Jakie są granice miłości?
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuPrawdziwa miłość daje szczęście, radość i spełnienie, ale i pozwala wiele zrozumieć, wybaczyć, mieć nadzieję. W imię miłości można wiele znieść - niestety bardzo łatwo jest przekroczyć granicę, za którą jest tylko śmieszność, naiwność i destrukcja. Bywa, że wbrew zdrowemu rozsądkowi tkwimy w związkach, które nas ciągną na dno. Unieszczęśliwiamy się na własną odpowiedzialność, myśląc życzeniowo i odkładając poważne decyzje na później. Co musi się stać, byśmy odzyskali instynkt samozachowawczy i nie godzili na chore status quo?
Agata (25 lat, asystentka z Warszawy):
— Kiedy zaczęłam być z Tomkiem, kończyłam liceum i niewiele wiedziałam o życiu. Mieszkałam z rodzicami, wszystko miałam podane na tacy, byłam naiwną niunią. Wierzyłam, że ludzie są dobrzy – oj, łatwo było mu mnie zwieść. Kiedy on o mnie zabiegał — taki piękny, uroczy, męski — zakochałam się w moment. Moja miłość była bezgraniczna, głupia, ślepa. Ale jaka ja byłam wtedy szczęśliwa!
Mieszkaliśmy razem dwa lata. Tomek był trenerem, zdarzało się, że nie było go w domu po kilka dni, także w weekendy. Był dobrym aktorem, dlatego nigdy nie zorientowałam się, że mnie oszukuje i prowadzi podwójne życie. Kiedy się spóźniał, znikał czy nagle przerywał rozmowę przez telefon – zawsze potrafiłam to wytłumaczyć, odpowiednio zinterpretować. Zresztą nie drążyłam tematu – to, co mi mówił, traktowałam jak pewnik.
Aż bomba wybuchła – on sam mi o tym powiedział. Okazało się, że przez cały ten czas miał kochankę. A właściwie… to ja nią byłam. Mówił do mnie, że za miesiąc się żeni, a ja patrzyłam na niego, słyszałam bla, bla, bla i czułam, jak wali mi się świat. Uspokajał mnie, czule głaszcząc po głowie. Mówił, że żeni się wyłącznie dla pieniędzy, że nie chce się ze mną rozstawać, bo przecież tylko mnie kocha… Jasne, że z nim zostałam. Było mi przecież tak pięknie, wierzyłam w szczęśliwe zakończenie. Postanowiłam, że wymażę żonę z pamięci — przecież nasze życie, z technicznego punktu widzenia, nie zmieni się wcale. Tak, teraz wiem, że byłam kretynką.
Żyliśmy w tym chorym trójkącie dwa lata. Jego żona miała lepiej, bo o niczym nie wiedziała. Myślała, że jej mąż ma nienormowany czas pracy i ciężko pracuje w stolicy. Kiedy jechał do niej na wieś, umierałam z rozpaczy. Wytrzymywałam to wszystko, może nawet przyzwyczaiłam się. Nikt nie wiedział, w jakiej farsie żyję – nawet moi rodzice i przyjaciele. Wszystko zmieniła Marysia, nasza córeczka. Kiedy się urodziła, postawiłam wszystko na jedną kartę. Kazałam mu wybrać – albo żona, albo ja i dziecko. Wybrał Agatę, bo gdyby nie jej ojciec, nie mógłby żyć na takim poziomie, jak teraz. Odeszłam od tego chorego człowieka. Nie chciałam, żeby mała żyła w kłamstwie i chaosie. Wstyd mi. Przegrałam z prozą życia i pieniędzmi jakiejś wieśniaczki. Jest mi ciężko, ale przynajmniej wiem, na czym stoję. Mam cudowną córeczkę – gdyby nie ona, nie wiedziałabym, kim tak naprawdę jest jej ojciec.
Emilia (24 lata, fryzjerka z Olsztyna):
— Z moim narzeczonym znamy się od wieków. Wychowywaliśmy się na jednym podwórku, chodziliśmy do tej samej klasy, przez jakiś czas nawet pracowaliśmy razem. Jest miłością mojego życia, tworzymy rodzinę, mamy małe dziecko. Zrobiłabym dla niego wszystko – nawet teraz, po tym wszystkim, co nam robi.
Nasze życie zmieniło się, kiedy Jarek stracił fantastyczną pracę. W mgnieniu oka, w wyniku nietrafionej inwestycji, został z niczym. Nagle niepotrzebny, bez pieniędzy, na spalonej pozycji – przyzwyczajony do dostatniego życia i stanowiska, nie mógł się dźwignąć. Ponieważ nie chciał przyznać się przed ludźmi do porażki, a i chciał żyć na takim poziomie, jak dotychczas, zaciągał coraz to nowe kredyty, pożyczał duże pieniądze od znajomych, wpadł w szpony hazardu. Sprzedał wszystkie kosztowności, samochód, straciliśmy nawet mieszkanie. Zaczął wyciągać z konta nasze wspólne pieniądze, potrafił też wziąć te, które przeznaczone były na rzeczy dla małego. Okradał nas.
Sięgnęliśmy dna. W pewnym momencie Jarek był wrakiem człowieka — całymi dniami siedział i grał w strzelanki na konsoli. Nic go nie interesowało – ani jedzenie, ani zmiana skarpet, ani nawet dziecko. Źle się do nas odzywał, fatalnie traktował — stał się obcy i straszny. Bałam się, że to depresja. Ale nagle odżył — znów zaczęłam mieć nadzieję. Przypomniało mi się, jak nam było kiedyś dobrze… Okazało się, że dostał dobrą pracę – niestety w Trójmieście, co oznacza, że widywać będziemy się tylko w weekendy. Nie wiem, co o tym myśleć, bo za pięknie to wszystko wygląda. Boję się, że ma kogoś. Może źle go oceniam, ale nie zdziwiłabym się, gdyby miał… sponsorkę. Pewności nie mam, ale dlaczego ma nowe ciuchy (mówi, że to niezbędne do pracy), nie płaci za mieszkanie (niby służbowe), a nam potrafi zostawić jedynie 70 zł na tydzień życia? Moi rodzice pomagają, ile mogą, ale każą mi od niego odejść, ratować się. Rozumiem ich, ale ja nie mam dowodu na to, że mój narzeczony nas nie kocha, że zdradza. Z kolei jego matka powiedziała, że mamy w końcu dać jej żyć. A my toniemy w długach, jest coraz gorzej. Czuję, że dłużej tak nie wytrzymam, że przekraczam jakąś granicę. Kocham go nad życie, ale to przestaje już wystarczać.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze