Jak znieść sukces najbliższych?
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuNieszczęścia zbliżają ludzi bardziej niż jakiekolwiek powodzenie i to nieprawda, że porażka jest sierotą. Nie ma piękniejszej przyjaźni niż ta między nieudacznikami. Ludzie, którzy nie mają nic, przyjaźnią się najmocniej, zjednoczeni we wspólnym nieszczęściu. Szukasz kumpli na zabój? Wyląduj w rynsztoku.
Nie ma piękniejszej przyjaźni niż ta między nieudacznikami. Ludzie, którzy nie mają nic, przyjaźnią się najmocniej, zjednoczeni we wspólnym nieszczęściu. Szukasz kumpli na zabój? Wyląduj w rynsztoku.
Nieszczęścia zbliżają ludzi bardziej niż jakiekolwiek powodzenie i to nieprawda, że porażka jest sierotą. Wiem po sobie. Najmocniejsze, najbardziej graniczne relacje z ludźmi nawiązywałem będąc, pardon my french, zjebem co się zowie. Mieszkałem w ruderze, piłem najtańsze piwo i jadłem to, co kumpel ukradł ze sklepu.
Czasem chciałbym, żeby to wróciło. Tamte relacje, zażyłość i miłość braterska wykuta w przekonaniu, że świat spłonie za kwadrans.
Uważam, że ludzie powinni szukać przyjaźni w grupie społecznej, do której przynależą. Dotyczy to także wszelkich zakochań. Żebrak kumpluje się z królem jedynie w bajkach. Książę wykorzysta Kopciuszka i przepędzi przed świtem z powrotem do sióstr. Przykre to, ale prawdziwe. Menel niech przyjaźni się z menelem, artysta z artystą, biznesmen, cóż, niech lepiej nie zawiera żadnych przyjaźni.
Kłopoty pojawiają się, gdy dochodzi do zmiany.
Weźmy prosty przykład. Mamy dwóch gitarzystów, kumpli na zabój. Poznali się jeszcze w żłobku, zjedli razem beczkę soli i wymieniali się koleżankami. Każdy grał swoje, w innym zespole lub solowo – dla naszej opowieści nie ma to żadnego znaczenia. Trwali w miernocie dnia codziennego. No bo kto dzisiaj potrzebuje gitarzystów. Tłukli jakieś fuszki, brzdąkali po klubach, grali przed lepszymi od siebie i klepali słodką biedę. Jeden pomagał drugiemu i na odwyrtkę, jak na prawdziwych przyjaciół przystało. Uczyli się od siebie gitarowych tricków, a co piątek uciekali od żon i kochanek, żeby ponarzekać na swój smutny los, oczywiście w towarzystwie butelczyny.
Aż, pewnego dnia, jednemu się udało. Ale tak z przytupem. Jak cholera.
Niewiele wiem o świecie gitarzystów i trudno mi powiedzieć co tam stanowi miarę sukcesu. Powiedzmy, że jeden z kumpli, jakimś cudem wylądował w Red Hot Chilli Peppers lub chociaż w Perfekcie. Albo nagrał płytę tak piękną i mądrą, że słuchacze na nowo przekonali się do gitary. Zagrał na całym globie. Zgarnął furę kasy i podprowadził Angelinę Bradowi Pittowi.
No dobrze, tego ostatniego nie ma co zazdrościć.
Gitarzyści są oczywiście tylko przykładem. Wstawcie za nich fryzjerki, modelki, studentów, stażystów. Kogo tylko chcecie.
Co z jego przyjacielem? Tkwi tam gdzie wcześniej, w kanciapie i ledwo wiąże koniec z końcem. Idzie mu nawet gorzej. Rączki mu się trzęsą z wściekłości.
Pytanie brzmi – czy ci dwaj mogą się dalej przyjaźnić? Jakiś czas temu odpowiedziałbym, że w żadnym razie. Należy skończyć tę przyjaźń, czy może raczej pozwolić jej umrzeć w spokoju. Teraz nie jestem do tego taki przekonany.
Zakładam, że gitarzysta, który odniósł sukces nie popadł w pychę i pragnie zachowania tej przyjaźni. Inaczej, nie mamy o czym rozmawiać. Zapewne będzie dawał do zrozumienia, że tak naprawdę nic się nie zmieniło. Wciąż są kumplami. Dalej chodzą na wódkę do tej samej knajpy, zmienił się tylko temat rozmów. Pojawiła się sztuczność, unikanie pewnych tematów.
Bogaty próbuje jakoś wesprzeć biednego. Załatwia kontrakt płytowy, organizuje jakąś trasę, proponuje posadę technicznego, zaprasza do studia na nagranie gościnnej solówki. Biedny przyjmuje to wszystko, lecz rośnie w nim złość. Dobroć ze strony przyjaciela przyjmuje jak ochłapy z pańskiego stołu.
To biedny ma problem. Co może z nim zrobić?
Przede wszystkim, nie może udawać, iż problem nie istnieje. Tego nie da się zamieść pod dywan. Nic nie będzie tak jak przedtem. Trzeba sobie jasno powiedzieć: „on jest duży, a ja mały.” Taka karta od losu.
Następnie, nasz szarpidrucik – biedaczyna musi zdać sobie sprawę z własnych emocji, które, bądźmy szczerzy, nie należą do przyjemnych. Mowa o zawiści, zazdrości, nienawiści nawet. Nic miłego. Zwłaszcza zawiść jest dość paskudnym uczuciem, jednym z tych nielicznych, które zabierają wiele, nie dając nic w zamian.
Jeśli jestem chciwy, mam przynajmniej pieniądze.
Ktoś niewierny przynajmniej sobie pofika.
Zazdrość nie daje żadnych bonusów. Tylko wrzody na żołądku.
Naszemu biednemu szarpidrutowi doradzam przeprowadzenie okropnej operacji. Mianowicie, niech zmierzy się z tymi niedobrymi emocjami. Mowa o zejściu w głąb siebie i pogawędkę z potworem. Niech ta rozmowa trwa tyle, ile trzeba. Jedną noc albo miesiąc. Wątpię, by ktokolwiek zdołał męczyć się dłużej.
I wiecie co? Jestem przekonany, że złe emocje ulegną wypaleniu. Ich siła twórcza jest żadna, są męczące, głupie i nic nie wnoszą. Ewentualnie, biedny gitarzysta może się powiesić.
Co dalej będzie z przyjaźnią? Najprawdopodobniej zostanie utrzymana, chociażby siłą sentymentu. Panowie będą spotykać się rzadziej niż dotychczas, ale znajdą nowe tematy do rozmowy, a bogacz, jeśli rozumu mu starczy, znajdzie sposób aby biedak poczuł się potrzebny. W końcu biedak przestanie być biedakiem i tak to się skończy, w tym samym miejscu, gdzie domykają się wszystkie historie. Czyli w grobie.
Pozwólcie, że nim zamknę pysk, rzucę dwa słowa o samej naturze sukcesu. Otóż, sukces w najlepszym wypadku jest mieszaniną talentu i okoliczności zewnętrznych. Na świecie znajdziemy dziesiątki tysięcy utalentowanych gitarzystów. Powiodło się akurat jednemu. Dlaczego? Ano, miał szczęście, trafiło się ślepej kurze ziarno. Na jego miejscu mógłby być ktoś inny.
Choćby najlepszy kumpel.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze