Wyjątkowy wieczór
MONIKA KRÓL • dawno temuMoje babskie grono uradziło, by wyjść wieczorem potańczyć. Nie przepadamy za zwykłymi dyskotekami, więc postanowiłyśmy udać się do klubu na wieczór z muzyką latynoamerykańską. Miałam nadzieję nauczyć się przy okazji tańczyć. Zresztą i tak nie mogłam się wymigać, ponieważ jedna z koleżanek postanowiła uczynić ze mnie tancerkę roku.
Umówiłyśmy się pod warszawską Rotundą. Jak zwykle pomyliłam godziny. Moja pomyłka zaowocowała tym, że stałam przez pół godziny w miejscu, gdzie umawiają się chyba wszyscy uczestnicy randek w ciemno. Nastrój oczekiwania i wzajemne obserwacje. W pewnym momencie podszedł do mnie nieznajomy mężczyzna i próbował mi wmówić, że mam na imię Mariola. Ładną różę trzymał w łapkach, więc może trzeba było imitować Mariolę?
W końcu doczekałam się wszystkich kobitek i poszłyśmy do klubu. Przy wejściu jakiś pan nas opieczętował i mogłyśmy już pląsać bez przeszkód. Okazało się jednak, że z moją elastycznością coś się stało i zaraz po wejściu na parkiet wszystko mi się w środku usztywniło. Postanowiłam więc, że najpierw sobie postoję i wczuję się w atmosferę. Miałam nadzieję, że w końcu coś się we mnie zbuntuję i nabiorę odwagi. Stałam sobie więc i podpierałam ścianę… i niestety było mi z tym dobrze. Skupiłam się na obserwacji środowiska zewnętrznego i znowu z ogromną przyjemnością wskoczyłam w rolę Obserwatora. Obserwator na tropie to moje ulubione wcielenie ostatnio. I nie tylko moje, jak się wnet zorientowałam.
Moja „instruktorka” postanowiła jednak, że nie pozwoli mi wypełnić do końca misji wspornika z żelazobetonu i wyciągnęła mnie na parkiet. Profesjonalnie oceniła moje możliwości i oznajmiła, że słoniątko, które się we mnie zagnieździło, ma nawet poczucie rytmu. Miło mi się zrobiło, ale mimo to nie byłam w stanie przekonać moich nóg, żeby zechciały oderwać się od podłogi. W końcu odrobinę się oderwały, ale tylko po to, by mnie zanieść w kierunku wcześniej wspomnianej ściany. Sama nie byłam pewna, czym tłumaczyć moje skrępowanie. Może tym, że pełna byłam mieszanych uczuć związanych z miejscem i atmosferą w nim panującą. Impreza miała być tematyczna, ale muzyka, w miarę upływu czasu, robiła się coraz bardziej dyskotekowa a towarzystwo coraz bardziej odrealnione. Może już po prostu nie nadaję się na imprezy taneczne o charakterze dyskotekowym? Może wkroczyłam już w ten etap życia, gdzie dancingi są bardziej zgodne z moim temperamentem.
Mimo wszystko miło jest czasem pobyć w miejscu tłocznym i gwarnym. Miło jest popatrzeć, jak pięknie potrafią się poruszać ludzie, którzy rzeczywiście przyszli potańczyć. Choć z dystansu, polubiłam ten wibrujący tłum. Mieszane uczucia wywoływali we mnie jedynie osobnicy o ponurych spojrzeniach, usytuowani na obrzeżach parkietu. I nie posądzajcie mnie o to, żebym zazdrosna była o miejsce pod ścianą — tych był dostatek.
To ten ich wzrok zapalonych wędkarzy wpatrzonych w parkiet niczym w wielkie akwarium pełne pięknych, kolorowych ryb i starających się w skupieniu wytypować co ładniejsze rybki. Towarzyszące temu zajęciu gesty, miny i wypowiedzi niektórych wędkarzy wprawiały mnie w osłupienie. Krótkie, dosadne komentarze, niewybredne żarty, wiele mówiące grymasy i lubieżne uśmiechy wymieniane między uczestnikami zawodów wędkarskich pozwoliły mi szybko zorientować się, które rybki zgromadzone na parkiecie mają szansę na złowienie, a które niestety (a może na szczęście) nie. W przeciwieństwie do zwykłych zawodów wędkarskich, tutaj uczestnicy mieli możliwość przyjrzeć się potencjalnemu obiektowi tuż przed przystąpieniem do szturmu.
Temperatura u wędkarzy rosła, a my postanowiłyśmy zwinąć się jednak do domu. Ja byłam zła na siebie, ponieważ rzeczywiście miałam ochotę potańczyć, ale nie udało mi się przezwyciężyć wewnętrznego oporu. Może nie starość ma tu znaczenie, a fakt, że nie czuję się dobrze w takich miejscach?
Właśnie się ubierałyśmy, gdy niespodziewanie usłyszałam pytanie wystrzelone gdzieś w przestrzeń: „Przepraszam, czy Pani ma na imię Monika?” Zaraz potem moim oczom ukazał się uśmiechnięty, potężny mężczyzna. Intensywnie zaczęłam się zastanawiać, skąd zna moje imię i czy ja przypadkiem nie zapomniałam jednak o jakiejś randce w ciemno… Kłębowisko myśli w mojej głowie musiało się w jakiś sposób odbić na mojej twarzy, ponieważ uśmiechnięty pan jeszcze szerzej się uśmiechnął i zapytał, czy już nie pamiętam kolegi z podstawówki. Źrenice mi się chyba w tym momencie ze zdziwienia zrobiły jak talerze, bo nie mogłam sobie za nic przypomnieć tego pana. Nie umiałam go umieścić w żaden sposób w malutkich ławeczkach, jakie pamiętałam ze szkoły podstawowej. W tym momencie wyraźnie rozbawiony moim zaskoczeniem podał swoje nazwisko i nastała jasność.
Wydałam z siebie okrzyk zdziwienia, który próbowałam natychmiast zatuszować kurtuazyjną wymianą zdań i wyrażeniem radości ze spotkania. Chłopak, którego pamiętam, to osobnik wręcz nieziemski, prawie filigranowy, delikatny, prawie jak anioł. Przyznaję, że przez połowę podstawówki bezskutecznie wodziłam za nim oczami. Wodziłam i wodziłam, ale on kompletnie nie zwracał na mnie uwagi. Rozmawialiśmy czasem oczywiście, ale na ogół zostawałam poza orbitą jego zainteresowań. Taka platoniczna miłość z dzieciństwa… I niespodziewanie, po lata, zaczepia mnie po wieczorze, który okazał się dla mnie kompletną klapą i z pociągłym spojrzeniem stwierdza, że się zmieniłam na lepsze i że wyglądam pięknie. Zaskoczył mnie diabelnie; to ja się musiałam zestarzeć, żeby on mnie w końcu zauważył?
I tak przekonałam się, że tak zwana „starość” ma swoje złe, ale też i dobre strony. Nie umiem znaleźć się na dyskotece, podpieram dzielnie ściany, przybyło mi trochę lat, a i owszem, ale jestem nadal rozpoznawalna i co ważniejsze, bardziej rozpoznawalna niż jak byłam jeszcze szczenięciem. W przeciwieństwie do kolegi, którego nie poznałabym za żadne skarby i który zdecydowanie nie wygląda już jak aniołek, ale uśmiecha się ciągle tak samo uroczo…
Przydał mi się ten wieczór…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze