Co zostaje po związkach?
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuCo zostaje po związkach, które dobiegły końca? Czasem kredyt, czasem rogi, czasem alimenty.
Co zostaje po związkach, które dobiegły końca? Czasem kredyt, czasem rogi, czasem alimenty.
Nie pamiętam swoich dziewczyn z okresu licealnego. A przecież kochałem je najbardziej na świecie. Nikt nie kocha tak mocno jak nastolatek. Wówczas nie było nic ważniejszego od tych kobiet, ich ciał i uśmiechów. Świat się nie liczył. Teraz nie potrafię przywołać nawet ich twarzy, kształtu piersi, tonu głosu. Z trudem przywołuję imiona. Kolejność, w jakiej pojawiały się w moim życiu, stała się zagadką. To magma, pozbawiona znaczenia – jak wakacje z rodzicami, jak piątka na maturze.
Pamiętam wiele innych rzeczy. Pierwszą bójkę, pierwsze wino, jak wymiotowałem przez okno na wycieczce szkolnej, ale tych dziewczyn za cholerę.
Koleżankę niedawno opuścił mąż. Można powiedzieć, że przeciął ropiejący wrzód. Małżeństwo konało, nie było czego zbierać. Moja koleżanka doskonale o tym wiedziała. Nie czuła złości, tęsknoty tylko wielką ulgę. Poszliśmy zaraz na wódeczkę. Po paru głębszych powiedziała coś takiego:
przeżyłam z Heńkiem dziesięć lat. A jak je ścisnę, to nie ma nic. Tylko woda cieknie przez palce. Żadnych wspomnień, żadnych tęsknot. Odszedł w wieczór, po przykrej, lecz sensownej rozmowie. Rozumiem go. Rozumiem też siebie. Boli mnie tylko, że rozstaliśmy się tak łatwo. Bez krzyków, bez żadnych pretensji. Jakby dziesięć wspólnych lat nic nie znaczyło.
Nie wiedziałem co na to odpowiedzieć. Bo kto wie, może rzeczywiście nie znaczyło?
Inny kolega ma jeszcze gorzej. Jakiś czas temu opuścił żonę dla kochanki. Szarpał się trochę, bo mieli dwóch synów. Fajne brzdące, swoją drogą. No ale sobie poszedł. Targały nim siły, nad którymi nie sposób zapanować. Doskonale to rozumiem, tak jak pojmuję nieubłaganą dialektykę związków. Wziął ślub z tą swoją kochanką. Mieli parę dobrych lat. Potem dawna kochanka obrosła w piórka, zrobiła karierę w korpo i śmignęła hen, do Warszawy, za kolegą z pracy. Mój przyjaciel został z niczym, trawiony przez poczucie zmarnowanego życia. Uważa, że przegrał wszystko. Najpierw porzucił licealną miłość dla kochanki, potem kochanka poszła w jasną cholerę, dwie dekady diabli wzięli. Chłop snuje się po knajpach, wodzi oczyma za dziewczynami, lecz do żadnej nie podejdzie. W podniesieniu przeszkadza brzuch wielki i ciężki od browarów.
O sobie pisał nie będę. Ograniczę się do stwierdzenia, że ludzie mają mniej więcej podobne doświadczenia. Kochają, rozchodzą się, rozpamiętują, poznają kogoś i tak wiruje krąg utrapień.
Czy rzeczywiście tak jest? Czy lata spędzone z kimś, kogo już nie ma, albo i licealne miłości nic nie znaczą? Czy czas ważny kiedyś dziś musi być nieważny? Przede wszystkim, musimy sobie uświadomić, że nasze życia nie zawężają się do związków. Więcej nawet, miłość, sympatia oraz seks stanowią jego margines. Najpierw, w pacholęctwie niewiele nas obchodzą, potem stają się niesłychanie ważne, by powoli tracić na znaczeniu. Pojawiają się dzieci, wnuki, bypassy i gołębie, domagające się karmienia.
Ludzie nas zmieniają. Mnie przemienił każdy kolejny związek. Być może nawet spalił się w ogniu tej przemiany. Partnerki także ulegały przeobrażeniu, na dobre lub złe. Być może więc zmiana jest tą wartością, której poszukujemy, a której nie dostrzegło dwoje moich przyjaciół. Stali się innymi ludźmi. Stwardnieli, więcej wiedzą o życiu. Nie każdy ma tyle szczęścia. Dopuszczam więc możliwość, że istnieje zapomniane, bardzo ważne kryterium doboru partnera życiowego. Wyraża się w pytaniu: jak zmienię się przy tym człowieku?
Pozostają też rzeczy ulotne. Natura wspomnień jest poszarpana. Wieje tam, gdzie ma ochotę i nic z tym nie zrobimy. Rzeczy wartościowe dostrzegamy niekiedy po latach. Najczęściej przyjmują postać tęsknoty. Niekiedy jednak nie. Licealne koleżanki rzeczywiście nie mają znaczenia. Przecież mogłyby być to zupełnie inne dziewczyny. Jak człowiek ma szesnaście lat, pokocha kogo popadnie. Ale późniejsze, dojrzalsze związki pozostawiają ślad, który odkrywamy w najróżniejszych momentach.
Moja przyjaciółka przypomni sobie kiedyś, komu zawdzięcza miłość do Pragi i Budapesztu, do wschodniego żarcia i chórów nagrywanych w średniowiecznych katedrach. Przyjaciel przypomni sobie, kto go wyciągnął za uszy z dziwkarstwa i nieróbstwa, wygonił na prawo jazdy, ale też pokazał piękno Chin i Azji Środkowej. Te rzeczy nie giną. To znaczy, przepadają u kresu, tam gdzie demencja, laseczka i pampers. Choć Czesław Miłosz, dobrze po osiemdziesiątce, wciąż tęsknił do kieliszka i dziewczyny. Swój żal za tym, że tego rodzaju tęsknoty nie przystają staruszkowi wyraził w przepięknym wierszu. Jednym z najpiękniejszych, jakie kiedykolwiek napisano.
Możemy więc sformułować myśl krzepiącą – nic nie ginie, nic nie jest na próżno. Nawet jeśli czujemy inaczej i jest nam cholernie smutno.
Mogę jednak zrobić coś dobrego. Mianowicie poznam ze sobą tych dwoje, o których powyżej napisałem: mojego przyjaciela i moją przyjaciółkę. Jakoś tak zakręcę, by siedli sobie przy jednym stoliku, posiedzę przy nich chwilę, odbiorę ważny telefon, przeproszę i pójdę. Może wyniknie z tego coś fajnego?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze