Na kocią łapę
MAGDALENA TRAWIŃSKA • dawno temuKażdy chce kochać i być kochanym. Zazwyczaj, gdy ludzie znajdują wymarzonego partnera, chcą z nim spędzić resztę życia, odczuwają potrzebę bycia jednością i myślą o zalegalizowaniu związku. Jednak nie wszyscy pięczętują miłość małżeńską przysięgą w kościele czy urzędzie. Nasi bohaterowie nie myślą o ślubie jak o gwarancji szczęścia - legalne związki też czasem się rozpadają.
Dlaczego zdecydowali się na życie w nieformalnych związkach? Wierzą, że związek bez małżeństwa też może być udany? Mają nadzieję, że ich uczucia będą trwały wiecznie? Przeczytajcie, czy życie w konkubinacie ma inną temperaturę niż to związane węzłem małżeńskim.
Dlaczego wybraliśmy życie na kocią łapę?
Sylwia (25 lat, studentka kulturoznastwa, od siedmiu lat w konkubinacie, ma rocznego synka): Poznałam go, gdy miałam 16 lat. Jesteśmy ze sobą 7 lat. Nigdy nie zastanawialiśmy się nad wzięciem ślubu. Od początku było jasne, że będziemy ze sobą mieszkać, mieć dzieci, ale nie będziemy małżeństwem. Jesteśmy dobraną parą pod względem przekonań, dlatego temat przysięgi małżeńskiej w kościele lub w urzędzie nigdy nie pojawił się w naszych rozmowach. Wybraliśmy konkubinat, nie dlatego, że czujemy się bardziej wolni, tylko dlatego, że zgłaszanie w urzędzie tego, że chcemy być razem, jest dla nas śmieszne. To tak, jakbym musiała zgłosić, że z moją najlepszą przyjaciółką będę się przyjaźnić do końca życia. Jeśli chcę być z kimś na dobre i na złe, to nie muszę pięczętować tego podpisem czy przysięgą.
Magda (27 lat, pracownik firmy odzieżowej, fryzjerka, od dziewięciu lat lat w konkubinacie, ma siedmioletniego synka): Miałam szesnaście lat, gdy poznałam starszego o dwadzieścia trzy lata mężczyznę. Od razu przypadliśmy sobie do gustu. Po dwóch latach romansowania zaszłam w ciążę. Wtedy postanowiliśmy zamieszkać razem. Po latach przyzwyczailiśmy się do życia na kocią łapę.
Krzysztof (50 lat, trener rugby, pracownik siłowni, od sześciu lat żyje w konkubinacie): Od samego początku byłem nią zainteresowany, podobała mi się. Zaczęliśmy się spotykać. Zakochałem się. Gdy powiedziała mi, że spodziewa się dziecka, zamieszkaliśmy razem. Mam pięcioletniego synka i kobietę, którą mimo wolnego związku, nazywam żoną.
Jak na naszą decyzję zareagowali inni?
Sylwia : Zarówno z moją jak i z jego rodziną utrzymujemy przyjazne kontakty. Wspólnie obchodzimy wszystkie święta, urodziny i imieniny. Odwiedzają nas często, a przy okazji próbują nakłonić do ślubu i chrztu dziecka. Mama wciąż ma nadzieję, że się pobierzemy. Jej zdaniem zmieniłam się podczas ciąży, a dorastanie dziecka sprawi, że zmądrzeję. Nie zmienię swoich poglądów na życie. Nasz upór i konsekwencja na razie nie zamieniły rodzinnych spotkań w wojnę.
Magda: Życie bez ślubu z dzieckiem to dla wielu osób z naszego otoczenia życie w grzechu. Rodzina, pokazując swoją dezaprobatę, odwracała się od nas, więc nie utrzymujemy z nią przyjaznych stosunków. Moja mama kręciła nosem, gdy oznajmiłam jej, że zamieszkam z mężczyzną bez ślubu. Jego mama odwiedza nas w Wigilię, ale zawsze szybko wychodzi i prawie się do mnie nie odzywa.
Krzysztof: Nasz związek był źle przyjęty przez otoczenie. Kiedyś spotykałem się z rodzinami kolegów. Gdy zacząłem pokazywać się z moją partnerką, przestali mnie do siebie zapraszać. Traktowali nas z dystansem. Nie mogli pogodzić się z tą sytuacją, a ja w rozmowach z nimi wyczuwałem dezaprobatę. Może zazdrościli mi młodej dziewczyny? Nigdy jednak nie komentowali naszego związku w mojej obecności. Konsekwencją braku tolerancji było zwolnienie mnie z pracy. Byłem zmuszony wyjechać i znaleźć pracę w innym mieście. Po czterech latach przyzwyczaili się do naszego związku na kocią łapę i zaproponowali mi, żebym wrócił do pracy.
Czy czujemy się wolni?
Magda: Najważniejszym plusem wolnego związku jest brak zobowiązań. W każdej chwili możemy się rozstać, bez wyrzucania pieniędzy na ciągnące się sprawy rozwodowe.
Sylwia : Nie jestem zdania, że legalny związek ogranicza i ubezwłasnowolnia partnerów. W każdym związku człowiek może czuć się wolny, jeśli tylko chce. Nie martwię się, że mój chłopak może ode mnie odejść bez żadnych zobowiązań. Gdybyśmy byli małżeństwem też mógłby to zrobić. Mój ojciec odszedł od mamy bez rozwodu – wyprowadził się i nie odzywał przez pięć lat. A ten fakt tylko potwierdza mój pogląd na formalny związek. Żaden podpisany papierek, ani żadna przysięga niczego nie zmienią w kwestii miłości i partnerstwa. Albo chce się ze sobą być, albo nie, to zależy tylko od naszej woli.
Krzysztof: Cenimy swoją niezależność. Nie zabraniam jej spotykać się ze znajomymi. Jesteśmy wolni, choć o zdradzie nie ma mowy!
Jak wygląda nasze życie w konkubinacie?
Magda: Minusem życia na kocią łapę są bankowe pożyczki. Jeśli biorę kredyt, figuruję jako matka samotnie wychowujące dziecko, mimo że w małym miasteczku wszyscy wiedzą, że mieszkamy razem. Nie odkładamy niczego na wspólną kupkę i nie mamy wspólnego konta w banku – w końcu nie jesteśmy małżeństwem. Nie pożyczamy od siebie. Mogę korzystać z jego pieniędzy, ale nie mogę ich wziąć bez jego wiedzy. Mój partner uważa, że za dużo wydaję. Czasami ze swojej wypłaty płacę za telefon i światło, ale większość rachunków opłacanych jest przez niego. On wie, ile zarabiam, ale nie mówi mi o swoich zarobkach.
Sylwia : Nawet, gdybyśmy byli małżeństwem, mieszkanie należałoby do mnie. Kupiliśmy je tylko dzięki likwidacji mojej książeczki mieszkaniowej. To, że akurat ja jestem jego prawną właścicielką, nie robi nam żadnej różnicy. Uważamy je za nasze wspólne. Przy okazji jednej ze sprzeczek umówiliśmy się, że w razie rozstania mój chłopak zostawia mieszkanie i zabiera rzeczy, które są jego. Kiedyś nawet powstał pomysł, że powinniśmy spisać na kartce wszystkie przedmioty, które należą do danej osoby, by w razie awantury i rozstania, nie było wątpliwości, ale na razie do tego nie doszło. Gdybyśmy kiedyś musieli wziąć pożyczkę, poprosiłaby o nią ta osoba, która ma zdolności kredytowe. A spłacalibyśmy wspólnie, w zależności od tego, kto w danym miesiącu więcej zarobił. Nie miałabym oporów przed wzięciem kredytu na siebie. Mam zaufanie do swojego chłopaka i myślę, że nie odszedłby ode mnie i dziecka zostawiając nas z długami.Nie dzielimy rachunków na pół. Telewizja kablowa, gaz, prąd są na mnie, ale za wszystko płaci mój chłopak, bo to on zarabia. Ja studiuję i opiekuję się maleństwem. Nie kłócimy się o pieniądze, bo i tak jest ich wiecznie za mało. Mamy niepisaną umowę w kwestii wydawania pieniędzy na przyjemności. Jeśli mój chłopak pójdzie z kolegami na piwo, do kina, czy na koncert, ja mogę wydać zbliżoną sumę na swoje potrzeby – na książkę lub płytę.
Krzysztof: W Polsce nie ma paragrafów ściśle okreslających prawa par żyjących w konkubinacie, które pomagałyby nam w podjęciu pożyczki lub przy zakupie mieszkania na raty. Nie możemy więc razem podjąć kredytu, rozliczać się wspólnym PIT – em. Często sprzeczamy się o pieniądze. Ona w dwa tygodnie wydaje całą pensję na zabawki dla dziecka i ciuchy dla siebie. Ja opłacam rachunki i daję jej gotówkę na prowadzenie domu, bo zarabiam więcej. Ona traktuje mój portfel jak bank, w którym zawsze coś się znajdzie. Zdarza się, że mam inne wydatki – związane z samochodem czy prowadzoną kawiarnią i pieniędzy nie starcza. Wtedy proszę partnerkę, żeby zapłaciła rachunek za telefon lub zrobiła zakupy za swoje pieniądze.
Jak o sobie mówimy?
Sylwia : Zbyszka nazywam swoim chłopakiem. Nie znoszę słowa „partner” czy „konkubent”. A „mąż” działa na mnie, jak płachta na byka. Tak było w szkole rodzenia, do której chodziliśmy razem i w szpitalu. W rubryce obok swojego imienia miałam wpisać imię męża, więc zostawiłam puste miejsce, przecież ja nie mam męża. Przez to puste miejsce w rubryce mój mężczyzna o mały włos nie mógłby być przy porodzie. Położne potraktowały go jak nieznajomego intruza i nie chciały wpuścić na porodówkę.
Krzysztof: Nie ważne czy mam z nią ślub, traktuję ją jak żonę i swoim znajomym tak ją przedstawiam. Jeśli między nami ma być dobrze, to będzie i żaden zapis w aktach nam tego nie ułatwi. Zamieszkaliśmy ze sobą, bo pojawiło się dziecko, ale byłem w niej zakochany, więc i tak bylibyśmy razem.
Magda: Mówię do niego po imieniu. W obecności znajomych przeszkadza mi, że nie mam obrączki. Chciałam mieć cokolwiek na palcu, co symbolizowałoby, że jestem zajęta. Nie mogłam doprosić się o pierścionek zaręczynowy. Kiedyś przyniósł mi śliczny, złoty pierścionek z cyrkoniami. Potem przyznał się, że znalazł go na basenie. Ale to nie ważne! Przynajmniej jestem zaręczona!
Jak ma się dziecko do konkubinatu?
Sylwia : Chociaż jesteśmy parą i mieszkamy razem, wedle prawa jestem matką samotnie wychowujacą dziecko. A skoro tak, wykorzystuję ten przywilej, dostając od państwa zapomogę dla niepracujących matek. Dla synka zrobiłabym wszystko, ale mam nadzieję, że gdy dorośnie, nie poprosi mnie o zalegalizowanie związku z jego tatusiem. Nie uważam, żeby nasz konkubinat utrudniał w przyszłości małemu życie. Mam nadzieję, że będzie dorastał w takich czasach, w których nikogo już nie zdziwi: różne nazwisko dziecka i matki oraz brak ślubu rodziców. Jeśli zetknie się z pedagogiem, który będzie wścibski w zadawaniu pytań na temat związku rodziców – wypiszemy go ze szkoły.
Krzysztof: Mieliśmy problem z chrztem dziecka — żaden ksiądz w naszym miasteczku nie chciał tego zrobić, ponieważ nie jesteśmy małżeństwem. Musieliśmy załatwić to poza granicami miasta u zaprzyjaźnionego duchownego. Na razie nasze dziecko jest małe. Ale jeśli będzie miało problemy w szkole, rówieśnicy będą mu dokuczali, będzie się czuło gorsze – wtedy weźmiemy ślub.
Jaki mamy stosunek do małżeństwa?
Sylwia : Nie zależy mi na ślubie w romantycznej scenerii starego kościółka ani na tłumie gości oraz obecnej na ceremonii dalekiej rodzinie, o której istnieniu zazwyczaj nie ma się pojęcia. Nie marzę o białej sukni ślubnej. Śmieszy mnie przysięga na forum publicznym — w kościele czy też w urzędzie stanu cywilnego. Nawet w intymnych sytuacjach nigdy nie przysięgaliśmy sobie dozgonnej miłości. Kochamy się, chcemy ze sobą być i nie musimy niczego sobie obiecywać, ani podpisywać urzędowych papierków. Potwierdzeniem naszej miłości nie jest zapis w księgach kościelnych, ale pojawienie się dziecka. Za datę początku naszego partnerskiego związku uważamy pierwszy pocałunek. Pielęgnujemy ją obchodząc rocznicę i kupując sobie prezenty, kwiaty, robiąc laurki lub idąc do romantycznej kafejki. Świętujemy ten dzień co miesiąc i nazywamy go naszą miesiączką.
Magda: Życie na kocią łapę nie jest łatwe. Gdybym miała przenieść się w czasie do tamtych lat, wolałabym żyć w formalnym związku. Jak każda dziewczyna, czasem marzę o białej sukni i prawdziwym weselu. Z drugiej strony przyzwyczaiłam się do tej sytuacji – przecież to tylko papierek.
Krzysztof: Oboje uważamy, że ślub nic by nie zmienił w naszych relacjach. Do miłości nie jest nam potrzebny podpis na papierze. Może inni czują się lepiej psychicznie, gdy związani są węzłem małżeńskim. Dla nas liczy się zaufanie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze