Być jak pani Doubtfire
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuDzielne dziewczyny każdego ranka zrywają się bladym świtem i gnają za chlebem, wcielając się w role redaktorek, nauczycielek, chemików, architektów i korporacyjnych gryzoni. Faceci pozostają w domach, by przez dziesięć godzin rozmawiać z wiecznością. Kobieta pracuje uczciwie, tymczasem tkwiąca w domu chłopina dawno dopełniła wszelkich zawodowych czynności i palec jej drętwieje od skakania po kanałach. Mężczyzna, powoli i konsekwentnie zmienia się w panią Doubtfire.
W pięknym filmie Pani Doubtfire Robin Williams wciela się w bezrobotnego aktora, porzuconego przez żonę. Postawiony przed perspektywą utraty kontaktu z dziećmi, decyduje się na krok tyleż szalony, co prześmieszny. Wskakuje w damskie łachy i odpowiednio ucharakteryzowany zatrudnia się jako niania w swoim dawnym domu, co oczywiście daje widzowi moc radości. Chłop przebrany za babę, a za opiekunkę zwłaszcza, sam w sobie jest kopalnią humoru, a jeśli dodać do tego uroczą nieporadność, będzie beka śmiechu jak nic. Zgodnie z najprostszym stereotypem, bohater Williamsa nie daje sobie rady z najprostszymi czynnościami. Dość powiedzieć, że sama próba ugotowania obiadu kończy się kataklizmem porównywalnym z przejściem Armii Czerwonej. Chciałoby się powiedzieć: film sobie, życie sobie. Niestety, to nie prawda. Nie mam tu na myśli lawinowo rosnącej liczby spraw rozwodowych, gdzie ojcowie niezmiennie są pokrzywdzeni, ale proste odwrócenie ról, intensywnie powszechniejące.
W gruncie rzeczy, nie do końca wiem jak to naprawdę jest z tą powszechnością. Jestem pisarzem, czyli nic nie umiem i niczego nie wiem, za to siedzę w domu całymi dniami, wskutek czego wyprawa po makaron i papierosy do sklepu za róg zyskuje rozmiar wyprawy na ośmiotysięcznik. Mało tego, większość moich kolegów i znajomych to także pisarze, którzy, jak łatwo się domyślić, także nic nie wiedzą i nic potrafią, a ten jeden, który jednak coś wie, umie jeszcze mniej od pozostałych. Wszyscy ułożyli sobie życie podług tego samego schematu, to znaczy, związali się z kobietami intensywnie pracującymi na sensownych, dobrze opłaconych etatach. Nie ma w tym żadnej koniunktury, gdyż wiele z tych znajomości zawiązała się w czasach zamierzchłych, kiedy to interesowało nas głównie tanie wino i próbowaliśmy opanować trudną sztukę rozpinania stanika bez łamania sobie palców.
Nie mam zamiaru rzucać przykładami, ale naprawdę tak to wygląda. Dzielne te dziewczyny każdego ranka zrywają się bladym świtem i gnają za chlebem, wcielając się w role redaktorek, nauczycielek, chemików, architektów i korporacyjnych gryzoni. Faceci pozostają w domach, by przez dziesięć, dwanaście godzin rozmawiać sobie z wiecznością. Przyjemna ta pogawędka potrafi wyczerpać, lecz naprawdę rzadko się zdarza, by wieczność miała dzień w dzień ochotę na tak długą pogawędkę. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że wieczność jest rozmówcą krnąbrnym, mrukliwym, a na mnie pryncypialnie obraziła się i milczy.
Za sprawą szczęśliwego splotu losu, pisarz – jak i większość ludzi pracujących z domu – praktycznie nie może być rozliczony z wyników swojej zawodowej aktywności. Umie za to się wyłgać na miliony sposobów. Wystarczy powiedzieć, że myślałem intensywnie nad jakaś sceną, konstrukcją bohatera czy czymś równie fantazyjnym, zmilczawszy łaskawie, że to myślenie polegało głownie na gapieniu się w ekran lub waleniu w mur głową, własną lub cudzą. Wolno mi niczego nie robić, gdyż twórca pozostaje wolny od zależności ekonomicznych, to znaczy, nie istnieje właściwa gdzie indziej zależność pomiędzy wykonaniem jakiejś czynności, a otrzymanym wynagrodzeniem. Zresztą, o gospodarce cudów już tutaj pisałem.
Szybko jednak okazuje się, że wcale nie jest tak wesoło. Ujawnia się potwór niemal już zapomniany, właściwie ginący. Jest nim sumienie. No bo tak: kobieta pracuje uczciwie, do tego musi do roboty dojechać oraz wrócić, tymczasem tkwiąca w domu chłopina dawno dopełniła wszelkich zawodowych czynności i palec jej drętwieje od skakania po kanałach. Sam tłumaczę sobie, że to także wysiłek, niesłychanie wręcz wyczerpujące poszukiwanie inspiracji. Takie myślenie działa kwadrans, niekiedy dłużej.
W ten sposób mężczyzna, tyleż powoli, co konsekwentnie zmienia się w panią Doubtfire. Niestety, najprzyjemniejszy element tego przeobrażenia, czyli noszenie damskich ciuszków został nam odjęty. Świat czynności domowych otwiera się powoli, niczym bramy piekielne. Zieje stamtąd siarką i brzmi skowyt potępionych. Możliwości wykazania się niestety są bardzo nikłe. Czuję się niczym dzielny rycerz wystawiony do walki ze złośliwym karłem. Sprać takiego żadna chwała, a łajdak jeszcze zajdzie od tyłu i ugryzie w cztery litery.
Weźmy sprzątanie. Z wolna standardem staje się zatrudnianie pomocy w tym zakresie, rekrutującej się z braci studenckiej lub naszych przyjaciół ze Wschodu. Miłe te dziewczyny wypucują chałupę na błysk, biorąc za swój wysiłek umiarkowane wynagrodzenie. Partnerki same nalegają na zatrudnienie tych dziewczyn, a gdy chłop nieśmiało sugeruje, że mógłby sam posprzątać, dostaje wzruszenie ramion, bądź causa za odpowiedź. W drugim wariancie, partnerka ledwo odeśpi trudy pracy zawodowej w sobotnie popołudnie ciska się ku podłogom i lustrom, pucuje okna, zaś gary lśnią niczym insygnia koronacyjne. Facet w tym ferworze może co najwyżej nie przeszkadzać. Jest niczym ciura obozowa, której jedynym obowiązkiem jest unikanie linii strzału. Jaki efekt? Mężczyźnie pozostającemu w domu przez cały tydzień pozostają czynności najprostsze, by nie rzec, urągające. Pozmywanie paru talerzy. Przetarcie stołu ściereczką. Wymiana żwirku w kuwecie. Mokrość tych zadań sprawia, że nie sposób oczekiwać pochwały za ich wykonanie. A przecież facet czyni wszystko, żeby pogłaskano go po głowie, żeby pierś mógł wypiąć w oczekiwaniu na order.
Z gotowaniem jest jeszcze gorzej. Wydłużony czas pracy wprowadził zjawisko „lunchu”. Kobieta pracująca wsuwa najróżniejsze pyszności wczesnym popołudniem i wraca do domu nie tylko syta, ale i przygnieciona świadomością, że jedzenie wieczorem jest niezdrowe i tuczy. Schrupie najwyżej chlebuś ryżowy z plastereczkiem chudej szynki, popije jogurcikiem i gotowe. Jeśli nawet jakimś cudem zdecyduje się na normalny obiad w domu, będzie to jakieś dietetyczne cudo, gdzie specjalnie dobrane składniki muszą zostać wymieszane w określonych proporcjach. Sam prędzej nauczyłbym się fruwać, niż pojął takie kulinarne czary, zresztą, nie miałoby to sensu: dietetyczne posiłki kobieta przygotowuje sama. Jeśli chodzi o jej wagę, nikomu przecież nie zaufa.
Gdybyśmy jeszcze umieli obsługiwać pralkę! Próżne nadzieje. Mężczyzna zdolny opanować to urządzenie jeszcze się nie narodził, ewentualnie przeszedł już operację zmiany płci. Pozostają nam drobiazgi. Akurat mamy wiosnę, więc można wytrzepać dywan. Ogromne możliwości dają domy i bloki sprzed lat dwudziestu lub wcześniejsze. Tam wszystko przecież się psuje: bulgocący klozet, przebicia napięcia i padające korki, przegniłe podłogi oraz ściany, w które nie sposób wbić gwoździa, dają szansę na wykazanie się męskością.
Właśnie – męskością.
Czyli z bycia panią Doubtfire znowu nici.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze