Bije mnie
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuZ najnowszych badań wynika, że w Polsce 1/3 kobiet w ciągu życia doświadcza przemocy od swoich partnerów. To zatrważające dane. Jeszcze bardziej przerażają jednak stereotypy na temat przemocy wobec kobiet. Te mają się doskonale. Jest takie przysłowie: "Jak się baby nie bije, to jej wątroba gnije". Już sama jego popularność świadczy o tym, że na bicie kobiet jest duże przyzwolenie.
Z najnowszych badań wynika, że w Polsce 1/3 kobiet w ciągu życia doświadcza przemocy od swoich partnerów. To zatrważające dane. Jeszcze bardziej przerażają jednak stereotypy na temat przemocy wobec kobiet. Te mają się doskonale.
Agnieszka (35 lat, inżynier z okolic Warszawy):
— Nie pisz więcej na mój temat – gdzie mieszkam, ile mam lat, co robię. Najlepiej zmień mi imię. Boję się, że on mnie tu rozpozna. Boję się o córkę. Jestem wykończona, przerażona, słaba. Może przesadzam, ale czasem boję się własnego cienia, serio. Widzę coś kątem oka i wydaje mi się, że to on tam stoi, z ręką podniesioną wysoko, gotową do zadania ciosu.
Zanim wzięłam z nim ślub, byłam przekonana, że przemoc domowa ma miejsce tylko tam, gdzie jest alkohol. Że tylko jakaś ciężka patologia zajmuje się biciem swoich żon i dzieci. Pierwszy raz pamiętam doskonale. Poprosiłam go, żeby wyniósł śmieci. Córka miała dwa tygodnie i z trudem radziłam sobie z dzieckiem, z domem, ze sobą. Uderzył mnie w twarz. Nie pamiętam bólu, strachu, pamiętam tylko zdumienie tym, co się stało. Trzymałam się za płonący policzek i próbowałam zrozumieć. Myślałam, że to jakaś pomyłka, a nawet, że to wszystko musi mi się wydawać. On by przecież tego nigdy nie zrobił.
Udawaliśmy, że to się nie stało. Uważałam, że tak będzie lepiej: udawać, że nie pamiętam, że wybaczyłam. Uznałam, że w ten sposób oboje zapomnimy, że coś tak obrzydliwego w ogóle miało w naszym życiu miejsce. Nawet nic nikomu nie powiedziałam. Bardzo się tego wstydziłam.
Oboje pięliśmy się po tak zwanych szczeblach kariery. Oboje wykształceni w tym samym kierunku w którymś momencie chyba zaczęliśmy ze sobą rywalizować.Byłam lepsza, o ile może o tym świadczyć fakt, że awansowałam szybciej niż on. Po raz kolejny uderzył mnie, kiedy wróciłam z pracy i oznajmiłam mu, że dostałam awans i znaczną podwyżkę. Wino, które kupiłam, upuściłam na podłogę. Mała zaczęła płakać. Ja też.
Tym razem zrozumiałam, że z nim jest coś nie tak. Zapytałam, dlaczego? Wysyczał przez zęby, że skoro jestem taka mądra, to on mi pokaże. Pokaże mi, gdzie jest moje miejsce, tak dokładnie powiedział.
Myślę, że wtedy zaczął się ten koszmar. Mój awans obudził w nim skrywane pokłady ogromnej agresji. Bił mnie, a ja nie umiałam z tym nic zrobić. To nie było bicie — katowanie, o nie. To były klepnięcia w twarz, bardziej upokarzające, niż bolesne. Nie zostawiały śladów na ciele.
Stosował też przemoc psychiczną. Budził mnie czasem w nocy mówiąc, że nie zakręciłam pasty do zębów. Raz pociął nożyczkami całą bieliznę. Kiedy groziłam, że odejdę, straszył mnie, że zabierze mi dziecko, a potem mnie zabije. Kiedy to mówił, wierzyłam mu. Miał wyraz twarzy wariata.
W końcu zebrałam się na odwagę i powiedziałam o tym wszystkim mojej matce. Wysłuchała mnie, a na koniec machnęła ręką i powiedziała, że w małżeństwie tak już jest. Że ojciec też ją bił, jak popił. Że powinnam się przyzwyczaić, bo taki już los kobiety.
Przeżyłam szok. Po pierwsze, nie miałam pojęcia, że ojciec bił matkę. Owszem, pił, ale elegancko: drogie trunki w dobrym towarzystwie; nigdy nie widziałam go pijanego. Po drugie – moja, wydawałoby się – światowa matka mówi mi takie rzeczy? Że tak już jest w małżeństwie?
Nigdy już więcej nie poruszałam tego tematu. Ona nie pytała.
Do dziś nie potrafię jej tego wybaczyć.
Potem poszłam do księdza. Powiedziałam, co się dzieje. Zapytałam, co mam robić? Gdzie iść, gdzie szukać pomocy? Wyglądał na zatroskanego, wypytywał, czy jestem dobrą żoną? Czy jestem posłuszna mężowi, mojemu mężczyźnie? Wyjaśniłam mu, wierząc naiwnie, że mnie zrozumie, w czym rzecz. Że mąż nie potrafi wybaczyć mi, że jestem lepsza od niego na gruncie zawodowym. Na co ksiądz, że miejsce kobiety jest przy domowym ognisku. Że mogę być świetnym inżynierem i kim tam chcę, ale i tak moim najważniejszym zadaniem jest być dobrą matką i żoną. Powiedział też, że jestem do tego stworzona – do tego, żeby siedzieć w domu i dmuchać w żar ogniska…
Miałam jeszcze nadzieję, że może zrozumie mnie koleżanka. Koleżanka, bo przyjaciółki nigdy nie miałam. Powiedziała, żebym się z tym zgłosiła na policję i żebym się rozwiodła. Powiedziała, że da mi namiary na dobrego adwokata. Zaleciła też psychologa. Uderzyło mnie, że wszystko było dla niej takie proste, takie oczywiste.
Ale dla mnie nic nie było takie proste. Zastanawiałam się chwilami, czy to nie moja wina? Może rzeczywiście powinnam zrezygnować z pracy i zająć się naszą córką? Może coś ze mną jest nie tak, skoro we własnym mężu wzbudzam tak wielką agresję? Mówił mi przecież często, że jestem beznadziejna, obrzydliwa, brudna, brzydka, nieudolna, głupia, gruba, że jestem złą matką… Nie miałam ani trochę pewności siebie, chwilami siebie nienawidziłam. Bywało, że mu wierzyłam. Że to wszystko moja wina.
Opamiętanie przyszło, kiedy zorientowałam się, że się go boję – boję się cały czas. Że cały czas jestem spięta, napięta, że przestałam miesiączkować, jeść regularnie i mam problemy ze snem. Że nie mam kontaktu ze swoją córką, że krzyczę na nią, że nie mam dla niej cierpliwości. Pojęłam, że jeśli dalej będę tkwiła w tym związku, to albo oszaleję, albo coś sobie zrobię. A może zabiję jego? Bo takie myśli też miałam: zabić go i mieć spokój. To nawet nie byłoby takie trudne, bo on jest uczulony na… na nieważne co, nie mogę tego powiedzieć, bo może się tu rozpoznać, w końcu to nie jest taka znowu popularna alergia. Łatwo go zabić i już. Sprawa nie do wykrycia. Zawsze można powiedzieć, że zjadł to sam i nie wiedział, że to jest to. I po nim.
Zaczęło mi się śnić, że go zabijam. I to przeważyło, zgłosiłam się do Centrum Praw Kobiet. Czułam, że dłużej nie wytrzymam, że stanie się coś złego.
Trafiłam na grupę wsparcia. Zrozumiałam wiele rzeczy. Przede wszystkim, że to on, nie ja, ma problem. Że to wszystko nie moja wina. Pokazano mi, jak postępować, jak o siebie w tej sytuacji zadbać, co robić. Trafiłam nawet na terapię.
Co mnie uderzyło w tej całej historii teraz, kiedy mam jako takie rozeznanie, czym jest przemoc domowa, to fakt, że ludzie na nią nie reagują. Jak się baby nie bije, to jej wątroba gnije, jest takie przysłowie, które znamy chyba wszyscy. Już sama jego popularność świadczy o tym, że na bicie kobiet jest duże przyzwolenie. Że to niby takie normalne, prać żonę, córkę, siostrę, matkę. Bez tego ani rusz… Trzeba nas wychowywać biciem. Do tego te niby obowiązki kobiet, o których mówi Kościół – z tym też nie potrafię się pogodzić. Kościół nie traktuje mnie jako równej mężczyźnie.
Wniosłam sprawę o rozwód. Boję się, że on się zemści. Ale nie mogę inaczej. Nie cofnę się. Wierzę, że mi się uda zacząć wszystko od nowa, choć są chwile, że czuję, że sobie nie poradzę. To ponoć normalne u ofiar przemocy.
Mój Boże, jak to się stało, że jestem ofiarą przemocy?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze