Odwieczne być czy mieć
EWA ORACZ • dawno temuZadam wam pytanie. Jak często zdarza wam się wyrzucić przeterminowany kosmetyk albo inny produkt? Kupujecie specjalne zestawy ubrań na siłownię, do biegania, na kijki? Macie ubrania w kilku rozmiarach czekające na odpowiedni moment, albo takie, których ani razu nie założyłyście? Boicie się założyć dwa razy tę samą kieckę? Czas na leczenie.
Dostęp do różnorodnych, nowoczesnych dóbr materialnych jest przejawem wolności, ale także pułapką, w którą większość z nas wpada. Żyjemy złudzeniem, że posiadanie przedmiotów może zapewnić nam szczęście, a nasze najbliższe otoczenie wyznacza nasz prestiż. Kobiety, które głównie zajmują się zakupami, najczęściej chorują także na zakupoholizm. Większość ich myśli w ciągu dnia krąży wokół nowych przedmiotów należących do MUST HAVE wyznaczanego przez media, blogerki i znajome.
Nasz styl życia to jedno z najdonioślejszych osiągnięć cywilizacji. Jednak wygodne, bezpieczne życie doprowadziło do sytuacji, w której wiele osób nie ma co robić, a rozwój został sfetyszyzowany. Konsumpcjonizm często nazywany jest zbiorową psychozą. To choroba psychiczna, która dotyczy prawie wszystkich członków wysokorozwiniętych społeczeństw. Przedmioty tak mocno wżarły się w codzienność, że ciężko jest się zreflektować, jak zagraciliśmy swoje życie. Nadają prestiż, kuszą obietnicami poprawienia nastroju. Konsumpcja dóbr materialny jest środkiem do zdobywania statusu społecznego, a do kupowania coraz więcej namawiają nas reklamy. Zastanawiacie się nad swoimi potrzebami? Tymi prawdziwymi, pozwalającymi na godne życie? Trudno się na tym skupić, gdy wszechobecny jak powietrze marketing, mówi nam za nas, jakie są nasze potrzeby, co należy zrobić, żeby „iść z trendami”. Ubrania poza funkcją ochronną stały się wraz z powstaniem mody wyznacznikiem jakości naszego życia i od nich między innymi zależy szacunek otoczenia. Tu już wchodzimy w temat marek. Czy to nie absurdalne, że kawałek materiału nabrał takiej mocy? Niech mi wybaczą modnisie, ale wydanie 2 tysięcy złotych na torebkę uważam za poważne zboczenie a właścicielki takich gadżetów za głupie. O większych sumach wydawanych na szmatki nie wspomnę.
Czy przedmiot nie stał się przypadkiem rekwizytem? W co gramy w takim razie, jakie mamy role? Czy kończą się wieczorem wraz ze zmytym makijażem? Konsumpcyjna indoktrynacja zaczyna się już w chwilach narodzin, przecież dzieci to niedorośli przyszli konsumenci. Nad wszystkim czuwają nowoczesne techniki sprzedaży. Podpisując ankietę w szpitalu po porodzie narażamy się na lawinowe zachęcanie do kupowania, maile z ofertami i telefony z przeróżnych firm, do których trafiają nasze dane. Reklamy dla dzieci to potężna część rynku stale rozwijająca się. I przerażająca, bo uderza w nasze maluchy. Szykuje sobie nowych, uzależnionych od gadżetów. Weekend rodzinny spędzany w galerii handlowej to cecha charakterystyczna naszych czasów. Czego szukamy w sklepach? Iluzji, że nieprzeciętne rzeczy zmienią nasze przeciętne życie?
Policzyłam spodnie, buty i koszulki. Oceniając to bardzo pobieżnie wystarczyłoby przynajmniej dla trzech osób. Kilkadziesiąt ręczników nie mieści mi się w szafkach, o pościeli nie wspomnę. Zastawę stołową mogłabym wypożyczać na małe wesela. Nie wiem kiedy i jak to się stało, ale zaraziłam się wirusem kupowania niepotrzebnych rzeczy. Naprawdę poczułam wielką ulgę mogąc uświadomić sobie, że potrzebuję o wiele mniej. Z tym uczucie pojawiło się następne, potrzeba wyczyszczenia przestrzeni z gratów, które poza funkcją ozdobną nie pełnią żadnej innej, nie mają też wartości emocjonalnej. Szkoda, że w Polsce nie ma zwyczaju urządzania wystawek ogrodowych. Może to pomysł do realizacji? Zamierzam potrzebę przestrzeni konsekwentnie wprowadzać w życie i nie kupować niepotrzebnych przedmiotów.
Może to zabrzmi śmiesznie, ale próbą dla mnie są święta. Czasy, kiedy w sklepach w okresie świątecznym pojawiał się towar niedostępny przez pozostałe miesiące, są już tylko wspomnieniem współczesnych czterdziestolatków. Pomarańcze tylko na święta — brzmi to jak zamierzchła historia. Jaki jest zatem sens zapełniania sklepowych koszyków ogromną ilością produktów, skoro zawsze są dostępne? Czy poza świątecznym przyzwoleniem na wielkie żarcie jest jakiś inny sensowny powód? Współczesny człowiek tak bardzo jest zagubiony w świecie „posiadam na własność”, że nie widzi krat własnego więzienia. W tym roku kupię tylko kilka produktów poza codzienną listą, zaoszczędzę czas i pieniądze, bo stanie przy garach mam zamiar zamienić na efektywne bycie razem z rodziną, ewentualnie na wytarmoszenie kotów, spacer czy też film. Na stole położę obrus z zeszłego roku, ozdoby świąteczne też będą te same.
Minimalizm stał się modny i to chyba jedna z niewielu mód, która jest pozytywna i nie wiąże się z kolejnym nabywaniem. Założenie kolekcjonowania wspomnień i doświadczeń zamiast przedmiotów jest piękne. Niestety nie znam osobiście nikogo, kto wyznawałby takie zasady, pozostaje mi wprowadzić je osobiście w życie, po przerobieniu na własny styl. Ech zmieścić cały dobytek w jednej walizce…
Zadam wam pytanie. Jak często zdarza wam się wyrzucić przeterminowany kosmetyk albo inny produkt? Kupujecie specjalne zestawy ubrań na siłownię, do biegania, na kijki? Macie ubrania w kilku rozmiarach czekające na odpowiedni moment, albo takie, których ani razu nie założyłyście? Boicie się założyć dwa razy tę samą kieckę? Czas na leczenie!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze