Dlaczego zostanę. Odpowiedź emigranta
ŁUKASZ ZEMLER • dawno temuZe zdziwieniem przyjąłem tak potężny odzew ze strony internetu na mój pierwszy artykuł. Przeczytałem większość komentarzy, starając się odsiewać trolli, boty, anonimowych, niezrównoważonych “patriotów” i ludzi, którzy w danym momencie nie mieli nic innego do roboty. Chciałbym odpowiedzieć na kilka najbardziej powtarzających się kwestii.
Ze zdziwieniem przyjąłem tak potężny odzew ze strony internetu na mój pierwszy artykuł. (przeczytajcie) Przeczytałem większość komentarzy, starając się odsiewać trolli, boty, anonimowych, niezrównoważonych “patriotów” i ludzi, którzy w danym momencie nie mieli nic innego do roboty. Chciałbym odpowiedzieć na kilka najbardziej powtarzających się kwestii.
Niektórzy piszą, że wyjechałem, bo wiele od państwa oczekuję, jestem leniwy, nic mi się nie chce i mam mentalność “daj”. Nie wyjechałem, bo nie chciało mi się pracować, wyjechałem, bo nie chciało mi się egzystować i prowadzić nierówną walkę z rzeczywistością, której nie akceptuję. Sami możecie powiedzieć, czy dzisiaj polski emigrant może przyjechać sobie ot tak do Anglii, Niemiec, Norwegii i z pocałowaniem ręki dostać zasiłek? I teraz, i dwa lata temu było to kompletnie niemożliwe. Stereotyp dobrobytu leżącego na kanapie człowieka to mit. Aby dostać jakiekolwiek świadczenia, trzeba mieć przynajmniej kilka miesięcy LEGALNEGO zatrudnienia. Dodatkowo, pewnie nikt o tym nie mówi — ludzie na zasiłkach wcale nie są niesamowicie szczęśliwi. Po zapisaniu się do urzędu pracy, następuje totalna inwigilacja. Jest to niezwykle uciążliwe i nieprzyjemne, kiedy urząd obcego państwa grzebie człowiekowi w majtkach. Znałem osoby, które np. musiały ukrywać fakt, że są w nieformalnym związku. W przypadku, kiedy dowiedziałby się o tym niemiecki urząd, jedna z nich straciłaby świadczenia ze względu na “wspólnotę ekonomiczną”. Każdy wyjazd zagraniczny, zmiana miejsca zamieszkania — o wszystkim musi być powiadomiony urząd. Petent musi stawić się na każde żądanie urzędu i jest limit ofert pracy, który może urzędowi odmówić: grabienie liści, wydawanie hamburgerów, mycie toalet. Brzmi jak bajka?
Nigdy nie byłem ani na zasiłku, ani w urzędzie pracy, ale znam historie ludzi dookoła. Nawet sami Niemcy nie wypowiadali się z wielkim entuzjazmem o tej formie życia. Znalazłem pracę, zanim podjąłem decyzję o jakimkolwiek wyjeździe. Życie na zasiłku byłoby dla mnie upokarzające, w przypadku kiedy jestem zdrowym, młodym człowiekiem i pochodzę z kraju, gdzie uczy się ludzi, aby walczyli o swoje.
Innym ciekawym komentarzem był ten od autora studiującego ekonomię. Wytłumaczył mi, że nie mogę oczekiwać szklanych domów, ponieważ Polska jako kraj nie jest zawieszona w próżni historycznej, a obecna sytuacja jest efektem wielu wieków historii. Nigdy nie oczekiwałem, że kraj, w którym żyję, ma być rajem na ziemi. W pełni zgadzam się z autorem, że to, gdzie jesteśmy, jest efektem decyzji wielu pokoleń. Autor zasugerował też, że on ciężko pracuje, żeby zmienić to, co zepsuli ludzie przed nami i z jakiegoś powodu moje przemyślenia są dla niego “pluciem w twarz”. Próbowałem wszelkimi sposobami robić swoje, płacić podatki i być dobrym obywatelem. Niestety, nijak nie znalazłem sposobu, aby żyć zgodnie ze swoim sumieniem i czuć się dobrze w mojej ojczyźnie. Po ponad dwóch latach nieobecności, kiedy odwiedzam kraj, coraz wyraźniej zauważam w ludziach frustrację, złość, rozżalenie wśród najróżniejszych osób. Czy byłbym uczciwy, kiedy bym został i w tym uczestniczył? Czy autor tego komentarza czułby się lepiej, gdybym płacił z przymusem na wszystkie partie, na które i tak nie głosowałem i na urzędników, którzy zawłaszczają większość naszych pensji? Rozumiem, że rodząc się w Polsce jestem winny jej dług, posłuszeństwo i w jego mniemaniu powinna to być moja moralna droga krzyżowa? A może powinienem po prostu siedzieć cicho i nie mówić nic, akceptując sytuację? Dla mnie jest to model, w jakim żyli Polacy i podczas zaborów, i za czasów Polski Ludowej. Ponieważ jesteśmy dzisiaj relatywnie wolni, każdy wybiera swój sposób walki: autor komentarza został — ja wyjechałem. Ważne, żeby każdy robił to, co jest jego osobistym wyborem, a nie narzuconym przez okoliczności. Nie krytykuję nikogo za to, że został, a wręcz życzę jak najlepiej wszystkim, którzy nie mieli takiej możliwości jak ja.
Wyjechałem, ale pracuję, wyjechałem ale mówię i walczę w sposób, który umiem: słowem. Nie jestem ani politykiem wykrzykującym slogany, ani policjantem, który strzela do przestępców. Miejsce, w którym jestem teraz, daje mi siłę, której nie miałem w Polsce. Z tego miejsca mogę powiedzieć, że tęsknię za moim domem. Mogę widzieć go z perspektywy, jako miejsce mojego pochodzenia i za nim tęsknić. Mieszkając w Polsce trudno było mi jej nie nienawidzić i sensem mojej “ucieczki” jest właśnie to. Nie mówię tego, aby komukolwiek pluć w twarz, ale po to, że być może ileś osób usłyszy tę opinię i powstanie dyskusja. Czy nie lepiej jest prowadzić nawet trudne rozmowy, zamiast milczeć i nienawidzić się w cichości uśmiechów? Jak bardzo boli, kiedy jakiś obcy powie, że jesteśmy gorsi lub głupsi? Jest to po prostu jego opinia i śmiało możemy go odepchnąć lub dać w mordę. Jak natomiast mam się czuć, kiedy niszczą mnie we własnym kraju, ci swoi, ci z którymi powinienem być razem? Teraz mogę być razem, bo nie jestem w zasięgu ich nienawiści. Kiedy jestem u siebie w Polsce i atakuje mnie złe prawo, biurokracja, korupcja… z kim walczyć? Gdzie są te barykady, na które heroiczny Polak ma się wspinać, aby rzucać kamieniem. Kiedyś byli “sowieci, naziści, komuniści” i byli oni bardzo kolorowo oznaczeni. Gdzie dzisiaj przebiegają te granice? Jeśli oszuka mnie urzędnik przez swoją głupotę, niekompetencję, prywatny interes, mam w niego rzucać kamieniami? Przecież jest to urzędnik państwowy, jest częścią organizmu, w którym żyję. Pod pewnymi względami poprzednie pokolenia miały prościej. Mogli kierować swoją siłę w kierunku wielkich namacalnych idei: wolność, niezawisłość, inny świat poza granicami. Dzisiaj nie ma granic, świat jest coraz bardziej zunifikowany, a jak można mówić o wolności, kiedy ktoś ma kredyt na mieszkanie do końca życia. Takie niewidzialne więzienie, oplatające ludzi frustracją i wyczerpaniem, w którym ludzie miotają się i ranią nawzajem. Każdy jest wolny, bo może powiedzieć wszystko, ale co z tego kiedy wszyscy tak dużo mówią, że nikt nie słucha. Barykad jest dzisiaj dziesiątki: prawice, lewice, banki, kościół z prawa, kościół z centrum, szczepionki szkodliwe dla dzieci, szpitale nieczynne dla pacjentów, szkoły uczące niczego… Z iloma na raz wrogami ma walczyć 25-letni powstaniec, który pracuje do 18:00–20:00, potem dom, podatki, urzędy, kredyty, dzieci, które gubią się w dzisiejszej rzeczywistości, żona, którą trzeba się zająć? Gdzie on ma oddech i miejsce, w którym może wystawić głowę ponad taflę wody. Dawny powstaniec polski walczył i umierał za jasny cel: Wolna Polska. Dzisiaj podobno ją mamy, to dlaczego wiele osób czuje się niewolnikami rzeczywistości. Ile razy człowiek jest w stanie umierać w biurze, za przyszłość, której celu nie potrafi dostrzec? Oczywiście śmierć ludzi walczących w powstaniu jest czymś wielkim i trudnym do porównania z czymkolwiek, ale używam tego szokującego porównania, aby zwrócić uwagę na jedno: życie w każdych czasach to walka. Kiedyś ludzie poświęcali je biegnąc z karabinem, dzisiaj tym wysiłkiem jest codzienne życie: płacenie podatków, wychowywanie dzieci, nieokradanie swojego państwa, bycie uprzejmym dla ludzi wokół. Różnicą natomiast jest to, że wtedy wszyscy walczyli razem, a dzisiaj walczymy przeciwko sobie.
Nikt z nas nigdy nie stanie się kimś innym. Wyrośliśmy z historii dziesiątek pokoleń. Możemy wyjechać na koniec świata, ale żaden z nas, choćby bardzo chciał, nigdy nie stanie się Anglikiem, Niemcem czy nawet obywatelem świata. Jesteśmy przywiązani do swojego dziedzictwa już do końca życia. Czasem, aby je w pełni docenić, nauczyć się lepiej żyć ze swoimi i tęsknić za krajem, trzeba popatrzeć na niego z perspektywy. Coraz lepiej wiem, jak chciałbym, żeby on wyglądał. Nie mam najmniejszego pojęcia, jak zmienić ten istniejący, ale najważniejsze, że powoli na horyzoncie pojawia mi się cel. Być może inni mają podobny? Miło by było walczyć znowu razem. Na początek coś prostego, bez olbrzymiej polityki, wzniosłych haseł, granic terytorialnych czy plucia w twarz: Rzeczpospolita Życzliwych Ludzi. Zacznijmy małymi kroczkami od tego. Jeśli nauczymy się żyć ze sobą w przyjaźni, to wtedy pomyślmy o czymś więcej. Nie ważne, na którym krańcu ziemi będziemy. Kraje upadają, zmieniają granicę i nazwy, ale jeśli zaczniemy od drobnych rzeczy, to wcześniej czy później będziemy w stanie zbudować coś wielkiego.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze