Dlaczego tak licznie emigrujemy?
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuSądzę, że charakter współczesnej emigracji umyka tak socjologom, jak i współczesnym komentatorom. I jedni i drudzy mają za ciepło. Źle widzą przez te swoje okulary.
Statystycy „Rzeczpospolitej” wyliczyli, że w minionym roku poza granicami Polski przebywało 2,2 miliona jej obywateli. Mówimy tylko o tych, którzy wybyli na trzy miesiące lub dłużej. Jak głosi GUS, jest nas tutaj, nad Wisłą, milionów 38. Jeszcze niedawno było czterdzieści. To jeszcze nic. Faktyczna liczba emigrantów może okazać się wyższa o jakieś półtora – dwa miliony głów ludzkich. To ci, którzy oficjalnie nie zmienili adresu zamieszkania. Przez dwa i pół roku zaliczałem się właśnie do nich.
Kurczymy się jak folia nad ogniem. Coraz częściej pojawiają się głosy, że nie będzie komu pracować na emerytów. Ci co zostaną, poumierają głodni, bez dachu nad głową. Ta teza jest oczywistą bzdurą. Kto ma zarabiać na emerytów? Ten tłum na śmieciówkach? Umrzemy głodni i wychłodzeni z zupełnie innych powodów.
Kiedy car wyrzucił Adama Mickiewicza z rozebranej Polski, nieszczęsny poeta tułał się po paryskich lokalach, bałamucił kolejne panny i ze łzami w oczach pisał „Pana Tadeusza”, wrócić jednak nie mógł. Podobny los stał się udziałem Miłosza i Gombrowicza. Emigracja oznaczała stałą rezygnację z przyjemności przebywania na polskiej ziemi. Tak było niemal do wczoraj.
Dekadę temu pracowałem nielegalnie w Bostonie, gdzie zetknąłem się z przedstawicielami tzw. emigracji solidarnościowej i tymi, którzy za Atlantyk pojechali potem, już w latach dziewięćdziesiątych. Ci goście przebywali na dziko, bez zielonej karty czasem i po dwadzieścia lat. Pozakładali firmy i rodziny, pokupowali domy. Tam tak można. Wiedzieli jednak, że jeśli polecą do Polski, nie będą mogli wrócić.
Owocowało to przedziwnym rodzajem sentymentu. W każdym domu na ścianie wisiały skrzyżowane szable, niekiedy herb. Jeden facet pokazywał mi zdjęcia swojego podhalańskiego domu, który sfinansował jeżdżąc śmieciarką po Bostonie. Opowiadał o nowych dachówkach i o tym, jak żona się z nich cieszy. Chciałem wrzasnąć: „stary durniu! Przecież nigdy nie wejdziesz do tego domu, ani nie zobaczysz swojej żony, zresztą po co ci to, skoro siedzisz na wiaderku z taką jedną Murzynką?! Skoro dzieci żeś, baranie, tej Murzynce narobił?”
Emigranci z mojego pokolenia i młodsi funkcjonują zupełnie inaczej. Praca w Stanach straciła wszelką atrakcyjność ze względu na niski kurs dolara i trudności w zakresie załatwienia legalnego zatrudnienia. Za to Europa przyjmuje nas z otwartymi ramionami. System autostrad, a zwłaszcza tanie loty sprawiają, że do Polski można wpadać właściwie co weekend. Ja miałem jeszcze łatwiej. Niezwiązany pracą etatową latałem do Ojczyzny za każdym razem, gdy tylko naszła mnie ochota. Paradoksalnie, podróż z Kopenhagi do Warszawy trwała krócej, niż jazda pociągiem z Wrocławia ku stolicy. Inni mieli oczywiście trudniej. Ale pod względem technicznym, emigracja do Anglii czy Skandynawii niewiele różni się od wyjazdu spod Tatr do Trójmiasta.
Dawniej, jak sądzę, emigrowano ze względów zarobkowych bądź politycznych. Te drugie obecnie zniknęły. Ostatnio rozmawiałem z pewną dziennikarką, która usiłowała mi wmówić, że młodzi wyjeżdżają ze względu na Tuska z Sikorskim. Poprosiłem grzecznie, by popukała się w głowę – nie żyjemy pod okupacją. Z tego samego powodu śmiałem się z tych, którzy opuszczali Polskę „nie mogąc znieść faszystowskich rządów Kaczyńskiego”. Ludzie kochani, Kaczor przecież nie wsadzał lemingów do więzień, tak samo jak Tusk raczej nie strzela do moherów.
Pozostał więc powód zarobkowy i jeszcze jeden, nowy, o którym powiem za chwilę. Niestety, na Zachodzie nie da się zarobić tak dobrze jak drzewiej bywało. Kiedy mój ojciec wrócił ze Stanów, w połowie lat pięćdziesiątych, za zarobioną kasę kupił mieszkanie i samochód (jeśli mnie pamięć nie myli). Dziś na takie dobra trzeba tyrać z pięć lat, jeśli nie lepiej. Coraz mniej ludzi wyjeżdża, żeby zarobić, coraz więcej zostaje w Niemczech, Anglii czy też Szwecji, tam kupuje domy, samochody i zapuszcza korzenie.
Osobną, liczną grupą są niezależni specjaliści o wysokich kwalifikacjach. Ci skazali się na dolę nomadów. Kursują między miastami, państwami, korporacjami.
Wreszcie, pojawił się nowy powód wyjazdu, dopełniający wyjątkowość współczesnej nam emigracji. Wyjechałem z Polski nie dlatego, że byłem biedny, albo czegoś mi brakowało. Wyjechałem, bo mogłem. Byłem ciekaw życia w Zachodniej Europie. Pragnąłem zwiedzać świat. Zawiodłem się srodze, ale to zupełnie inna para kaloszy.
Ten powód jest bardzo istotny. Młodzi wyjeżdżają z ciekawości, z głodu przygody. I mają rację. Po co całe życie w Polsce, jaka by piękna nie była? Jest tyle miejsc wartych odwiedzenia. No i można zarobić prawdziwe pieniądze. Te raczej nie zostaną zakumulowane, lecz pójdą w życie.
To istotna nowość, miłe Dziewczyny. Dawniej ludzie wyjeżdżali z Polski, bo musieli. Teraz wyjeżdżają, gdyż chcą. A to oznacza, że kiedyś, być może – zechcą wrócić.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze