List demotywacyjny
JOANNA BUKOWSKA • dawno temuPrzyszedł do mnie kolega. Joasiu, powiedział, czy mogłabyś mi poradzić? Czy mogłabyś mi poradzić, gdyż, ponieważ, albowiem, staram się o nową pracę, chcę porzucić marnie płatną posadę kogoś-tam i wskoczyć na dobrze płatną posadę kogoś-tam, ale – by wskoczyć na dobrze płatną posadę kogoś-tam – zmuszony jestem, powiada, napisać to i tamto, list motywacyjny znaczy się, a ponieważ ty, Joasiu, mówi dalej, posiadasz cztery prace, w porywach do pięciu, zapewne wiesz, jak się to robi.
Nie będę się wymądrzać, pisać to ja umiem, ale nie listy motywacyjne, wspólnie więc przysiedliśmy fałdów nad skomplikowanym zagadnieniem listu motywacyjnego. W moim życiu wykonywałam wiele zawodów i śmiem twierdzić, że jestem nadzwyczaj wszechstronna:
W jakieś wakacje jeszcze w liceum byłam babcią klozetową (zarobiłam potworne pieniądze, tak to jest, że ludziska chcąc nie chcąc mają potrzeby fizjologiczne, złotówka od jednej potrzeby daje jakieś milion baniek miesięcznie), na studiach pracowałam w pewnym bardzo znanym wydawnictwie wywodzącym się z podziemia, którego nazwę przemilczę, bo jego szef, jak się niedawno okazało, był za komuny etatowym ubekiem, a pracowałam w tym wydawnictwie na stanowisku drukarza przy czeskiej maszynie drukarskiej Romayor 314, w towarzystwie koleżanki z filozofii i drugiej koleżanki ze szkoły gastronomicznej zawodowej, zaczem przy nakładzie mówiło się głównie o Derridzie i rosole, a maszyna Romayor 314 (tak na marginesie), to była ta sama maszyna, na której kilka lat wcześniej na Śląsku drukowano fałszywe dolary (Państwo może pamiętacie tę aferę), potem zdarzyło mi się pracować za barem, w organizacji widowni teatru, na deskach teatru, w kuchni w Brukseli, w sklepie w formie żywego manekina i jeszcze w paru innych dziwnych bardzo miejscach, a jedyną moją motywacją była chęć zarobienia pieniędzy, aż w końcu dorosłam i zostałam Szanowną Panią Redaktor i mogłam wreszcie pogodzić chęć zarobienia pieniędzy z jaką taką (nie bardzo wielką poza pisaniem) chęcią do pracy.
Nigdy jednak nie pisałam listu motywacyjnego. Tak się zawsze szczęśliwie składało, że mój przyszły pracodawca posiadał już motywację, żeby mnie zatrudnić, ewentualnie po prostu mówiłam pracodawcy, że zatrudnienie mnie nie byłoby najgorszym pomysłem, i chyba mam dużą siłę przekonywania, bo zawsze udawało mi się pracodawcę w paru słowach przekonać.
Przysiedliśmy więc z kolegą, jako się rzekło, fałdów, pogodzeni trochę z ciężkim losem nakazującym pisać listy motywacyjne. Ponieważ z natury jestem prawdomówna i tylko czasem zmyślam, poradziłam koledze, żeby napisał całkiem po prostu, z jakich to tajemniczych powodów chce objąć szalenie intratną posadę kogoś-tam. Czyli, w oględnych oczywista słowach, że ma już dość swojej marnie płatnej posady i chce wreszcie po ludzku zarabiać i że umie dobrze robić to, co mu każą robić, bo chyba właśnie to trzeba zrobić, żeby dostać pracę.
Wtedy on się trochę zrobił czerwony i chyba się obraził, bo mi zaczął wykrzykiwać różne słowa, jak na przykład “dynamiczny”, “twórczy”, “operatywny”, “zespołowo”, a między tym wszystkim używał gęsto słowa na “k”, ale to nie było brzydkie słowo, tylko zdaje się “korporacja”, i że tych wszystkich słów należy jakoby użyć w liście motywacyjnym, a pod nim złożyć podpis z pięknym zawijasem, który on ćwiczył od dwóch godzin. Wzruszyłam ramionami, życzyłam mu szczęścia i sobie poszłam, nie będąc w stanie mu pomóc.
Jakiś czas potem zadzwonił mi telefon, głos w telefonie zapytał, czy ma przyjemność rozmawiać ze mną, ja odparłam, że ma się rozumieć, głos zaczerpnął oddechu i powiedział mniej więcej tak: Droga pani Joanno, bardzo chcemy panią zatrudnić. Nasza multimedialna firma zajmuje się tym i tym, jest nam pani niezbędna do tego a tego. Powiedziałam niezdecydowane “hm”, więc głos w słuchawce począł mnie mamić pełnym etatem (w życiu nie miałam etatu), świadczeniami zdrowotnymi (od razu sobie pomyślałam, że pierwsze co zrobię w nowej pracy, to sobie poświadczę zdrowotnie jakiś miesiąc), ubezpieczeniem (poczucie braku bezpieczeństwa towarzyszyło mi odkąd pamiętam), premiami, pierdołami, urlopami, lunchami i jakimś mnóstwem służbowych gadżetów – bardzo kolorowych, fajnych, nowoczesnych i przydatnych również poza godzinami pracy. Skoro właśnie, jak się okazywało, chciała mnie (i to bardzo chciała) wielka multimedialna korporacja, zatem poczułam się fajnie i zapytałam krótko “ile”, a głos w słuchawce powiedział, że “tyle to a tyle”, a ja sobie pomyślałam, że skoro to jest troszkę więcej, niż zarabiam w mojej obecnej pracy, a pracy jest mniej niż w mojej obecnej pracy, to trzeba chwytać życie za tyłek.
Strasznie fajnie jest uprawiać wolny zawód, tylko że on ma niewiele wspólnego ze stabilizacją, a ja przyznam, że wolałabym na starość uprawiać ogródek przy uroczym domku, a w nim (w ogródku) czosnek i cebulę (uwielbiam czosnek i cebulę), ogródek, w którym będzie biegało czworo wnucząt, a babcia, ja znaczy się, będzie jeździć z dziadkiem na wczasy do Egiptu, na Seszele, albo gdzieś-tam.
Upewniwszy się, że będę mogła zostawić sobie kilka prac, czyli na ten przykład pisanie dla Państwa oraz innych Państwa gdzie indziej, zapytałam rzeczowo głosu w słuchawce, od kiedy ewentualnie miałabym podjąć pracę i czy koniecznie od jutra, na co głos w słuchawce zachichotał nieco protekcjonalnie, ale zaraz potem odchrząknął przepraszająco i rzekł, że najpierw muszę złożyć świadectwo maturalne (gdzie jest moje świadectwo maturalne?), dyplom ukończenia studiów (to po co im świadectwo maturalne?), zrobić badania, pokazać zaświadczenie o niekaralności i takie tam różne, a co najistotniejsze, droga pani Joanno, wyliczał cierpliwie i profesjonalnie głos, złożyć także CV oraz (i tu mi aż telefon wypadł z ręki i musiałam poprosić o powtórzenie), oraz, droga pani Joanno, którą bardzo chcemy zatrudnić, droga, niezastąpiona pani Joanno, którą nasi headhunterzy wyczaili spośród setki innych osób, droga, nieodzowna dla naszej firmy pani Joanno, napisać list motywacyjny.
Wróciłam do domu, zaglądnęłam do słownika, upewniłam się, że dobrze rozumiem znaczenie słowa “motywacja”, zastanowiłam się, czy to aby na pewno oni dzwonili do mnie z prośbą, bym podjęła pracę, a nie odwrotnie, ale wyszło na moje, siadłam do komputera i bardzo szczerze napisałam o ogródku, domku, Egipcie, cebuli, Seszelach, wnukach i czosnku. Na koniec nie bez pewnego wahania dodałam, że ewentualnie jestem dyspozycyjna.
Jakoś się dotąd nie odezwali.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze