Taki mam głos
LAURA BAKALARSKA • dawno temuOkazji do dawania mężczyźnie wyboru przez ostatnich dziewięć lat nie miałam zbyt wiele. Stwierdzam to z ubolewaniem. Korporacja, w której pracowałam, jest okropnie sfeminizowana, a męski towar, który się tam kręci... mój Boże, nawet żyrandol by na to nie poleciał. Mimo wszystko przyjemnie czasem jest dać wybór.
Robiłam kiedyś wywiad z Pierwszorzędnym Pisarzem Drugorzędnym. Umówiliśmy się u niego w domu. Zanim dobrze nacisnęłam dzwonek, drzwi się otworzyły (podglądał, czy co?!). Już-już mieliśmy się przywitać, gdy zwyciężyły zabobony.
— Nie przez próg! — krzyknęliśmy równocześnie.
Weszłam do środka. Pierwszorzędny Pisarz Drugorzędny zlał się wodą kolońską w pierwszorzędnym gatunku, tak bardzo jednakowoż, że z wrażenia nie mogłam złapać oddechu. Chociaż nie przypuszczałam, żeby na ten dzień i godzinę umówił się z kimś innym uznałam, że warto się przedstawić. Podaliśmy sobie ręce. Uścisnęliśmy. A właściwie — niezupełnie. Bo ja chciałam uścisnąć mu dłoń, a on mnie niekoniecznie. Na swoje usprawiedliwienie mam fakt, że byłam wtedy bardzo młoda, sytuacja zawodowa, a moi kumple na ogół w rękę nie całowali. No, chyba że coś knuli.
Pierwszorzędny Pisarz Drugorzędny przytrzymał moją dłoń i powiedział:
— Daj czasem mężczyźnie wybrać.
To była bodaj jedyna mądra rzecz, jaką do mnie powiedział, a ja też wiem, co mówię, bo potem przez kilka lat pracowaliśmy w jednej firmie.
Okazji do dawania mężczyźnie wyboru przez ostatnich dziewięć lat nie miałam zbyt wiele. Stwierdzam to z ubolewaniem. Korporacja, w której pracowałam, jest okropnie sfeminizowana, a męski towar, który się tam kręci… mój Boże, nawet żyrandol by na to nie poleciał.
Mimo wszystko przyjemnie czasem jest dać wybór. Taka okazja nawijała mi się, kiedy Taki Jeden Pan stawał w drzwiach swojego akwarium z miną „szukam ofiary". Sęk w tym, że do nikogo nie pamiętał numeru wewnętrznego na biurko. Tylko do mnie. Niezależnie czy chciał rozmawiać ze mną, z Danetą czy z kimkolwiek innym, dzwonił do mnie.No, więc dzwonił. Dryń! Dryń!
A ja wtedy mówiłam do słuchawki szeptem macicznym:
— Hallooo?
To był fajny moment. Nie byłam w jego typie i całe szczęście. Słyszał moje „hallooo" setki razy. A jednak za każdym razem baraniał. Przez chwilę łapał oddech. A potem… potem mówił, że dzień dobry i przedstawiał się zdrobnieniem swojego imienia.
Gdzie tu wybór? Ależ jest. Mógłby sobie wynotować telefony do swojego personelu i jak chciał rozmawiać z Danką, to dzwonić do Danki, jak z Kasią to do Kasi, i tak dalej. Ale nie — dziad musiał mnie głowę zawracać.
I dlatego za karę słyszał moje "halloooo?" szeptem macicznym do końca świata, przez całe dziewięć lat, dzień w dzień.
— Taki już mam głos — jak mawiały za komuny ekspedientki w sklepach, chociaż miały na myśli zupełnie inne tony.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze