Jak być piękną i oszczędną?
MARTA KOWALIK • dawno temuEkonomiści mówią, że w czasie kryzysu często mamy do czynienia z tzw. „efektem szminki”. Oznacza to, że choć mamy mniej pieniędzy, to wydajemy więcej na kosmetyki. Żeby się pocieszyć. Ponieważ nie wydaje mi się to specjalnie racjonalne, zapytałam znajome dziewczyny, jak sobie radzą z dbaniem o urodę, gdy portfel zaczyna świecić pustkami. W czasie kryzysu można być piękną i oszczędną?
Klara jest pięć lat po studiach. Oszczędzanie jest u niej stanem przymusowym, od kiedy tylko pamięta. Dziś zarabia niewiele, bo rozkręca własną firmę, ale nawet pracując w korporacji nie wydawała wiele na pielęgnację i ubrania. Wszystkie zaoszczędzone pieniądze już w liceum przeznaczała na podróże. Tak jest też dzisiaj. Mimo to wygląda na bardzo zadbaną. Jak to robi? Niektórzy uznaliby, że jej podejście do kosmetyków jest ekstremalne. Klara odpowiada:
— Uważam, że mniej to znaczy więcej. Większość kobiet używa całej masy dziwnych kosmetyków, które uczulają, przetłuszczają, wysuszają itd., a potem kupują następne, żeby walczyć z uczuleniem, przetłuszczeniem, wysuszeniem… Błędne koło! Oszczędzanie na kosmetykach warto zacząć od wyrzucenia przynajmniej połowy mazideł. I zajrzenia do kuchni.
Mam jeden krem do twarzy, a nie trzy napoczęte. Nakładam go też pod oczy, tyle że grubszą warstwę. Nie używam żelu pod prysznic ani płynu do higieny intymnej. Starcza mi zwykłe szare mydło. Tak, wiem, że brzmi to kosmicznie. Ale nawet mój ginekolog twierdzi, że te płyny są niezdrowe, to czysty marketing. To samo się tyczy żelu pod prysznic i balsamów – większość z nich to same substancje zapachowe plus konserwanty. Potem cieszy się jedna z drugą, że co prawda żel wysuszył jej skórę, ale nałożyła balsam i już jest ok. Wielka radość, rzeczywiście. A nie prościej od razu umyć się czymś, co nie wysusza? Nie musi być szare mydło, jeśli ktoś koniecznie potrzebuje zapachu, może być marsylskie. Ogólnie rzecz biorąc: trzeba pamiętać, że silny, nawet ładny zapach, to zwykle dużo chemii.
Do ciała używam oleju kokosowego, to kosmetyk całkowicie naturalny. Można go też przeznaczyć do smażenia, więc z pewnością nie truje. W kuchni mam zresztą więcej kosmetyków: przede wszystkim ogórki i miód na maseczki. Funduję sobie taki zabieg dwa razy w tygodniu. I robię też za radą kuzynki pilingi kawowe. To jest bez porównania lepszy sposób niż jakieś chemiczne paskudztwa i pozwala zużyć fusy po kawie. Nic nie trzeba inwestować. A do wybielania rąk z przebarwień używam soku cytryny, to z kolei podpowiedziała mi jeszcze babcia.
Czy czuję się dziwna z tymi pomysłami kosmetycznymi? Nie, bo wydaję znacznie mniej niż koleżanki, a wyglądam – powiem nieskromnie – lepiej. Uważam, że większość kobiet kupuje kosmetyki tylko po to, by poprawić sobie humor i mieć poczucie, że dbają o siebie. Zamiast tego niszczą sobie skórę. A potem widzę u koleżanek w łazienkach po trzy żele pod prysznic i cztery szampony, bo oczywiście każdy kolejny okazał się niedoskonały. Drogo i bezsensownie. Do tego człowiek się frustruje, że niby wszystko ma, a nic nie działa.
Na kosmetykach oszczędza także Hania, trzydziestodwulatka pracująca jako kierownik restauracji. W zeszłym roku poinformowano ją, że albo zgodzi się na obniżenie pensji o jedną trzecią, albo może szukać nowej pracy. Została w starym miejscu, ale musi zaciskać pasa. Kosmetyki to jedna z tych rzeczy, na które wcześniej wydawała zbyt wiele. Teraz już sobie na to nie pozwala. Jak oszczędza? Hania opowiada:
— Jestem przykładem na to, że kryzys służy urodzie. Przede wszystkim odkryłam kosmetyki dla dzieci, te najtańsze, polskich firm. Nie wydają one wiele na marketing, za to składy ich produktów są o wiele lepsze niż w przypadku rozmaitych niby to renomowanych marek. Mogę też polecić strony internetowe, na których znajdujemy opisy tego, jak samemu zrobić sobie kremy, maseczki itd. Wiele firm oferuje zestawy do produkcji domowych kosmetyków; wychodzi to o wiele taniej – a przede wszystkim skuteczniej. Wbrew pozorom samodzielne robienie kremu to nic trudnego, a często ma się z tego dużo frajdy. Taki zestaw „mały chemik” dla dorosłych.
No i odkryłam, że najważniejszy kosmetyk to… ruch. Od kiedy zrezygnowałam – też ze względów oszczędnościowych – z samochodu, chodzę rano i wieczorem po dwa kilometry. Niby nic, a skóra wygląda o wiele lepiej. To samo tyczy snu. Zasada jest prosta: im więcej śpisz, tym lepiej wyglądasz. Nie jest to specjalnie odkrywcze? Wiem, ale jeszcze niedawno to była dla mnie teoria. Dzisiaj nie zarywam nocy, bo ograniczyłam życie towarzyskie. I nie mam już cieni po oczami, worków itd. Nie jem też przetworzonych syfów - mnie nie stać na te rozmaite ekspresowe dania. I zaraz przestały mi pryszcze wyskakiwać.
Oczywiście, chciałabym znowu lepiej zarabiać. Ale mojemu wyglądowi lepiej robi debet na koncie. Jednym słowem: wyglądam dziś lepiej niż rok temu, choć o wiele gorzej zarabiam. Kryzys mi służy.
A Wy? Jakie macie sposoby na oszczędne dbanie o urodę?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze