W mieście czarowników
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuJeżeli kogoś interesuje magia i szamanizm, w Meksyku może znaleźć wiele niezwykłych miejsc, które dodatkowo rozbudzą jego ciekawość. W stolicy na Mercado de Sonora można zaopatrzyć się w amulety i przeróżne magiczne mikstury, na głównym placu el Zócalo poddać się okadzaniu oczyszczającym dymem, a w wioskach Majów obserwować składanie ofiar w celu przeproszenia karczowanych drzew.
Jeżeli kogoś interesuje magia i szamanizm, w Meksyku może znaleźć wiele niezwykłych miejsc, które dodatkowo rozbudzą jego ciekawość. W stolicy na Mercado de Sonora można zaopatrzyć się w amulety i przeróżne magiczne mikstury, na głównym placu el Zócalo poddać się okadzaniu oczyszczającym dymem, a w wioskach Majów obserwować składanie ofiar w celu przeproszenia karczowanych drzew, modlitwy o deszcz, obdarowywanie pierwszymi plonami bogów lasu lub przepędzanie ludzkiej zawiści przy użyciu kury i coca-coli. W całym kraju szacunkiem cieszą się szamani uzdrawiający chorych i wypędzający złe moce. Mają tak silną pozycję, że meksykański system ubezpieczeń społecznych uznał tradycyjne metody leczenia i pozwolił chorym na wybór między medycyną konwencjonalną a kuracją przy użyciu czarów. Wiara w dawnych bogów i duchy, mimo powszechnie wyznawanego katolicyzmu, jest w Meksyku silniejsza niż postęp cywilizacji.
W Meksyku jest miasteczko, które słynie z czarowników, spirytystów i uzdrowicieli – to znane na całym świecie centrum okultyzmu. Catemaco leży w stanie Veracruz na zachodnim brzegu pięknej Laguna de Catemaco. Jest niewielkim miastem, ale pełnym osobliwego czaru. Przy czym czar ten wiąże się z czymś demonicznym. Objawia się pianiem kogutów o północy, dymem z palonych liści snującym się po uliczkach, z których co druga ma w nazwie brujo, bruja, encantado (czarownik, czarownica, zaczarowany) i spacerującymi gigantycznymi ropuchami, które można spotkać nocą na głównym placu.
Od dziwnego czaru czy raczej uroku zaczyna się też nasze spotkanie z Catemaco. Znużeni długą, całonocną podróżą ze stolicy odpoczywamy pod rozłożystym drzewem, przyglądając się ptakom figlującym w gałęziach, kiedy nieoczekiwanie zjawia się przed nami stara kobieta okutana w chusty. Pokazując na drzewo, wykrzykuje słowa brzmiące jak pretensje. Babcia wyciąga zza pazuchy jakiś proszek i sypie na nas, mamrocząc przekleństwo. Czyżby rzuciła na nas urok? Dlaczego? Czym sobie na to zasłużyliśmy, jakie przestępstwo popełniliśmy? Może to było święte drzewo, a my zbezcześciliśmy jego święty cień?
„Zauroczeni” ruszamy na poszukiwanie noclegu. Wszędzie wyraźnie czuć mañanę – meksykański brak pośpiechu i poddanie się losowi, przekonanie, że jutro też jest dzień i dana sprawa może spokojnie poczekać. Po ulicach przechadzają się muchachos z gitarami, a przed kościołem rozsiedli się otyli młodzieńcy, którym życie mija na kontemplacji własnych paznokci i ulicy. Przystań okupują pulchne señority sprzedające obrane pomarańcze dla małp mieszkających na Isla de los Monos,
W nielicznych hotelikach nikt nie stara się przekonać nas do swojej oferty. Nikomu specjalnie nie zależy na zarobku, bo i tak jakoś to będzie. Nikt się nie spieszy, nie denerwuje, kiedy marudzimy, że drogo. Po dłuższych poszukiwaniach trafiamy do hotelu Laguna prowadzonego przez Emiliano Alfredo, rzeźnika i hotelarza w jednej osobie. Pokoje są tak ciasne, że trzeba chodzić po łóżkach, żeby przedostać się na wąski niczym tor saneczkowy taras. Poddając się atmosferze miejsca, godzinami przyglądamy się z tarasu sennym uliczkom, zastanawiając się, które domy należą do uzdrowicieli, a które do czarowników. Z czego można żyć w takim miejscu, jeżeli nie z magii?
Co roku w pierwszy piątek marca na Cerro de Mono Blanco (Wzgórzu Białej Małpy) odbywa się zlot czarowników, przez uczestników zwany Międzynarodowym Sympozjum Magii. W tym dniu występują podobno magiczne wibracje, które ułatwiają odprawianie ezoterycznych rytuałów, służących odpędzaniu złych uroków. O godzinie zero otwierają się „drzwi czarów” w siedmiu punktach ceremonialnych i przez następne 24 godziny emitowana jest kosmiczna energia potrzebna do zdjęcia złego uroku, uzdrowienia, odzyskania miłości i powodzenia w biznesie lub – w ekstremalnym wydaniu – do użycia wudu w celu zemsty. W tym dniu do Catemaco ciągną rzesze potrzebujących z Meksyku i zagranicy. Sława uzdrawiaczy ze stanu Veracruz jest tak wielka, że przybywają tu nawet osobistości ze świata polityki. Zdarza się, że szamani pomagają w rozwiązywaniu problemów gospodarczych.
Zarząd Miejski w Mendozie wezwał kilku najsławniejszych w okolicy szamanów, aby oczyścili miasto ze „złych wibracji” i „negatywnej energii”, które rzekomo sprawiały, że roboty drogowe ciągną się tam latami lub nawet nie ruszają z miejsca. Szamani rozpoczęli obrzędy „oczyszczania” miasta od wypędzania złych duchów z biur Zarządu Miejskiego i z jego urzędników. Naczelny czarownik Edgar Gutierrez wykrył podobno bardzo silne wibracje zawiści wśród miejscowych notabli, i to one według niego hamowały rozwój infrastruktury. Na szczęście czarownik zagwarantował, że po zakończeniu obrzędów wszystko się unormuje, a nawet, że burmistrz odniesie sukcesy w poprawianiu stanu dróg publicznych. Ciekawe, ile wypłacono z kasy miejskiej za interwencję szamanów?
Tutejsi szamani do swych praktyk używają całego asortymentu ziół, wywarów, amuletów, wizerunków świętych i demonów, lalek poprzekłuwanych szpilkami. Nie tylko leczą. Mogą również pomóc w znalezieniu pracy, rzuceniu uroku czy rozwiązaniu problemów małżeńskich. Nic dziwnego, że się bogacą. Najsłynniejszy szaman z Catemaco, analfabeta Gonzalo Aguirre, z zarobionych przez siebie pieniędzy ufundował szpital, pomnik i dom kultury. Miał nawet własne sanktuarium.
W Catemaco uprawia się również czarną magię. Rytuały mające na celu ofiarowanie duszy szatanowi odbywają się w odosobnionych miejscach w zamkniętym gronie wtajemniczonych. Starzy czarownicy mówią, że z czarną magią wiąże się najtrudniejsza, najbardziej destrukcyjna i najniebezpieczniejsza praca szamana, wymagająca narażania własnej duszy. Są tacy, którzy zajmują się nią, kierowani żądzą pieniędzy, mocy lub młodości. Rytuały polegają na składaniu ofiary ze zwierzęcia w narysowanym na ziemi pentagramie i piciu krwi. Turyści i dziennikarze nie są dopuszczani. Trochę żałujemy, że ominie nas udział w takim rytuale, postanawiamy więc zakosztować chociaż białej magii.
Stawka za niezbyt skomplikowaną pracę szamana polegającą na oczyszczeniu ciała koncentratem z bazylii i innych ziół, przepędzaniu złych mocy za pomocą łyżki i sprzedaniu amuletu wynosi około 500 peso. Cięższa, związana z czarną magią robota może kosztować wiele tysięcy peso. Spotkanie z jakimkolwiek catemańskim szamanem okazuje się więc nie na naszą kieszeń.
Pozostaje nam oczyszczenie ciał w jeziorze. Laguna de Catemaco rozlewa się między wulkanicznymi wzgórzami, porośniętymi bujną roślinnością. Wpływają do niej strumienie wody mineralnej Catemaco i Coyame. Organizujemy przejażdżkę łodzią zwaną tutaj lancha. Woda przyjemnie chłodzi nasze ciała rozgrzane upałem. Czujemy się oczyszczeni przez sam fakt zanurzenia w głębinie. Trafiamy jeszcze do usytuowanego na brzegu jeziora prymitywnego gabinetu kosmetycznego. Oprócz stołu i kilku słoików z zielonym proszkiem są tam tylko palmy. Dajemy sobie nałożyć na twarz maseczki z glinki i pływamy z nimi na twarzach, nie kryjąc radości z takiej niekonwencjonalnej ozdoby. Zmywamy je potem wodą z jeziora. To dopiero prawdziwa ekologiczna kuracja upiększająca!
Wokół nas natura, której widok koi zmysły – błękitna woda, soczyście zielone drzewa, ptaki w kolorach tęczy. W pobliskim rezerwacie spotykamy nawet krokodyle, iguany i żółwie. Szkoda tylko, że tak dużo łódek pływa po lagunie. Wielu turystów w przerwach między wizytami u uzdrawiaczy chce dokarmić grube małpy zamieszkujące jedną z wysepek. Opijamy się wodą mineralną ze źródła i wskakujemy na półciężarówkę zwaną piratą, żeby wyruszyć na poszukiwanie dostępnych dla nas czarów, skoro szamani okazali się tacy kosztowni.
I odnajdujemy magię. W tęczy nad wodospadem Salto de Eypantla, w żabach-olbrzymkach przemykających po ulicach Catemaco i kolorowych ptasich piórkach, które znajdujemy na drodze. A złe moce przepędzamy cervesą wypitą na maleńkim rynku Catemaco.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze