Zuza chwyta dzień zamiast się uczyć
ZUZA • dawno temuDobre studenckie obyczaje i ich żołądkowe reperkusje. Historia z happy endem.
W zeszłą sobotę zdawałam mój ostatni egzamin w sesji, a więc teraz mam już wakacje!Cała sesja trwa demoralizująco długo — około miesiąca i był dla mnie to czas totalnegoobijania się i odkładania nauki na jutro. Ostatni egzamin pisałam po francusku,z przedmiotu, który zwie się "Płeć i kultura w krajach francuskojęzycznych".W trakcie egzaminu musiałam wykazać się znajomością trzech książek, których autorkipochodziły z rożnych stron świata, ale dla których wspólnym mianownikiem był fakt,że ich ojczyzny zostały skolonizowane przez Francję. Przedmiot tak łatwy do zaliczenia,że nie poczułam się zmotywowana, żeby w ciągu semestru, nie mówiąc już o tejmiesięcznej sesji, przeczytać którąkolwiek z tych książek.
Dzień przed egzaminem kupiłam wszystkie trzy i postanowiłam czytać.Czytanie oczywiście odłożyłam do wieczora, jako że wtedy jest najprzyjemnieji można się skoncentrować. Około godziny 5 zadzwoniła moje najlepsza "kiwuska"koleżanka Alex pytając, czy mogę przynieść kubeczki. Matko Boska, jakie kubeczki?!?Kompletnie zapomniałam, że w piątek Alex i jej flat mates (studenci,z którymi wspólnie wynajmuje duży dom) wyprawiają pożegnalne party dla Alexprzed jej wyjazdem do Europy na dwa miesiące. Ja już dużo wcześniej obiecałammojej Alex, że no matter what, na sto procent przyjdę. Party czy nauka,party czy nauka? Carpe Diem — to jedna z pierwszych sentencji, jakiej się nauczyłamw liceum na łacinie i jedyna, która do mnie tak wyraziście przemówiła. Tak,że "chwytaj dzień", a o jutro będę się martwić jutro. Poza tym, egzamin mam dopieroo pierwszej po południu, tak że będę miała kupę czasu na przygotowanie się, czyż nie?
Impreza była genialna. Bawiłam się świetnie do czwartej nad ranem (patrz zdjęcia).Mimo wszystko, pamiętając o egzaminie i świadoma, że mieszanki szkodzą,ograniczyłam się do picia tylko i wyłącznie wódki. Rano po obudzeniu, czułam się całkiemnieźle, I wszyscy byli pełni podziwu, kiedy wyjęłam książki i przystąpiłam do nauki.Niestety godzinę przed egzaminem zaczęłam się czuć coraz gorzej; zalał mnie zimny pot,zaczęłam się trząść, poczułam mdłości. Na piętnaście minut przed egzaminem poszłamdo lekarza, żeby przedstawić całą sytuację; to znaczy, nie tak dokładnie całą… Pani doktorpo przeprowadzeniu szczegółowego wywiadu orzekła, że mam jakiegoś żołądkowegowirusa. Zaproponowała zastrzyk, który miał mnie postawić na nogi na czas egzaminu,powstrzymać wymioty, zmniejszyć temperaturę i drgawki całego ciała. Ogarnęła mniepanika, chwyciłam moją torbę. Matko boska, myślę, przecież nie dam sobie zrobićjakiegoś cholernego zastrzyku przeciwwirusowego w momencie, kiedy ja mam zwykłego,pospolitego kaca i jedyną rzeczą, która może mi pomóc to porządny oczyszczający vomit!Powiedziałam więc pani doktor, że jestem przeciwko zastrzykom i wszystkim nienaturalnym metodominferencyjnym, że taka jest ideologia mojego życia. Na to lekarka zaproponowała mi czopek,ale na szczęście okazało się, że właśnie się im skończyły.
Stanęło na tym, że egzamin pisałam w pokoju lekarza, co miało jedną wielką zaletę:niewielki dystans do kibla. Nie wnikając w szczegóły powiem tylko, że co 15–20 minut latałamw te rejony uwalniając z trzewiów totalną "Niagarę". Po dwóch godzinach takiego maratonunaprawdę miałam wrażenie, że padnę. Nie mogłam opanować dygotania całego ciała.Egzamin skończyłam czterdzieści minut przed czasem, bo po prostu byłam już zbyt wycieńczona,żeby dłużej pisać.
Okazuje się, że jednak ze nie ma tego złego… Z uwagi na mojego "wirusa" została miprzyznana special consideration. Oznacza to, że gdyby egzamin poszedł mi bardzoźle, (co biorąc pod uwagę mój stopień przygotowania jest właściwie gwarantowane) zdam,a za wszystko zostanie obwiniony mój zły stan zdrowia, a nie brak wiedzy. Tak że carpe diem,go with the flow!. A co do tych książek, to muszę przyznać, że są naprawdę ciekawe.Właśnie czytam je dla przyjemności.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze