Moja przyjaciółka singielka
MAGDALENA TRAWIŃSKA • dawno temuDziewczyny, nastolatki, panny, kobiety, żony, kochanki, konkubiny, wdowy, matki, babcie, rozwódki – to powszechnie znane terminy określające kobietę. Ostatnio do potocznej mowy wkradł się nowy żeński twór – singielka. Słowo trendy, bo określające przynajmniej jedną trzecią współczesnych kobiet – czyli kobietę samotną.
Teraz pewnie się oburzacie, że samotne kobiety tak samo jak samotni mężczyźni istniały od tysięcy lat. Tak. Singielka nie jest jednak zwyczajną samotną kobietą: nie siedzi w domu przed telewizorem, nie robi konfitur dla zabicia czasu, nie szydełkuje, nie bawi cudzych dzieci, nie zamartwia się. Jej samotność jest jej wyborem – przynajmniej tak zazwyczaj twierdzą singielki. Nie lubią, jak się je tak nazywa, bo nawet w tym słowie, choć manifestują swoją wolność, wskazuje się na ich zależność od mężczyzn – singli. Jakie naprawdę są współczesne i nowoczesne kobiety? Opowiadają o tym ich przyjaciółki.
Olga (29 lat, nauczycielka polskiego, Warszawa):
– Byłyśmy jak papużki nierozłączki. Wszędzie razem – wspólne mieszkanie studenckie, wspólne wyjazdy na wakacje, wspólne jedzenie przywożone od rodziców. Podobnie się ubierałyśmy, lubiłyśmy ten sam smak lodów, chodziłyśmy na te same filmy i wymieniałyśmy się książkami. Gdy na czwartym roku studiów wyszłam za mąż – wszystko się zmieniło. Zaczęłam więcej czasu spędzać z mężem, co oczywiście jest naturalne, i zaszłam w ciążę. Szybko zrozumiałam, że nasze drogi są różne. Kaśka opowiadała mi o wernisażach, premierach filmów, imprezach klubowych i swoich nowych miłostkach, a ja opowiadałam jej o moim życiu rodzinnym, o radości, jaką sprawia mi okres ciąży, kupowanie i meblowanie mieszkania, urządzanie dziecięcego pokoiku i wybieranie maleńkich ciuszków. Ona zazdrościła mi, że jestem już taka poukładana, mam rodzinę, kochającego męża, spokój wewnętrzny, nie odczuwam samotności i spodziewam się dziecka. Ja zazdrościłam jej nieograniczonej niczym wolności, zakochiwania się w nowo poznanych mężczyznach, rzeczy, na które nie miałam już czasu lub nie mogłam w nich uczestniczyć ze względu na ciążę i małżeństwo.
Okres fascynacji moim odmiennym życiem i stanem minął jej szybko. Urodziła się Marzenka i moja przyjaciółka singielka nie odwiedzała mnie już tak często jak kiedyś. Moja córka jest bardzo absorbującym dzieckiem i podczas naszych spotkań musiałam na niej skupiać uwagę. Nasze rozmowy były po stokroć przerywane jej płaczem. Musiałam ją przewijać, karmić, zabawiać, usypiać, nosić na rękach, bujać w wózku. Gdy przestawałam robić coś przy dziecku, zapominałam, na czym skończyłyśmy naszą rozmowę. Widziałam dezaprobatę w oczach swojej przyjaciółki. Próbowałyśmy spotykać się nocą, gdy uśpiłam już Marzenkę, ale i takie spotkania nam się nie udawały, bo z pracy wracał mój mąż, któremu robiłam kolację. Mieliśmy małe, dwupokojowe mieszkanie i nie było warunków do rozmowy w cztery oczy. A pogaduchy z kumpelą przy mężu nie miały najmniejszego sensu. Kasia próbowała wyciągnąć mnie gdzieś, ale odmawiałam, bo przecież mojemu kilkumiesięcznemu dziecku byłam potrzebna w każdej chwili. Zresztą byłam tak umęczona całym dniem, że nie miałam ochoty na żadne wyjścia. Gdy jej odmawiałam, widziałam w oczach mojej przyjaciółki zdziwienie i politowanie.
Kiedyś miałam ochotę chodzić wszędzie, teraz nie ruszam się z domu, chyba że z wózkiem do pobliskiego sklepu. Gdy robiła mi wyrzuty, że stałam się kurą domową i matką Polką, tłumaczyłam jej, że sama się przekona, jak to jest, gdy już będzie miała swoją rodzinę. Wpadała wtedy w szał i krzywiła się, że za takie życie dziękuje. Rozmowy o tym, że powinna znaleźć sobie kogoś na stałe, zawsze kończyły się kłótnią. Teraz spotykamy się coraz rzadziej i to właściwie tylko dlatego, że jest chrzestną mojego dziecka. Czasem mam wrażenie, że poproszenie jej o bycie matką chrzestną było błędem…
Beata (30 lat, księgowa, Kraków):
– Jest zwariowana. Czasem się zastanawiam, jak to możliwe, że się przyjaźnimy, skoro jesteśmy kompletnie różne. Ja stateczna, poukładana, domatorka, pedantka. Ona roztargniona, zapominalska, niepunktualna, podróżniczka, bałaganiara. Po prawie 15 latach naszej przyjaźni nadal nie pamięta, kiedy są moje urodziny, i przynosi mi prezent dwa miesiące wcześniej lub później. Czasem wpada o 22.30, gdy jestem już w piżamie, przynosi wino i przeprowadza ze mną ważną rozmowę na temat jej kolejnego, właśnie kończącego się związku. Moja przyjaciółka singielka nie ma poczucia czasu, nie nosi zegarka i myśli, że wszyscy żyją tak jak ona. Jest zdziwiona, gdy mówię jej, że mnie obudziła, bo dzwoni z imprezy o północy. Nie potrafi zrozumieć, że lubię z mężem posiedzieć na balkonie i wypić kawę, popatrzyć na panoramę Krakowa i nic nie mówić przez godzinę. Ona woli Maroko, Indie i Kubę.
Gdy wpada Kaja, dom się trzęsie – tyle ma do powiedzenia. Głośno się śmieje, zatyka usta, gdy palnie jakieś przekleństwo przy moim dziecku. Nie jest przewidująca i przedsiębiorcza – prawie nigdy nie starcza jej pieniędzy do końca miesiąca. Wpada wtedy do mnie i pożycza, a następnego dnia zjawia się z ogromną maskotką dla Zosi – mojej córki. Pieniądze nie mają dla niej wartości. Raz je ma, a raz nie. Jeśli ma, to i tak zaraz wydaje na ciuchy, kosmetyki lub przepija w pubach, zamawiając sobie wymyślne drinki. O takich kobietach jak ja wyraża się źle. Uważa, że nie znam już smaku życia, sama zamknęłam się w klatce, że nie żyję pełnią życia, marnuję czas. Nie winię jej za takie słowa. Jest moją przyjaciółką i jesteśmy różne. Lubię, jak na jednym oddechu opowiada mi o swojej ostatniej podróży, ale lubię też poczytać dzieciom na dobranoc, zrobić ogórki kiszone w słoikach i oglądać serial, przytulając się do mojego drzemiącego męża. Czy to zbrodnia?
Ewelina (32 lata, korektorka, Warszawa):
– Nie zgadzam się z nią w wielu kwestiach, zwłaszcza gdy dotyczą polityki, emancypacji, homoseksualizmu i seksu. Nie rozumiem jej, gdy po raz kolejny wplątuje się w związek z żonatym mężczyzną, tłumacząc to jego złą żoną, z którą właśnie się rozwodzi. Zazdroszczę jej optymizmu i tego, że jest taka elastyczna. Zmienia mężczyzn i pracę jak rękawiczki. Szybko adaptuje się do nowego otoczenia. Potrzebuję dużo czasu, by przyzwyczaić się do jej kolejnej wielkiej miłości, a gdy już się przyzwyczajam, ona oświadcza mi, że ma kogoś nowego. Jest zabiegana – dużo pracuje i dużo zarabia. Ja mam bardzo niską pensję, ale nie chce mi się pracować po godzinach lub dorabiać w innej firmie. Ona zawsze jest na topie z ciuchami i zapachem perfum. Ma świetnie urządzony dom. Do wszystkiego dochodzi sama. Nie znosi mężczyzn i instytucji małżeństwa. Pragnie dziecka, ale z przygodnym mężczyzną – dawcą spermy – tak go nazywa. Chce mieć dziecko tylko dla siebie, bo, jak mówi, nie będzie żadnemu facetowi prać skarpet i gotować obiadów. Ja lubię gotować, a skarpety wrzucam do pralki razem z innymi rzeczami.
Seks jest dla niej bardzo ważny. Dla mnie mniej. Uważam, że jestem oziębła, i dlatego nie przeżywam orgazmu z moim mężem, ona twierdzi, że nie rozmawiamy o tym, co lubimy, i posyła mnie do seksuologa. Nie rozumie, że czerpię przyjemność z samej bliskości, a orgazm jest sprawą drugorzędną. Gdy się nad nami zastanawiam, przychodzi mi na myśl „Pestka”. Nie wiem, jak to możliwe, że jesteśmy przyjaciółkami na śmierć i życie.
Melania (28 lat, przedszkolanka, Ciechanów):
– Czuję dyskomfort, gdy moja przyjaciółka przychodzi do mnie w odwiedziny. To z powodu mojej krzykliwej gromadki. Nie dają dojść do słowa. Nie mogę ich uspokoić. Czasem zajmą się czymś na dłużej – ale to zaledwie na 15 minut. Najgłupiej jest mi w tych momentach, gdy moja dwuletnia córeczka przyklei swojego lizaka do nowej jasnej spódnicy mojej przyjaciółki lub gdy czteroletni synek wyleje na nią sok. Natalia krzyknie, ale widzę, że ma ochotę wyjść lub powiedzieć mi, że kompletnie nie radzę sobie ze swoimi dziećmi. Coś w tym jest. Jestem świetną przedszkolanką, ale do swoich urwisów nie mam cierpliwości.
Podziwiam ją. Zawsze jest ładnie ubrana. Nowa torebka, buty, świetnie dobrana biżuteria. Ma delikatny makijaż, zadbaną cerę i ładną fryzurę. Wpada do mnie na moment, a ja właśnie robię dzieciom budyń. Klei mi się dłoń, nie pozmywałam po obiedzie, a dzieci wrzeszczą. Nie zawsze tak jest, ale akurat kiedy ona przyjdzie, jest najgorzej. Nie wiem, dlaczego tak się tego wstydzę przed nią, przecież to moja codzienność, zwyczajne życie z dwójką dzieci. Jej życie jest bardziej pasjonujące – dużo podróżuje, imprezuje, chodzi na jogę i poznaje nowych, ciekawych ludzi. Z jednej strony brakuje mi takiej swobody i wolności, z drugiej nie zazdroszczę jej, że wraca do pustego mieszkania, gdzie może zasnąć obok swojego kota Toffiego. Mam urwanie głowy z moimi dziećmi, ale miło jest kłaść je spać, a potem przytulić się do męża.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze