Nie czuję już szacunku do faceta, który tak się zachowuje w stosunku do mnie. Sądzę, że to spotkanie nie będzie przyjemne. Najwyższy czas zakończyć ten pseudozwiązek.
Anna (32 lata, urzędniczka z Wrocławia):
— Mój świeżo poślubiony mąż wyjechał do pracy za granicę. Ja nie chciałam wyjechać z nim, zostałam w domu z kotem. Czuję się okropnie, przeszywa mnie takie dziwne uczucie żalu, smutku… Jestem rozbita i wszystko mnie przeraża. Wracam po pracy do pustego mieszkania. Nawet nie robię obiadu, bo nie mam dla kogo, zadowalam się kanapkami. Boję się samotności, bo on był zawsze i mogłam na niego liczyć w każdym momencie. Powiedział, że wyjeżdża tylko na pół roku. Dla mnie nie jest to „tylko”, w końcu ponad pół roku temu wzięliśmy ślub. Teraz powinniśmy się sobą cieszyć. Czy wychodziłam za mąż po to, by płakać w samotności w pustym mieszkaniu?
Można powiedzieć, że mogłam jechać z mężem i byłoby po problemie. Ale ja nigdy nie chciałam jechać do pracy za granicę. Nie jestem pazerna na pieniądze. Wystarczy mi mieszkanie, które mamy obecnie. Zresztą w moje poczucie godności uderzyłoby zbyt mocno sprzątanie angielskich kibli (taką miałam ofertę pracy w Londynie), skoro tu mam kierownicze stanowisko.
Nie wiem, jak to będzie. Boję się, że mąż znajdzie sobie tam jakąś kobietę i nasze małżeństwo nie przetrwa, rozpadnie się. Mam kolegę, którego żona wyjechała do Stanów, a teraz są już po rozwodzie, a ona ma tam nowego męża i dziecko. Nie chcę podzielać takiego losu, a żadne argumenty nie trafiają do mojego męża, by wrócił. By dał sobie spokój z pracą kierowcy w Anglii. Tu był urzędnikiem, może być nim dalej. Dla mnie najważniejsze by być razem. Dla niego chyba ważniejsze są pieniądze. W takich chwilach zastanawiam się, czy naprawdę mnie kocha. Czy postąpiliśmy słusznie biorąc ślub.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze