Cholerna działka. Kosisz trawę i przestajesz podróżować!
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuDziałka ma wielką moc. Jest jak diabelska polana: korumpuje dusze, a człowieka zmienia w potwora, zwanego również działkowiczem. Ten przypomina sekciarza poszukującego wyznawców. Jest przymilny, przebiegły, twardy, nieustępliwy i naprawdę wierzy, że żadna czynność na świecie nie daje tyle szczęścia, co koszenie trawy i zrywanie pomidorów. Od zawsze byłem zaprzysięgłym wrogiem działek. Niestety, powoli to ulega zmianie.
Od zawsze byłem zaprzysięgłym wrogiem działek. Niestety, powoli to ulega zmianie.
Po części moja niechęć ma swoje źródła we wczesnej młodości. W rodzinie mieliśmy działkę, a ja musiałem tam jeździć, żeby wypocząć. Wolałbym już, żeby wrzucono mnie do studni, ewentualnie rozciągnięto na madejowym łożu. Działka była bowiem wielka i piękna, z malowniczym domkiem wśród drzew, odgrodzona od drogi wysokim żywopłotem opadała łagodnie aż do jeziorka. Grały świerszcze, goniły się sarenki. Coś potwornego. Oczywiście, reszta mojej rodziny uwielbiała to miejsce i nikt nie chciał słuchać moich protestów. W gruncie rzeczy podejrzewam, że niezbyt mi wierzono. No bo jak można nie lubić działki?
Poranek w dniu wyjazdu spędzałem z nosem przyklejonym do szyby, zaklinając wszelkie diabły, prosząc aniołów i świętych o jakieś maleńkie oberwanie chmury, gradobicie czy nawet tornado. Wówczas zostałbym w domu i cieszył swe oczy piękną przestrzenią miejską, rozumnie pozbawioną zieleni. W gruncie rzeczy przystałbym na inwazję potworów z kosmosu, wybuch wulkanu i wojnę atomową, bylebym tylko mógł pozostać w domu. Moja nadaktywna nastoletnia wyobraźnia podsuwała kuszące obrazy leja po bombie w miejscu tej cholernej działki. Oczyma duszy widziałem miłych, przyjacielskich robotników jak rąbią drzewa, wyburzają domek i osuszają jeziorko, robiąc miejsce pod parking, stację benzynową czy coś równie potrzebnego. Nie muszę dodawać, że wymiksowałem się z działki, gdy tylko zyskałem szansę. Czułem się wówczas, jakbym uciekł z więzienia.
Działka ma wielką moc. Jest jak diabelska polana: korumpuje dusze, a człowieka zmienia w potwora, zwanego również działkowiczem. Działkowicz, prócz odrażającej powierzchowności, ruchów małpy i dzikich oczu ajatollaha posiada i inne wady. Najgorszą z nich jest przekonanie, że wszyscy muszą uczestniczyć w jego życiu działkowym, a bliscy to już na pewno. Przypomina sekciarza poszukującego wyznawców. Jest przymilny, przebiegły, twardy i nieustępliwy, do tego naprawdę wierzy, że żadna czynność na świecie nie daje tyle szczęścia, co koszenie trawy i zrywanie pomidorów. Nie przegnasz takiego strzelbą, ni wodą święconą. Jedynym sposobem pozostaje konsekwentne niedopuszczanie działkowicza do siebie. Gdy w toku randki czy innych harców godowych usłyszałem cokolwiek o działce, niezwłocznie dawałem dyla, nawet jeśli działkowiczka miała biust jak u Pameli i serce Matki Teresy bijące pod tymże biustem.
Inni nie mieli tyle mądrości. Razu pewnego spotkałem się z przyjacielem. Druh mój zwalił się ciężko na fotel knajpiany, wzrok miał szklisty, skórę barwy popiołu, a jego mokre dłonie nie mogły sobie znaleźć miejsca. Wyglądał, jakby właśnie otrzymał wyrok śmierci, porwało go UFO, coś takiego. Okazało się, że jest jeszcze gorzej. Zapytałem, cóż go tak trapi. Nabrał powietrza i westchnął głosem człowieka przegranego:
- Jest kwiecień. Zaczyna się działka…
Jego dziewczyna była działkowiczką! Jak ja go rozumiałem w tej chwili…
Istnieją i inne przyczyny postawy antydziałkowej. Działka czyni życie ubogim i monotonnym, zawęża perspektywę i zamyka człowieka na świat. Ten sam przyjaciel przez lata wiódł żywot wędrowca. Zjechał całą Europę, spędził miesiąc w Nowym Jorku, siedział w Rzymie i na Krymie, chodził po Nepalu, odwiedził Chiny i z zapałem opowiadał, jak to planuje wielką, podzieloną na kilka odsłon wyprawę do Afryki. Nigdy tam nie pojechał! Z dziewczyną odziedziczyli bowiem działkę, gdzie przecież zawsze jest coś do zrobienia. Odtąd na wakacje jeździ tylko tam. Komary zamiast małp, wąż ogrodowy zamiast Nilu – żegnaj Czarny Kontynencie.
Po prostu, kto ma działkę, przestaje podróżować.
Za sprawą ironii życia człowiek staje się częścią tego, czym gardzi, czego nienawidzi (ja, na przykład zawsze śmiałem się z felietonistów na kobiecych portalach – i co?). Raptem okazało się, że mam syna, że działka rodzinna stoi tam, gdzie stała dwadzieścia lat temu i muszę jeździć tam razem z nim. Właściwie to nie muszę, lecz mały uwielbia wszystko, co jest mi wstrętne, mając za nic posępną panoramę metropolii. Jakaś część mnie każe mi wierzyć, że mały zgrywa się jeno, chce mnie w ten sposób pognębić i w głębi serca też działki nienawidzi. Wie, że nie znoszę jej jeszcze bardziej, ot – tajemnica. Obawiam się, że jednak przeceniam spryt tego pięciolatka.
Ze zdziwieniem stwierdzam, że mój stosunek do działki uległ zmianie. Po części ze względu na czarne chmury zbierające się nad głowami działkowców. Jeśli ci starzy – w większości – ludzie mają stracić swoje marne przecież poletka tylko po to, by wzniesiono w tym miejscu kolejny supermarket, to będę z nimi choćby dla czystej przekory. Dalej uważam działkę za najkoszmarniejsze miejsce pod słońcem, do tego pełne ponurych wspomnień z przyrodą w roli głównej. Ale odkryłem coś jeszcze. Zamknięta, zasłonięta przed światem przestrzeń sprawia, że czujemy się bardziej sobą niż gdzie indziej. Dodajmy: w byciu sobą nie ma nic przyjemnego! Teraz, traktuję działkę jak celę lub pustynię, gdzie przychodzą do mnie diabły i wodzą na pokuszenie.
Kto wie, może dlatego działkowcy są tacy twardzi?
Pozostaje tylko nadzieja na dokonanie pewnych ulepszeń. Gdyby zalać ją betonem, wznieść bunkier zamiast domku, otoczyć zasiekami, byłoby całkiem w porządku. Mógłbym jeszcze skołować maszyny plujące czarnym dymem w słoneczne niebo. Chętnie namówiłbym jakiś ogród zoologiczny, żeby na okres wakacyjny wypożyczył mi stado hien i parkę przemiłych sępów. Wierzę, że padlinę dorzucą mi gratis i mam głęboką nadzieję, że mój syn byłby tym zachwycony.
Wakacje to fajna sprawa. Nawet na działce.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze