Zieleńsza trawa do pasania krów
REDAKCJA • dawno temuNie wiem, czym jest cała Unia. Szansą na cokolwiek czy jednym wielkim burdelem? Wolę być w kraju i pilnować swoich konfitur, może na coś się przydam. W życiu nie zostawiłabym swojej rodziny, kotów, przyjaciół, chłopaka, żeby dać się eksploatować gdzie indziej.
Nie wiem, czym jest cała Unia. Szansą na cokolwiek czy jednym wielkim burdelem? Wolę być w kraju i pilnować swoich konfitur, może na coś się przydam. W życiu nie zostawiłabym swojej rodziny, kotów, przyjaciół, chłopaka, żeby dać się eksploatować gdzie indziej.
Nasze chłopaki, tak, celowo piszę „nasze” jadą tam i wsiąkają na amen, przepadają w ramionach innych, łatwiejszych dziewczyn. Wiadomo, na emigracji wszystko dzieje się szybciej, prościej, same znajdują się uzasadnienia różnych rzeczy – samotność, tęsknota, rozdarcie – wracać czy nie. Z kokosami wcale się nie wraca, tak było za moich rodziców. Kiedyś też ludzie nie kłamali, że pracują w swoim zawodzie, bo nie było takiej opcji.
Dziś każdy udaje, że chodzi do headhuntera i czeka na dobrą ofertę z zagranicy, a potem i tak jedzie kelnerować, sprzątać… Mój kolega informatyk pracuje w przetwórni ryb, cztery dziewczyny ode mnie z roku z marketingu są pokojówkami w Bristolu. Ale zanim pojechały, naśmiewały się, że na „fizyczne” jeżdżą od nas tylko prostaki z małych miast i wsi, bez wykształcenia. Jak by wstydem była jakaś praca w ogóle.
Naszego bezrobocia wśród młodzieży nie pojmuję. Przecież mamy ujemny przyrost naturalny, o co tu chodzi? Wydaje mi się, że teraz Polska, pomimo swoich idiotycznych narodowych „smaczków”, jest takim samym krajem jak inne zachodnie: Polacy zadzierają nosa i nie chcą robić byle czego. U nas też najgorsze prace wykonują imigranci. Czy w takiej Anglii jest inaczej? Mają tam dość własnych obywateli do obsadzenia dobrych, intratnych stanowisk. Po co się łudzić, oszukiwać siebie i innych?
W moim wielkim mieście w tym roku otworzyły się cztery hostele przy jednej ulicy, wszystkie z kawiarniami i restauracjami dla ludzi z zewnątrz. Nie wiem, jak obsługa hotelowa – kelnerzy i kelnerki są przemili, schludni, kulturalni. To właśnie ludzie z małych miejscowości, którzy chcą od czegoś zacząć, zaczepić się. Otwarcie mówią o sobie. Z pensji są zadowoleni, z pracy też. Spotkałam nawet kelnera Włocha z bardzo dobrym językiem polskim i jednego Polaka po AWF-ie. Jedynego skwaszonego. Ci uśmiechnięci nawet nie przechodzili obok uczelni. Polscy absolwenci nie chcą być nawet przez chwilę kelnerami w Polsce. Pewnie dlatego, że trudniej to ukryć. Za granicą biorą wszystko, jak leci.
Przyszła wiosna. Łażę po ulicach i widzę: na co drugiej szybie kartka „przyjmę” – sprzedawcę, kelnerkę, osobę zmywającą. Wiszą i wiszą. Ja rozumiem, że może wynagrodzenie jest małe. Ale jest. To co – lepiej nie pracować wcale? Nawet podając komuś kotleta, można czymś błysnąć, zawrzeć fajną znajomość, z której wyniknie coś lepszego na przyszłość. Klienci w knajpach i sklepach są otwarci, rozmowni, życzliwi, zwłaszcza cudzoziemcy, bo Polacy rzadko, zachowujemy się w „usługach” skandalicznie, nie szanujemy ludzi.
Myślę, że aby zaistnieć w skali europejskiej czy światowej, trzeba mieć do zaoferowania coś wyjątkowego. Języki i studia nie wystarczą. Nawet artyści przebijają się z trudem. Ale najważniejsza jest odrobina pokory i rozsądku. Nie wszyscy jesteśmy fotografami czy projektantami mody i trzeba umieć się z tym pogodzić, a nie się łudzić, oszukiwać siebie i innych.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze