Mąż pozbył się naszego kota!
CEGŁA • dawno temuJesteśmy młodym małżeństwem. W 2009 roku adoptowaliśmy kotka z FIV-em. Była to decyzja wspólna i w pełni świadoma. Zostaliśmy pouczeni o leczeniu i prowadzeniu kota-nosiciela, ale też odpowiedzialnie zapewnieni, że koci wirus nie przenosi się na ludzi. Kiedy wyjechałam do sanatorium na rehabilitację kręgosłupa, mój mąż oddał Mądraska do kolejnej adopcji bez uprzedzania mnie, w tajemnicy, korzystając z tego, że byłam przez 3 tygodnie nieobecna.
Droga Cegło!
Jesteśmy młodym małżeństwem. W 2009 roku adoptowaliśmy kotka z FIV-em. Była to decyzja wspólna i w pełni świadoma. Zostaliśmy pouczeni o leczeniu i prowadzeniu kota-nosiciela, ale też odpowiedzialnie zapewnieni, że koci wirus nie przenosi się na ludzi – należy jedynie separować swoje zwierzątko od innych kotków, żeby nie walczyły, nie drapały się, nie gryzły do krwi.
Mądrasek był z nami 2 lata, najcudowniejszy kot na świecie.Kiedy w marcu tego roku wyjechałam do sanatorium na rehabilitację kręgosłupa, mój mąż został chyba opętany przez diabła – podejrzewałam jednak, że raczej przez teściów. Oddał Mądraska do kolejnej adopcji bez uprzedzania mnie, w tajemnicy, korzystając z tego, że byłam przez 3 tygodnie nieobecna (plan musiał przygotować sobie już wcześniej).
Gdy wróciłam, kotka nie było. Mąż jeszcze okłamał mnie z zimną krwią, twierdząc, że kot uciekł na dwór. Wydrukował ogłoszenia ze zdjęciem Mądraska i rozwiesił kilka w okolicy, żeby to uwiarygodnić.
Prawdę poznałam, bo sama zaniosłam ogłoszenie do zaprzyjaźnionego gabinetu weterynaryjnego, skąd dostaliśmy Mądraska, aby je tam wywiesić. Zdumiona lekarka wybałuszyła oczy i powiedziała, że przecież mąż był niedawno i sami zrezygnowaliśmy z kota, bo… rzekomo planujemy dziecko i się boimy ryzyka!
Byłam kompletnie rozwalona. W drodze od weterynarza zahaczyłam o mieszkanie, złapałam kilka ciuchów i przeniosłam się do mamy. Mąż najpierw wyzywał mnie od wariatek i egoistek (sic!), dopiero po 2 miesiącach „podjął negocjacje”. Proponował najpierw jakiegoś mediatora rodzinnego, ostatecznie zaczęli nas urabiać nasi rodzice – że przecież musimy się zejść, nie można niszczyć małżeństwa z powodu takiego drobiazgu jak kot… Pozytywna strona tych nacisków była tylko taka, że rodzice męża okazali się niewinni – nie maczali palców w jego decyzji, a przeciwnie, odradzali mu takie postępowanie za moimi plecami.
W trakcie naszych rozmów dowiedziałam się kilku rzeczy. Poznałam męża lepiej, ale nie z lepszej strony, niestety. HIV traktuje z zabobonnym lękiem, nigdy mi tego nie mówił, żeby nie zrobić mi przykrości, ale cały czas bał się, że jednak Mądrasek może nas zarazić, a co dopiero, gdybyśmy kiedyś zdecydowali się na dziecko…
Tłumaczenia, że wirus ludzki i koci to dwie różne bajki, w ogóle do niego nie trafiały.Żeby nie zanudzać – wróciłam do domu. Mąż na moje kategoryczne żądanie odnalazł nowych właścicieli Mądraska i umożliwił mi kontakt z nimi. Mogę „spotykać się” z Mądraskiem, kiedy chcę, to cudowni ludzie, informują mnie o wszystkim, co tydzień dosyłają nowe zdjęcia. Oczywiście nie miałabym sumienia żądać teraz zwrotu kota…
Ale nie jest tak, jak dawniej. Patrzę na męża podejrzliwie, ciągle się zastanawiam, do czego jeszcze byłby zdolny, żeby postawić na swoim i potwierdzić swoje zacofane poglądy. Czy kiedykolwiek pozwoli mi o czymkolwiek zdecydować, czy już wszystko zamierza załatwiać w taki sposób, bez uzgodnienia ze mną? Czy będę miała wpływ na wychowanie naszych dzieci w przyszłości, na wybór szkoły dla nich? Czy będę mogła kupić sobie buty, które jemu się nie podobają – czy raczej mi je wyrzuci na śmietnik, kiedy będę w pracy? Jestem rozgoryczona, coś się zerwało, a ja nie lubię żyć na pół gwizdka i udawać, że wszystko wróciło do normy, gdy tak nie jest…
Jola
***
Droga Jolu!
Pytania, które sobie z niepokojem zadajesz, SĄ niepokojące. Życie w zgodnym stadle opiera się m.in. na otwartości i zaufaniu, to podstawa, a małżeństwo nakłada, z racji formalnych, dodatkowe wzajemne zobowiązania i odpowiedzialność.
Pytanie zasadnicze brzmi, czy w wykonaniu męża był to jednorazowy epizod, spowodowany strachem (także przed Tobą) i niewiedzą – czy też stały modus operandi, jaki stosował i stosować zamierza we wszystkich sprawach, tzn. załatwiać je z przymkniętą przyłbicą, podstępnie i chyłkiem. Druga opcja nie wróży optymistycznie, ale musisz się upewnić. Czeka Was długa, zapewne mozolna rozmowa, która powinna doprowadzić do stworzenia czegoś w rodzaju niepisanej intercyzy, dotyczącej wartości niematerialnych. Każde z Was wykłada karty na stół, stawia swoje warunki bezwzględne (takie, których nie odpuści pod żadnym pozorem) - i patrzycie, co z tego wynika. Wydaje mi się, że pomimo Twojego powrotu i pozornego pogodzenia się z mężem oraz z sytuacją, takiej rozmowy jeszcze nie odbyliście. A czas ucieka – jedne sprawy bledną, inne niestety się jątrzą.
Mąż musi się dowiedzieć (jeśli jeszcze tego nie rozumie), że ogromnie Cię zranił, bezprawnie podejmując decyzję o kotku za Was oboje. Na dodatek udawał, że daje wiarę zapewnieniom lekarzy, a w duchu żywił obawy, których Ci nie wyjawił. Gdyby od razu wyraził swoją rezerwę, byłoby większe pole do przedyskutowania tego pomysłu, zasięgnięcia większej liczby konsultacji, przekonania go po prostu, że nic Wam nie grozi ze strony zwierzaczka, a za to spełniacie dobry uczynek, biorąc go w opiekę. Nie jest to tylko kwestia otwartości na wiedzę, ale też kształtowania i pielęgnowania własnej wrażliwości. Mąż nie dał sobie tej szansy, a potem wycofał się ze sprawy jak tchórz i despota.
Jeśli jest to pierwsze poważne nieporozumienie między Wami i zależy Ci na tym związku, myślę, że warto nad nim popracować, dać mu szansę – mimo że w pełni rozumiem Twoje rozżalenie i rozczarowanie. Musisz powiedzieć mężowi wyraźnie i twardo, czego od tej chwili od niego oczekujesz w sytuacji, gdy różnicie się opinią na jakiś temat. Tym czymś ma być przede wszystkim szczerość. Czy jest zdolny do dyskusji, tolerancji, kompromisów w rozmaitych kwestiach? Na pewno po głębszym zastanowieniu będzie w stanie odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Niewykluczone, że on też ma swoje oczekiwania, tylko dotychczas nie umiał ich wyartykułować – dlatego np. zgodził się na pomysł z kotkiem. Musisz mu zasygnalizować, że nie powinien się czaić ze swoimi autentycznymi poglądami wobec najbliższej osoby.
Człowiek, nawet niewyedukowany w kwestii HIV i FIV, ma też swoje prawa, przyznasz. Ma prawo do swoich wątpliwości i preferencji. Dlatego tak podkreślam, że wszystkie decyzje muszą być podejmowane wspólnie, a przedtem – starannie przemyślane i przegadane. Nie możecie niczego robić „kurtuazyjnie”, a jedynie w zgodzie ze sobą, bo daleko w ten sposób nie zajedziecie.
Nie zmienia to faktu, że po raz kolejny warto sobie obiecać wzajemny szacunek, a przy okazji wyjaśnić, jak każde z Was to pojęcie rozumie. Takie uzgodnienie światopoglądu pomoże Wam uniknąć w przyszłości podobnych zdarzeń.
Kot może z jakiegoś punktu widzenia jest „drobiazgiem”, ale zasada postępowania wobec drugiego człowieka – już nie. Musisz to mężowi mocno wbić do głowy.
Trzymam za to kciuki!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze