Z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciu
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuRodzina w życiu człowieka, zdaniem psychologów i socjologów, stanowi wartość nie do przecenienia. Pomimo głębokich przemian, jakie dokonują się w naszej obyczajowości, dla wielu wciąż jest opoką, bastionem normalności, bezinteresowności i dobra. Niestety niejeden z nas boleśnie doświadczył prawdziwość stwierdzenia, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu…
Marlena (30 lat, bezrobotna z Bydgoszczy):
— Zdarzyło się tak, że kilka lat temu wpadłam w poważny dołek. Mściwy i brutalny mąż, nieudane małżeństwo i burzliwy rozwód wpędziły mnie w depresję. Byłam leczona, mam też za sobą epizod szpitalny. W czasie, kiedy nie byłam zdolna do życia, moim małym synkiem opiekował się mój bart z żoną. Mieliśmy dobry kontakt, ufałam mu – zresztą nie miałam wyjścia. Oprócz niego mam tylko matkę, ale z nią mam kiepskie relacje.
Kiedy okazało się, że mój mąż wpędził mnie w straszne kłopoty finansowe, znów brat przyszedł mi z pomocą. Nie wchodząc w szczegóły, przekazałam mu swoje oszczędności i przepisałam mieszkanie, bo groził mi komornik. To miało być rozwiązanie chwilowe, a i bezpieczne, bo przecież majątek zostanie w rodzinie…
Kiedy stanęłam na nogach, próbowałam normalnie żyć i sytuacja się ustabilizowała, brat oddał mi pieniądze, mieszkałam u siebie. Nie przelewało mi się, bo nie mogłam — ze względu na stan zdrowia — znaleźć pracy. Ale jakoś sobie radziłam. Niestety pochłonięta układaniem życia na nowo, zapomniałam o formalnościach związanych z mieszkaniem. Małe dziecko i jego potrzeby, próby utrzymania się na powierzchni nie pozwalały mi skupić się na niczym innym niż codzienne sprawy. Nie myślałam perspektywicznie, a i nie miałam na nic kasy. Któregoś dnia, rok po tamtej akcji, w nocy przyszedł do mnie brat. Miał ze sobą walizki. Zwięźle przedstawił mi sytuację – rozwodzi się i nie ma gdzie mieszkać, więc uprzejmie mnie prosi, żebym spakowała się i — razem z Mateuszkiem — przeprowadziła do mamy. Teraz on będzie tu mieszkał – to jego nieruchomość! Gdy mówiłam, że to nieprawda, bo kawalerka kupiona jest za moje oszczędności, Adam pomachał mi przed nosem papierem, który sama podpisałam. Byłam w szoku – chyba tylko dlatego zrobiłam, co mi kazał.
Mija pół roku, od kiedy mieszkam u mamy, a w moim-nie moim mieszkaniu wciąż przebywa brat. Nie wiem, co robić. Matka mnie dobija, na prawników mnie nie stać. Czuję, że znalazłam się w sytuacji bez wyjścia i znów wpadam w otchłań…
Agnieszka (27 lat, nauczycielka z Bydgoszczy):
— O śmierci wuja dowiedziałam się w zasadzie przypadkiem – nie utrzymywaliśmy kontaktów, znałam go bardziej z opowiadań i zdjęć, niż z rozmów. Spotkaliśmy się kilka razy w życiu, na okoliczność ślubów i pogrzebów. Kilka miesięcy po śmierci wuja dostałam pismo z nieznanej mi kancelarii prawnej. Wynikało z niego, że jako krewna mam spłacić jakąś pożyczkę wuja. Niedużo tego było, bo niecałe trzy tysiące, ale kurczę – wkurzyłam się. Nie dość, że nie znałam człowieka, to miałam płacić za jego wystawne życie, a miał przecież bliższą rodzinę: syna, żonę, wnuki. Dodam, że oni z kolei śmiało czerpali ze skarbonki wuja. Kiedy zapytałam ciotkę, o co chodzi, ta mi powiedziała, że zrzekli się spadku i koniec tematu. Wzruszyłam ramionami, bąknęłam, że co mnie to wszystko obchodzi i włożyłam pismo do szuflady. Na szczęście któregoś dnia coś mnie tknęło i poszłam do kolegi prawnika, by dopytać o szczegóły, co i jak robić w takiej sytuacji. On kazał mi natychmiast biec do notariusza, żeby uregulować sprawy, to jest zrzec się spadku. Prawda jest taka, że gdyby nie Łukasz, obudziłabym się teraz z ręką w nocniku. Notarialnie odrzuciłam pozagrobową niespodziankę od wujka – gdybym nie zrobiła tego w ciągu sześciu miesięcy od chwili, kiedy dostałam pierwsze zawiadomienie o zadłużeniu, oznaczałoby to, że przyjęłam schedę i musiałabym wszystko za wuja pospłacać! A było tego, jak się potem okazało… ponad dwieście tysięcy w różnych bankach!
To chore, ale mało brakowało, a musiałabym sprzedać swoje mieszkanie i sama się zadłużyć, bo ścigałoby mnie polskie prawo! Co ciekawe, kuty na cztery nogi syn wuja, po śmierci ojca szybko spieniężył tatusiowy majątek – dom, siedlisko, łódkę, samochód. A może to było zapisane na niego, a wuj tylko zaciągał na to kredyty? Nie wiem i się nie dowiem, bo nie rozmawiam z tą odnogą rodziny. Odcinam się od nich, nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Uważam, że nie mają honoru, godności i wstydu. I na tyle przyzwoitości, żeby mnie ostrzec, powiedzieć na czym stoję i co mi grozi. Wpędzili mnie w spore koszty – ile straciłam nerwów i pieniędzy, tylko ja wiem. Dodam, że kiedy ja zrzekłam się spadku, on automatycznie przeszedł na troje moich dzieci…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze