Mieliśmy już dość!
DOROTA NOWAKOWSKA • dawno temuPobudka codziennie około 9, czasami trochę później. Godziny spędzone w towarzystwie ulubionej książki, albo po prostu na nicnierobieniu. Telefon służbowy wyłączony, albo zwrócony firmie. Na zawsze. Sen, marzenie? Nie, to słodka rzeczywistość.
Pobudka codziennie około 9, czasami trochę później. Godziny spędzone w towarzystwie ulubionej książki, albo po prostu na nicnierobieniu. Telefon służbowy wyłączony, albo oddany firmie. Na zawsze. Sen, marzenie? Nie, to słodka rzeczywistość.
Jeszcze do niedawna, czytając pierwsze słowa mojego felietonu, popukałabym się w głowę. A tu proszę — nie tylko ja cieszę się odzyskaną swobodą; w tej samej sytuacji znalazł się mój narzeczony i Ewa, znajoma ze studiów. Na tych osobach lista się nie kończy.
Jeszcze parę dni temu nie mogłam znaleźć chwili, by spotkać się z Ewą w naszej ulubionej kawiarence z czasów studenckich. Rozbuchana lista dziennych obowiązków pozwalała tylko na wypicie samotnie kawy w małej biurowej kanciapce, albo przed firmowym komputerem. A teraz? Długo sączymy gorący, beżowy nektar, obserwując przechodniów przez kawiarniane okno. Potem idziemy do dawnej znajomej na pogaduchy.
Beztroska! Razem z Ewą jesteśmy w znakomitych humorach. Po paru miesiącach czy nawet latach dostosowywania się do kaprysów szefa i zmuszania do niesatysfakcjonującej pracy powiedziałyśmy „dość”. To nowe zjawisko w moim pokoleniu. Nawet w „Przekroju” o tym pisano niedawno. Po studiach chętni do pracy i zdobycia doświadczenia zgadzamy się na każde warunki, by tylko dostać upragniony etat i postawić pierwszy krok na wyboistej ścieżce dorosłości. Potem nasze chęci rozbijają się o absurdalne ograniczenia i niekompetencję współpracowników. Jednak nadal podkręcamy śrubę, by zadowolić szefa, który patrzy na wszystko ze swojego, przeszklonego na tę okazję, pokoju. Poza tym umowa na czas określony to doping do „wykazywania się”. Zupełnie inaczej to sobie wyobrażaliśmy. Miało być przecież normalnie.
Kiedy rankiem zbliżamy się do drzwi biura, czujemy skurcz w żołądku i nie jesteśmy w stanie nic przełknąć. Dźwięk służbowego telefonu powoduje w nas odruchy paniki. Mimo to staramy się. W końcu to dobra firma, która obiecała podwyżkę, rozwój, awans. Warto się trochę pomęczyć. Początki zawsze są trudne, ale potem będzie lepiej. Taką mamy nadzieję.
„Trochę” rozrasta się do dwunastogodzinnego dnia pracy i dyżuru w sobotę. Służbową komórkę trzymamy przy łóżku, by zareagować na alarmową sytuację firmy o trzeciej nad ranem. Po roku wypruwania flaków idziemy nieśmiało do szefa z prośbą o podwyżkę albo awans. Niestety. Ponieważ nie jesteśmy z „drużyny włazodupków”, nasze marzenia o rozwoju i lepszej pensji rozwiewają się podczas rozmowy w dyrektorskiej „jaskini lwa”. Nieważne, że pracowaliśmy bez zarzutu. Powoli dojrzewamy do decyzji.
Organizm się buntuje: migotanie przedsionków, zapalenie ucha, notoryczna infekcja dróg oddechowych. Zamiast rozmawiać, warczymy na domowników i ludzi na ulicy. Pod byle pretekstem. W końcu idziemy na urlop lub zwolnienie. Dzięki niemu odkrywamy na nowo książki, spacer z najbliższymi i leniwe rozmowy na sofie. Zauważamy, że nic nie łączy nas z tym biurem, celami i dążeniami firmy. Zapomnieliśmy o tym, co nas poruszało, interesowało. Dla kogo tak się męczyliśmy?
To ten moment. Bierzemy cały zaległy urlop i składamy wypowiedzenie. „Wyścig szczurów” to nie dla mnie — mówimy z przekonaniem i szukamy czegoś lepszego. Może na pół etatu albo czegoś mniej stresującego. Marzymy o ciepłej posadce „od do”. Zdajemy sobie sprawę, że znalezienie pracy to niełatwa sprawa. Ale przepracowanie kolejnego dnia w tej firmie byłby jeszcze gorszy.
Wracam do domu, gdzie mój narzeczony gra na gitarze. W końcu może zająć się tym, co kocha. Przez ostatni rok harował do nocy. Praktycznie nie widywaliśmy się, a późne wieczory spędzaliśmy w oddzielnych pokojach. Każdy z nas musiał się wyciszyć. Znowu sam na sam. Teraz wspólnie sączymy grzane wino delektując się bluesowym gitarowym brzmieniem. Co będzie dalej? Zobaczymy. Na razie cieszymy się naszą wolnością.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze